Wpisz i kliknij enter

Aiwa – Aiwa


Aiwa to zespół dwóch braci, którzy wyemigrowali z Bagdadu do Rennes we Francji, gdzie rozpoczęli ten projekt, który ostatecznie urósł do 8-osobowej grupy muzyków, wokalistów, producentów dla których natchnieniem jest zarówno tradycyjna muzyka Bliskiego Wschodu jak i współczesna, taneczna (czy może szerzej „beatowa”). Ich debiut z 2003 roku warto sobie przypomnieć w oczekiwaniu na drugi album, zapowiadany na koniec lutego. Dla innych może to być też miłe wspomnienie po mini-trasie, jaką zespół odbył po Polsce.
Co przede wszystkim zwraca uwagę to pełen profesjonalizm. Płyta jest ładnie wydana (digipack, fajny design), tak, że już przed pierwszymi dźwiękami wchodzimy w klimat. Muzyczna zawartość czyni zadość rozbudzonym oczekiwaniom. Członkowie kolektywu znają się na swojej robocie, aranże są bogate, dobrze rozplanowane, przestrzenne. Kawałki utrzymują uwagę, często stosowany jest patent zmian tempa, co mogłoby się nie sprawdzać (przy takich chwytach ryzyko niespójnego efektu jest duże), a tutaj zagrało znakomicie. Także duże wrażenie robi łączenie żywych instrumentów z bitami z maszynek i futurystycznym sznytem produkcji. Udaną syntezą jest też mieszanie stylów od ragga, hip hopu po drum”n”bass i jungle. Powiewne damskie wokalizy wspomagane przez ciężką nawijkę MC (najciekawiej, gdy w języku rodzimym), wspominane zmiany rytmów, bogactwo dźwiękowej materii. Jest to jakaś wizja, w dodatku wizja, która przekonuje a to dzięki przemyśleniu kształtu całości albumu. Żeby czasem trochę ostudzić zmysły, na płycie znajdują się przerywniki z gwarem ulic bliskowschodnich miast. To jeszcze dobitniej udowadnia, że członkowie Aiwy pamiętają o swoich korzeniach. Wydaję mi się, że właśnie to, że mają na uwadze rozmaite techniki, rozwiązania stosowane w muzyce etnicznej, pozwala im inaczej spojrzeć na muzykę „zachodnią” (klubową).
Za jedyną wadę albumu można uznać długość – 67 minut. To jest jednak spory kawałek czasu i sporadycznie miałem wrażenie, że twórcy być może nie wiedzą, w którą uliczkę teraz skręcić. Ale było to zaledwie chwilowe wrażenie, które zaraz było zacierane przez kolejne ciekawe dźwięki. Nie ma co oczywiście piać hymnów pochwalnych na rzecz odkrywczości tego podejścia. Takich dokonań znalazłoby się kilka (można by wymienić Musligmauze”a choć to innych ciężar gatunkowy). Ten album za cel postawił sobie szczerą twórczość, a nie rozszerzanie na siłę horyzontów i przekraczanie wszelkich granic. W efekcie powstał solidny kawałek muzyki, która cały ogrom swoich możliwości z pewnością objawi puszczona głośno na imprezie.
2005







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy