Wpisz i kliknij enter

Air – Pocket Symphony


Nie tak dawno panowie Dunckel i Godin stworzyli muzykę dla Charlotte Gainsbourg, która wydała następnie płytę zatytułowaną „5:55”. Efekt tej współpracy był doskonały – otrzymaliśmy jedną z piękniejszych popowych produkcji roku 2006, krążek wypełniony głównie akustycznymi, delikatnie aranżowanymi kompozycjami. Dziś Dunckel i Godin dzielą się z nami najnowszym własnym materiałem, utrzymanym jednak w niemal identycznym nastroju. Przed premierą kieszonkowej symfonii autorzy (a może wydawcy?) starali się w różny sposób podgrzać atmosferę – słyszeliśmy o nadchodzącej zmianie stylu, o orientalnych inspiracjach, o głównie instrumentalnych kompozycjach. Wygląda jednak na to, że zapowiedzi te dotyczyły zupełnie innego albumu.
Zaczyna się świetnie – zarówno otwierający album „Space Maker”, jak i następny po nim, singlowy „Once Upon A Time” sygnalizują wysoką formę duetu. Wyjątkowe harmonie, wyjątkowe melodie i brzmienia – akustyczna esencja Air. Umiejętnie zbudowana atmosfera z każdą kolejną minutą rozmydla się jednak bardzo niebezpiecznie. Oto zalewać nas zaczynają dość muliste, ciągnące się substancje, czyli mocno usypiające piosenki – jak choćby trzecia na płycie „One Hell Of A Party” – kołysanka, podczas której faktycznie można tylko i wyłącznie zasnąć. Akustyczna wersja Air (dominuje pianino, pastelowe analogi, pykający automat perkusyjny) bez ekspresji Gainsbourg momentami zupełnie przestaje się bronić; nie pomaga nawet obecność mazgających się Jarvisa Cockera (The Pulp) czy Neila Hannona (Divine Comedy). Nie pomaga również śladowa ilość japońskich instrumentów ludowych (na „orientalną inspirację” to jednak zbyt mało). W pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że Air naśladują ostatnie poczynania brytyjczyków z Zero 7 – dochodzi więc do zupełnego odwrócenia ról. Na szczęście kieszonkowa symfonia ma kilka mocniejszych fragmentów, jak choćby jedyny naprawdę dynamiczny kawałek na płycie – „Mer Du Japon”, czy nostalgiczny, zamykający całość, bardzo filmowy „Night Sight”. Cała reszta jednak – co przykre – zagrana została zupełnie bez wyrazu; a może z jednym tylko wyrazem: nużąco…
„Pocket Symphony” dość mocno przypomina wydaną przez Air siedem lat temu ścieżkę dźwiękową filmu „Virgin Suicides” – tam również główne partie grały instrumenty akustyczne, tam jednak całość utrzymana była w zupełnie innym, porywającym tonie. Najnowsza płyta francuzów spodoba się fanom towarzyszących wieczornemu relaksowi ballad. Próżno szukać jakiegokolwiek „Sexy Boya„, „Kelly” również już dawno przestała patrzeć na gwiazdy.
2007







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
bono
bono
16 lat temu

moim skromnym zdaniem-pocket symphony formacji air to naprawde dobry krążek -przeciez wizytówką air jest właśnie spokojny chill out-owy klimat typowy na wieczorową porę na wpatrywanie się przez telescop w moon safari -a kawałki takie jak redhead girl czy night sight są poprostu niesamowite i bardzo przypominają album cocteau twins the moon and the melodies 86- myslę żę ci którzy znaja ten album szkockiej formacji niestety już nie istniejacej zgodzą się-przyznam szczerze że to miało jakiś magiczny związek-pozdrawiam.

Marzena
Marzena
17 lat temu

Mnie się podoba Pocket Symphony,
jest taka zwiewna i delikatna. Na moje 44 lata jak znalazł. W tym wieku już pora na wyciszenie . Komu się nie podoba niech słucha bardziej dynamicznych kawałków. Pozdrawiam.

Yaku
Yaku
17 lat temu

Mi się płyta bardzo podoba, najbardziej Napalm Love ale nie tylko;)

Fakt – jest spokojnie, ale to nie znaczy źle. Jest pięknie .

A choć Moon Safari jest genialnym albumem, to dla mnie piosenka Sexy Boy ją trochę plami:P Cóż… każdy ma trochę inny gust

vesper
vesper
17 lat temu

płyta jest słabiutka, nie ładna nie brzydka lecz słabiutka

Aes
Aes
17 lat temu

Slabe i dobre powinny byc w cudzyslowiu tam ponizej. Inaczej wypaczony sens, wiec czytajcie z cudzyslowiem.

Aes
Aes
17 lat temu

Chciałbym częściej móc słuchać tak słabych płyt jak Pocket Symphony , a zdecydowanie rzadziej tak dobrych jak Fooley Room .

RadeK
RadeK
17 lat temu

W moim odczuciu to najbardziej ambitna płyta Air. Zupełnie nowe podejście do sposobu komponowania i wykonywania muzyki. One Hell jest świetnie poprowadzony z iście ascetycznym klimatem, odartym z rozbudowanej, pełnej kolorów melodii charakterystycznej dla francuzów. Niezwykle ciężka, wręcz progresywna pod względem ideologii muzycznej płyta. Wymagająca w przeciwieństwie do poprzednich albumów. Tym razem nie wystarczy słuchać i odprężać się. To już nie ambitny pop, to nowoczesna muzyka wykraczająca poza obecne sposoby pojmowania dźwięku i dróg jego odbioru. Od początku do końca moje ukochane Air.

laudia
laudia
17 lat temu

he he, ile osób, tyle opinii, bo akurat Kelly Watch The Stars mnie mówiąc delikatnie irytuje ;].
Moon Safari być może nie przebiją nigdy – taki los, gdy poprzeczkę ustawi się zbyt wysoko.
Co do Symfonii – moje pierwsze wrażenie również było średnie, ale drugie już nie, o nie. Jest to wspaniale brzmiąca, bardzo dojrzała płyta. A Napalm Love po prostu mnie uwiódł.

beau bullet
beau bullet
17 lat temu

najrozsądniej bedzie sie wyleczyć powracajac do Moon Safari …wtedy wszystko bedzie jasne! kazda kolejna proba wyskoku wyzej niz poprzeczka Kelly Watch the Stars i innych kultowców zakonczy sie siniakiem na dupalu…ale złote zgłoski juz naskrobane na kartach historii sonicznej…własnie dzieki Moon Safari …

dzudo-honor
dzudo-honor
17 lat temu

faktycznie słaby a nawet bardzo słaby album francuzów..jedynie utwór singlowy zapady w pamięć a przy reszcie można sie zanudzić na śmierć

Błażej
Błażej
17 lat temu

Absolutnie nie zgadzam się z ową recenzją. Moim zdaniem na tym krążku nie ma słabego utworu. Wszystko brzmi eklektycznie, spójnie, ciekawie. A tak krytykowany tu utwór One hell of a party w moim przekonaniu jest znakomity. Przecież w końcu AIR od zawsze słynęli z nastrojowych, usypiających kompozycji.

mr.s
mr.s
17 lat temu

Uff, moze to zabrzmi dziwnie, ale ciesze się że własnie tak ta płyta została odebrana. Kawałek singlowy bardzo udany, ale im glębiej w płyte tym nudniej i denniej i bardziej oklepanie.
No i co tu dużo mówić ponad miare drażnią mnie ich mertoseksualne wokale. Dla mnie nadal 10 000 Hz pozostanie Legendą tego zespołu.

DeftAphid
DeftAphid
17 lat temu

dokladnie…w pierwszych recenzjach dominowal zachwyt nad tym albumem…mnie jednak w ogole nie wciagnal. przesluchalem go uwaznie..i moim zdaniem,jest to zdecydowanie najgorszy album w historii AIR. niestety. porwal mnie w tym samym stopniu co skoki roberta mateji:)

Polecamy