Wpisz i kliknij enter

Air – talkie walkie


doczekaliśmy się kolejnego albumu air – francuskiego duetu, który swą pierwszą oficjalną płytą – „moon safari” – narobił w 1998 roku sporo zamieszania, z miejsca stając się jedną z najważniejszych francuskich grup lat 90. kluczem do sukcesu – jak to zwykle bywa – okazał się zaskakujący i nowatorski pomysł – oto jean-benoît dunckel i nicolas godin postanowili zrobić nowoczesny pop opierając się głównie na brzmieniu starych, analogowych instrumentów rodem z lat 70.
i jeśli dziś taki pomysł nie byłby już żadną niespodzianką, tak sześć lat temu powrót starych, wydawałoby się – wysłużonych „moogów” był najpierw zaskoczeniem, potem zaś olbrzymim sukcesem. dzięki „moon safari” muzycy air odświeżyli nie tylko francuską, ale również europejską scenę pop – w ślad za duetem poszło wielu kolejnych artystów, głównie francuskich, tworząc zupełnie nową falę, nazwaną potem po prostu „french sound”, bądź „french music”. tak, bez wątpienia francuskie brzmienie pod koniec lat 90 i na początku nowego wieku było w europie bardzo „trendy”. a wszystko zaczęło się od księżycowego safari.
sam duet zdawał się być bardzo zaskoczony sytuacją. wielkie sukcesy kolejnych singli pochodzących z debiutanckiego krążka sprawiły, iż oczekiwania związane z kolejną płytą air rosły w niebotycznym tempie. i znów sprawy potoczyły się wg sprawdzonego już w muzyce wiele razy scenariusza. po wybitnym debiucie – nastąpiło rozczarowanie drugim krążkiem. wydany w 2001 roku „10,000 hz legend” – choć dla samego zespołu niezwykle ważny [muzycy do dziś podkreślają, iż jest to najlepsze dzieło air] – spotkał się z dość chłodnym przyjęciem. być może eksperymentalna muzyka drugiej płyty okazała się zbyt trudna, może zbyt nowatorska? tak czy inaczej – po dość sporej fali krytyki – duet postanowił, na swoim trzecim albumie, powrócić do brzmień „moon safari”, nagrywając po prostu dziesięć przepięknych, popowych piosenek.
tej płycie trzeba poświęcić trochę czasu. na początku ma się bowiem wrażenie, iż „talkie walkie” to właściwie nic specjalnego, ot próba nawiązania do wybitnego debiutu. z czasem jednak urok poszczególnych kawałków po prostu owija słuchacza wokół siebie. przyznać trzeba, iż panowie dunckel i godin wciąż potrafią czarować swoimi kompozycjami – doskonale słychać, iż to wciąż ci sami twórcy „sexy boy” czy „all i need”. ujmujące harmonie, ciepłe linie melodyczne i wyśpiewywane z pomocą vocodera proste historie – wydawałoby się: nic nadzwyczajnego. a jednak słucha się z wielką przyjemnością. jednym z realizatorów całości był współpracujący na codzień z radiohead nigel godrich – człowiek, który potrafi nadać muzyce klimat nowoczesności, czasem nowatorstwa. tak jest również na talkie walkie – od strony aranżacyjnej niektóre kawałki zaskakują swymi pomysłami: wystarczy posłuchać znakomitego „run”, w którym pełno jest dźwięków prostych, trochę syntetycznych, razem dających jednak przepiękny rezultat. wystarczy również włączyć kawałek „mike mills”, którego przewodni motyw nawiązuje do iście barokowych harmonii, stając się jednym z najbardziej niezwykłych momentów na płycie [to chyba taki mały odpowiednik „talismana” z „moon safari”]. bez wątpienia – mocą tej płyty są kompozycje, które zapewne w „tradycyjnych” aranżacjach byłyby równie piękne. jednak to nietypowe, „erowskie” podejście do sztuki realizacji dźwięku sprawia, iż płyta nabiera cech wyjątkowości.
to dobra, udana płyta air. spodoba się tym, którzy oczekują od zespołu po prostu kolejnych, wspaniałych melodii. spodoba się również tym, którzy lubią brzmienie analogów, wszystkich tych syntetyków rodem z lat 70 i 80, które dziś zdają się przeżywać drugą młodość. air udowadnia, że księżycowe safarii jeszcze się nie zakończyło. pozostaje liczyć, iż „talkie walkie” nie okaże się jednym z jego ostatnich etapów.

2004







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
nazzy
nazzy
19 lat temu

Trudna, ale jakże uderzająco piekna. Słuchałam z otwartymi ustami, choć drugą płytę słuchałam „na raty”, a za 3 razem nie mogłam się od niej oderwac. Pirwsza płyta jest równie niesamowita, choć całkowicie inna. Momentami jakby snująca się, łagodna, wibrująca, a innym razem tętniąca życiem, radosna, porywająca…. Płyte porzyczył mi Przyjaciel i dzięki temu odkryłam coś zupełnie nowego i cudownie hipnotycznego. Polecam!

nazzy
nazzy
19 lat temu

Trudna, ale jakże uderzająco piekna. Słuchałam z otwartymi ustami, choć drugą płytę słuchałam „na raty”, a za 3 razem nie mogłam się od niej oderwac. Pirwsza płyta jest równie niesamowita, choć całkowicie inna. Momentami jakby snująca się, łagodna, wibrująca, a innym razem tętniąca życiem, radosna, porywająca…. Płyte porzyczył mi Przyjaciel i dzięki temu odkryłam coś zupełnie nowego i cudownie hipnotycznego. Polecam!

Polecamy