Bodycode to jeden z aliasów Amerykanina Alana Abrahamsa znanego również ze swoich produkcji jako Portable dla wytwórni ~scape. Bodycode prezentuje zdecydowanie bardziej klubową stronę jego twórczości, aczkolwiek mocno naznaczoną eksperymentatorskim piętnem.
Płyta zawiera osiem hipnotycznych kompozycji, z których każda wydaje się konsekwencją poprzedniej. Brzmieniowo album przedstawia się intrygująco. Alan Abrahams przemycił w swojej muzyce wszystkie najważniejsze trendy ostatnich kilkunastu lat w amerykańskim techno i elektronice. Są tu mocno wyczuwalne wpływy abstrakcyjnego, nocnego detroit i tego bardzo specyficznego vibeu, który niegdyś, jeszcze na początku lat 90., określono mianem techno soul. Dalej Bodycode zręcznie ślizga się pomiędzy najprzeróżniejszymi mutacjami electro, houseu i minimalu, nasycając je dużą dawką chropowatości wywodzącej się z doświadczeń posttechno. Czasem mocno zaskakuje, dodając do tej dusznej i trochę mrocznej muzyki odrobinę analogowego ciepła i delikatnych, wprawiających w zadumę strzępów melancholijnej melodyki. Na nowo odkrywa również acid house i nową falę, których dalekie echa słychać w I, Data. Delikatnie zaznaczony rytm 4/4 hipnotyzuje, a muzyka nabiera nieco tribalowego, alienującego odcienia. W każdym razie, nic, co znajduje się na tym albumie, nie jest podane wprost; jeśli słuchacz ma jakiekolwiek skojarzenia z przeszłością, to wyłaniają się one spoza prawdziwej mikromgławicy dźwięków – z oporem, dopiero po kilku przesłuchaniach.
Choć płyta niezasłużenie przeszła bez większego echa w prasie, godna jest polecenia przede wszystkim tym, którzy wieszczyli całkowitą degenerację muzyki na 4/4. Bodycode, mimo że na pozór efemeryczny, okazał się projektem, który znów na chwilę przybliżył techno do rangi sztuki – jak 10 lat temu produkcje Basic Channel czy clickowy rozdział katalogu zmarłej jakiś czas temu Mille Plateaux.
2006
Taka recenzja zdecydowanie zacheca do sprawdzenia tego wydawnictwa.
Jak na razie moimi typami są Nanotechnology, Bounce Back i Local Traffic.
kurde, świetna recenzja. jestem zahcęcona.
ano trzeba 🙂
cholibka, trzeba się zainteresować tą płytą po takiej recenzji.