Wpisz i kliknij enter

Chk Chk Chk – louden up now


!!! – co za dziwna nazwa – pomyślałem kiedy pierwszy raz zetknąłem się z tym zespołem – na dodatek dowiedziałem się, że powinno się to wymawiać chk chk chk – i bądź tu mądry. no ale mniejsza z tym – nazwa w sumie bardzo fajna, zwłaszcza że podobno chodzi o wymawianie trzech identycznie brzmiących sylab czyli może to być fuck, fuck, fuck, siet, siet, siet albo sto tysięcy innych głupot. no ok – przejdźmy do rzeczy – z chk chk chk pierwszy kontakt miałem przy okazji ladytronowego „softcore jukebox” i okazało się że oprócz drugiej wersji „blue jeans” by ladytron numer amerykanów (feel good hit on the fall) wydał mi się zdecydowanie najfaniejszy na tej składance – pierwsze co mi przyszło na myśl słuchając tego numeru to to, że the clash się reaktywowało, tyle że trochę unowocześnili instrumentarium i podejście do muzyki. numer ten pochodził z pierwszej płyty, którą miałem okazję przesłuchać, ale coś mi tam nie pasowało – właściwie wszystkie numery były podobne do siebie, co przy tak energetycznej muzyce, dość szybko kończy się znużeniem słuchacza – jednak umiejętność dawkowania najważniejszych partii w aranżu to podstawa dobrego numeru. tego trochę zabrakło chłopakom przy debiucie, natomiast w sposób mistrzowski radzą sobie z tym na „louden up now”. patent typu – dwa numery na dużym speedzie, numer spokojniejszy i przerywnik daje doskonałe rezultaty – najpierw możemy powrzeszczeć sobie z głównym wokalistą jak głupi jest bush i w ogóle ameryka jest do dupy, a potem ponucić w trzecim numerze (dear can) z drugim wokalistą (przy okazji perkusistą) i się trochę powydurniać. ja tak robię ;). i świetnie się przy tym bawię – bo muzyka chk chk chk właśnie jest taka – z jednej strony punkowa energia spod znaku twórców „london calling”, z drugiej strony wygłupy i robienie sobie jaj z disco lat 70-tych (piękne partie w wysokich rejestrach) – ta mieszanka jest po prostu perfekcyjna. i nie ma tu żadnego odkrywania czegokolwiek, nie ma silenia się na oryginalność czy inne tego typu artystyczne bzdury – absolutna bezpretensjonalność i spora dawka autoironii to to za co kocham tę płytę. no dobra – teraz ja się robię pretensjonalny z tą moją podjarą 😉
co do muzycznej zawartości – na płytce słychać funkujące i punkujące gitary (kilka naprawdę świetnych riffów, moje ulubione to ten z końca pierwszego numery i coda w „hello? is this thing on?”) – dużo gry na wiolinowych strunach i flażoletów – oj bardzo lubimy takie zagryweczki J. sekcja jest po prostu super, basik pięknie brzmi, słychać dużo slide’ów i oktawek, perkusja i perkusjonalia bardzo fajnie rozłożone w panoramie, oczywiście brzmienie stopy i werbla powala, tak samo dobrze brzmią wszystkie przeszkadzajki, szczególnie w kontekście tego, że perkusjonalia są strasznie wredne przy nagywaniu i wcale nie chcą zabrzmieć w komputerze tak jak na żywo – jak widać (słychać of koz) wykrzykniki trafili na dobrego realizatora. z kolei klawisze na tej płycie sprowadzają się do roli wypełniacza aranżu, choć w kilku miejsach wysuwają się mocno do przodu. dobór barw jest bardzo odpowiedni – przeważnie są to brzmienia dość groove’iaste, z dużą ilością miękkiego dołu, o bardzo analogowym zabarwieniu – chyba nie muszę dodawać że bardzo dobrze świaczy to o wyczuciu aranżacji chłopaków. raz nawet pojawia się saksofon (w „dear can”) no i w sumie nie miałbym nic na przeciwko żeby ten instrument więcej sobie pograł.
a wokaliści robią rozpierdol – i wybaczcie że wyrażam się tak dosadnie, ale to jest bardzo właściwe słowo – oni są po prostu mistrzowscy. być może nie jestem obiektywny i za bardzo sugeruję się tym co zobaczyłem na ich koncercie (można to przeczytać gdzieś obok przy okazji relacji z dour festival), ale partie wokalne to imho główna broń tej płyty. czysta energia, do tego świetnie zrytmizowane teksty, no i doskonale sklejone z zawartością instrumentalną barwy głosów obu panów. jest w tym dużo punkowego podejścia – wsłuchajcie się w ścieżki wokalne, a usłyszycie masę mlaśnięć, mocnych wdechów, a nawet przypadkowe kopnięcie w statyw mikrofonowy. niektóre głoski wymawiane przez wokalistów są natrętnie wyeksponowane, za co pani ela (ta od idola) skierowałaby ich na dodatkowe lekcje emisji głosu – ale w sumie kogo to obchodzi? dodaje to bardzo dużo autentyczności tym partiom, luz i chillout jest tu wszechobecny ;). „shit, scheisse, merde – i’ve got one – what did george bush say when he met tony blair” – mój boże – mam to w sygnaturce gadu gadu od miesiąca, lol!!!no ok – teraz coś tytułem podsumowania – wykrzykniki nagrały jedną z najlepszych płyt ostatnich miesięcy i jak dla mnie są liderem nurtu łączącego punk z elektronicznymi eksperymentami, pozostawiając w tyle w moim prywatnym rankingu the rapture, radio 4 czy the liars. mają sporo do powiedzenia, zarówno muzycznie jak i tekstowo, są młodzi (chyba), gniewni i pełni energii – myślę że przed nimi sporo dobrych płyt i masa tras koncertowych, a jak dobrze pójdzie to może zostaną obwołani przez prasę muzyczną liderami nurtu gitarowego z ameryki ;). am i makin’ any sense at all? yeeeeessssss 🙂
2004







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy