Wpisz i kliknij enter

Amir Baghiri – Ghazal


Na stronie Amira Baghiri przeczytać można, że Irańczyk był jednym z prekursorów dźwięków electro-tribal ambient, od roku 1980 nagrał prawie 30 solowych albumów, uczestniczył w wielu innych projektach, nagrał również sporo muzyki do filmu. Człowiek-instytucja więc, niezwykle płodny i wciąż zapracowany artysta tworzący niezwykle głębokie, pełne emocji, mistyczne brzmieniowe światy. Czy tak jest właśnie na „Ghazal”, ostatniej płycie Baghira, wydanej przez polskie Vivo Records?
Poprzedni płyta Irańczyka – wydana rok temu „Yalda” – była ostrym, elektronicznym galopem przez pustynne krajobrazy. Tym razem muzyk, za pomocą całego arsenału wschodnich instrumentów i elektroniki, tworzy klimat bardziej miękki, przystępny. Muzyka „Ghazal” nie gna, raczej sączy się w transowym pulsie. Całość, nasycona klimatem wschodu, przypomina spacer przez ulice irańskiego miasta, czyli ciągłe odkrywanie nowych miejsc i obyczajów. Baghiri na swej płycie użył sporej dawki naturalnych dźwięków, nagrywanych w latach 2000-2004 w różnych rejonach Azji i północnej Afryki, i choć całość zgrywana była w Niemczech, to muzyka „Ghazal” pełna jest egzotycznego dla nas zadymienia, mimo ogólne estetyki easy listening czasem niepokoi, prowadzi w rejony obcej kultury, czasem porywa bardziej tanecznym fragmentem. Słucha się tego z jakimś dziwnym zaintrygowaniem. Podobne wrażenie wywołuje okładka – dziwaczny projekt, kilka telewizyjnych obrazków, podkreślających dystans, jaki dzieli kultury zachodu i islamu. Muzyczne połączenie wschodniej duchowości z zachodnimi rozwiązaniami produkcyjnymi daje dość ciekawy efekt.
Jest więc głęboki, mistyczny świat. Nie każdemu przypadną do gustu melodie wygrywane przez Baghira, jednak dla tych, którzy lubią wszelkiego rodzaju elektroniczne kulturowe romanse – „Ghazal” powinna się okazać płytą przyjemną w odbiorze.
2004







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
ma.
ma.
18 lat temu

piękna płyta. jak dla mnie jest perfekcyjnie sztampowa, właściwie całkowicie przewidywalna, wszystko już gdzieś słyszane, zazwyczaj takie płyty podobają się za pierwszym razem a drugi raz już się ich słuchać nie chce, tripper potrafi jednak wciągnąć na kilka tygodni. najlepsza piosenkowa płyta jaką słyszałem od bardzo dawna.

Polecamy