Wpisz i kliknij enter

Daniel Menche – Concrushing Beasts


Po występie tego człowieka na Musica Genera trudno było przewidywać, jaka będzie zawartość jego płyt. Poza tym, że będzie jedyna w swoim rodzaju, albo raczej – w ogóle, poza rodzajami i kategoriami. Taka jest właśnie „Concrushing Beasts” – specjalne wydawnictwo, które składa się z dwóch albumów „Beast Resonator” i „Concussions” połączonych w jeden 75-minutowy track. Album ten to limitowane wydawnictwo uszykowane przez Menche’a na jego europejski tour.
„Rozgniatam własną czaskę i kładę ją możliwie daleko, a kiedy jest już dostatecznie płaska, wydobywam kawalerię. Kopyta uderzają jasnym dźwiękiem w twardy, żółtawy grunt, szwadrony natychmiast ruszają kłusem. Stukot i wierzganie. I hałas ten, ten rytm wyraźny i zwielokrotniony, ten żar oddychający walką i zwycięstwem, napełniają zachwytem duszę przygwożdżonego do łóżka, który nie może wykonać najmniejszego ruchu.” Przywołałem fragment tekstu Henri Michaux, który nie jest zawarty w książeczce do płyty, choć w zasadzie mógłby. A to dlatego, że doskonale oddaje istotę tego wydawnictwa, chwyta wiele z jego specyfiki, nie tylko metaforycznie.
Rytm jest niebywale ważny, ale nie w prostej postaci, podany otwarcie. Istotne są jego mutacje, eksperymenty jakim jest poddawany. Jeśli pojawia się jakaś wyraźna struktura, to nie dość że jest ona obudowana mnóstwem dźwięków dookoła (trzeszczących, kłujących, drapiących) to w dodatku zostaje skonfrontowana z innym elementem, równie mocnym. Wtedy dochodzi do syntezy, ale nie przebiega ona spokojnie, elementy jakby atakowały się nawzajem, mocowały się ze sobą. Tak muszą współistnieć, aż nie pojawi się nowa warstwa albo obiekt dźwiękowy. To przeplatanie, niemal korowód (ale nie porusza się on w tempie kalejdoskopowym, w ogóle płyta nie jest bardzo dynamiczna, choć wiele się na niej dzieje) jest interesujące, bo jakby poruszając się w jednej ‘palecie’ środków czy brzmień obserwujemy ich wszystkie odmiany, wariacje.
Co stanowi duży problem to wielowarstwowość, odbiorowi początkowych 15 minut towarzyszyć może poczucie zagubienia. Ale potem, gdy zaczynamy podejrzewać ‘jak to działa’, czegoś się domyślać, trudno jest nie poddać się tym dźwiękom mimo, że do łatwych one nie należą.
Daniel Menche na swej płycie przedstawił fascynujący obraz furii (dla której potrafił znaleźć formę, która nic jej nie ujęła), stworzył własny rytuał. Łącząc tradycyjne (można by się zastanawiać, czy to nie z dźwięków szamańskich bębnów, jakie są ujawnione po 34 minucie w stanie czystym, powstała cała reszta materiału?) z nowoczesnym stworzył przepiękny, porażający surowością a jednocześnie wciągający skomplikowaniem rytuał.
Oczywiście wysłuchanie albumu na raz może stanowić pewien problem, ale zahartować mogą dwie ‘składowe’ produkcje, wydane w Roggbif i Asphodelu również w tym roku.
2006







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
T.a
T.a
17 lat temu

Nie słyszałem tej produkcji Menche a, ale znam go z kilku innych albumów. Bardzo polecam – masywne, mroczne brzmienie, zbliżone trochę do MAZK.

Polecamy