Wpisz i kliknij enter

Dj Shadow – The Outsider


Nieważne, czy jesteś fanem Josha Davisa aka DJ Shadowa od początków jego kariery, czy zapoznałeś się z jego twórczością niedawno. Jeżeli znasz poprzednie dokonania tego kalifornijskiego producenta i didżeja, jego trzecie dziecko będzie dla ciebie ogromnym zaskoczeniem. Niewykluczone, że pokochasz „The Outsider”. Istnieje też równie duża szansa (może nawet większa?), że znienawidzisz tą płytę. Na pewno jednak nie pozostawi cię ona obojętnym.
Kilka tygodni przed premierą „The Outsider”, na łamach swojej strony internetowej Shadow wyprorokował sobie, że nowy krążek prawdopodobnie podzieli jego fanów, a nawet sprawi, że niektórzy się od niego odwrócą. „Powtarzać ciąglę formułę Endtroducing…? To nigdy nie było częścią mojego planu. Pieprzyć to. Nastał czas, aby moi fani zadecydowali, czy są fanami artysty, czy jednego albumu (…) Jeśli jesteś zmęczony, lepiej napij się wody. Ja idę do przodu” – zakończył bezkompromisowo swój wywód. Trzeba przyznać, że słowa dotrzymał i nie próbuje na siłę zdyskontować sukcesu genialnego debiutu. Tylko niektóre fragmenty „The Outsider” nawiązują do chwalebnej przeszłości. Przypomniałem sobie jednak inną deklarację Davisa, mniej więcej z okresu „Endtroducing…” właśnie. Wówczas powiedział, że nie będzie tworzył czegoś, co zabrzmi jak doskonała, milionowa kopia dokonań Wu-Tang Clan, a jego zamiarem jest robienie czegoś innego, czegoś nowatorskiego. I z tej obietnicy, niestety, wywiązał się zaledwie w połowie.
Oto bowiem na 18 kawałków na płycie, aż 8 to nic innego jak właśnie doskonała (pod względem realizacyjnym, nie artystycznym), milionowa kopia dokonań nie tylko Wu-Tang Clan, ale i wielu innych hip-hopowych składów. Nic w tym innego, nic nowatorskiego: ot, rapowane przez różnych MC, zupełnie przeciętne – a niektóre wręcz słabe – kawałki mieszczące się w hip-hopowym standardzie. Niemal wszystkie są do siebie bliźniaczo podobne i nie zapadają w pamięć nawet po kilku przesłuchaniach. Oczywiście, jak na profesjonalistę przystało, spreparowane przez Shadowa beaty i podkłady odznaczają się fantastyczną, krystalicznie wręcz czystą produkcją. Zresztą bez przesady mogę stwierdzić, że jest to jeden z najlepiej wyprodukowanych albumów, jakie dane mi było słyszeć. Aliści powalająca czystość dźwięku i najlepsze nawet rozwiązania brzmieniowe nie są w stanie ukryć braku pomysłów na hip-hopowe kompozycje z pierwszej połowy wydawnictwa. Tego braku nie zdołali też ukryć zaproszeni przez Shadowa raperzy, m.in. Mistah Fab, Keak Da Sneak i Q-Tip (swoją drogą, czy „Enuff” z jego udziałem nie jest aby próbą powtórzenia sukcesu utworu „Galvanize”, do którego Chemical Brothers zaprosili właśnie tego wokalistę?).
Ile razy można słuchać tekstów nafaszerowanych rozmaitymi „motherfuckerami”, „niggerami” i „bitchami”, nie odczuwając znużenia? Tu oprócz znużenia pojawia się też irytacja, jako że cały ten bezpłciowy rap z okolic Bay Area, określany jako styl „hyphy”, razi tym bardziej, jeśli przypomnieć sobie wcześniejsze dokonania Shadowa, jakże inne i alternatywne wobec papki serwowanej przez telewizję i radio. Tak naprawdę wyróżnia się jedynie mroczny „Seein Thangs” z Davidem Bannerem na wokalu (i nie wokal, ale shadowowy podkład przykuwa tu uwagę) oraz interesujące połączenie bluesa i rapu w postaci „Backstage Girl”, w którym Phonte Coleman opowiada w miarę zabawną historię pewnej rozerotyzowanej groupie. Ale nawet te utwory trudno uznać za rewelację, zwłaszcza że mają one – jak na ambicje DJ Shadowa – zdecydowanie zbyt mainstreamowy szlif. Przyznam, że niezupełnie tego oczekiwałem po jednym z najbardziej poszukujących i odważnych twórców. Na ironię zakrawa fakt, że człowiek, który 10 lat temu wskrzesił hip-hop, stawiając się w opozycji do obwieszonych złotem gangsterów w futrach, dziś odnajduje się w pokrewnych klimatach. Kiedy wtedy wyjaśniał „why hip hop sucks in ‘96”, jako powód podawał: „it’s the money”, odcinając się jednocześnie od tego zjawiska. Czyżby po czasie okazało się, że jednak pecunia non olet?
Na całe szczęście ten zaskakujący flirt z głównonurtowym hip-hopem zdominował tylko (aż?) połowę „The Outsider”. Druga część longplaya jest znacznie bardziej interesująca, choć nijak ma się do reszty – a to, niestety, niekorzystnie wpływa na spójność krążka. Pierwsza znakomita melodia pojawia się jeszcze przed całą tą siermiężną rapową zabawą i jest nią „This Time (I’m Gonna Try It My Way)”. Tytuł piosenki i pozycja na płycie mogą sugerować, że jest to nowe credo Shadowa (podobnie można traktować tytuł całego wydawnictwa), ale takie domysły zostawiam innym. Faktem jest, że brzmi to trochę jak zaginione i odnalezione po latach nagranie Bobby’ego Womacka; doprawdy wspaniała rzecz, przenosząca słuchacza w złoty okres muzyki soul i funk. „This Time…” ze swoim porywającym feelingiem i diabelnie chwytliwym refrenem to jeden z niewielu fragmentów „The Outsider”, do których naprawdę chce się wracać.
Osobiście najczęściej wracam właśnie do niego oraz dwóch utworów popełnionych do spółki z Chrisem Jamesem – wokalistą o interesującej barwie głosu, która przywołuje echa raz Thoma Yorke’a, innym razem Chrisa Martina. Dlatego też piosenki przez niego zaśpiewane, „Erase You” i „You Made It”, przypominają kolejno Radiohead i Coldplay. Na szczególną uwagę zasługuje zwłaszcza ten pierwszy kawałek: eteryczny, nieco dramatyczny, a przy tym bardzo melodyjny i hipnotyzujący swą odrealnioną atmosferą. „Erase You” to, obok „This Time”, najmocniejszy punkt albumu. Całkiem nieźle wypada też współpraca Shadowa z członkami Kasabian, której wynikiem jest „The Tiger”. Oczywiście bardziej brzmi to jak utwór rodzimej formacji panów Pizzorno (wokal) i Karloffa (gitara), ale słucha się tego bez uczucia zażenowania. Największym zaskoczeniem, pomijając rapową część „The Outsider”, jest kompozycja „What Have I Done” z melodeklamacją Christiny Carter. Delikatne dźwięki gitary akustycznej, subtelne smyki i anielska wokaliza składają się na melancholijną całość, która doskonale wpasowałaby się w struktury płyt…Cocteau Twins! DJ Shadow i wytwórnia 4AD? Skoro DJ Shadow i hardcore’owy rap, to dlaczego nie?
Na płycie nie zabrakło też instrumentalnych pasaży, w kreowaniu których Shadow jest prawdziwym mistrzem: mamy zatem kojący motyw gitarowy w „Broken Levee Blues”, mamy trashowo-punkowy (!) „Artifact”, w którym artysta przypomina o swoim zamiłowaniu do rytmu, mamy wreszcie niepokojący, utrzymany w konwencji soundtracków do spaghetti-westernów „Triplicate / Something Happened That Day” z cytatem z twórczości Johna Cage’a. W nagraniach tych słychać stare, dobre brzmienie Cienia, oba nie miałyby więc najmniejszego problemu, by trafić na któreś z poprzednich jego dzieł. W przypadku nowej płyty jednak zupełnie nie pasują do reszty utworów. W istocie, niekiedy ma się wrażenie, jakby słuchało się materiału przeznaczego na dwie, skrajnie różne płyty.
Ta stylistyczna dezintegracja jest największą wadą „The Outsider”. Brak spójności zaskakuje, bo po raz pierwszy w przypadku Shadowa mamy do czynienia z zestawem bardzo różnych piosenek, a nie z pewną logiczną całością. Wydaje się, że artysta chciał pomieścić na krążku jak największą ilość materiału, nie zważając zbytnio jak odbije się to na jej konstrukcji. W rezultacie obok ewidentnych gniotów znalazły się prawdziwe perły. Gnioty czy perły, Shadow bez wątpienia pokazał swoje nowe oblicze. Z jednej strony cieszę się, że nie stoi w miejscu i nadal poszukuje i eksperymentuje, z drugiej jednak efekty tych eksperymentów nie zawsze są udane. Rozumiem, że Davis miał już dość ciągłego powracania do swojego słynnego debiutu, rozumiem i doceniam, że nie próbuje zrealizować „Endtroducing…, Part 2”. Rozumiem, że zmiana była mu po prostu potrzebna, ale czy tak radykalna wolta musi oznaczać schlebianie niskim gustom publiczności MTV? Czy to na pewno dobry kierunek? Obawiam się, że jeśli następne albumy Shadowa będą utrzymane w podobnej konwencji, dojdzie do tego, od czego ten kalifornijski architekt dźwięków stara się uciec – do zaszufladkowania go jako kolejnego hip-hopowego producenta nagrywającego z gwiazdami. A w takiej sytuacji recenzenci i fani już zawsze będą odnosić się tylko do „Endtroducing…”. Mam nadzieję, że poniosła mnie wyobraźnia i taka sytuacja nie nastąpi. A zatem, czy jestem fanem artysty czy jednego albumu? Mimo wszystko, jestem fanem obu i właśnie dlatego wierzę, że „The Outsider” będzie jednorazowym eksperymentem.
2006







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Takuan
Takuan
17 lat temu

nie mówie że słaba jak na shadowa . Płyta jest słaba wogule …

3um
3um
17 lat temu

recenzja to chyba w przewazajacej mierze wyrazenie swojej opinii ?

Durga
Durga
17 lat temu

e tam. odniesienie się do albumu w zdaniach co najwyżej dziesięciu, nie jest należycie skonstruowaną recenzją, a jedynie wyrażeniem swojej opinii o sprawie. Maciek – piszesz ok.
a album i tak mi się nie spodobał. (:

john mcenroe
john mcenroe
17 lat temu

a mnie ten brytyjski wokalista nie przypadł za bardzo do gustu, przynajmniej na żywo, zresztą podobnie jak większość nowego stuffu. a po Twojej rekomendacji po płytę pewnie nie prędko sięgnę 😉

autor
autor
17 lat temu

Pewnym punktem wyjścia dla całego tekstu była zacytowana wypowiedź Shadowa – a że on sam odniósł się do Endtroducing… , i ja podjąłem ten wątek. O The Private Press wspomniałem w pierwotnej wersji recenzji, ale ta płyta znana jest chyba każdemu, kto miał styczność z Shadowem i podobnie jak jego poprzednik, nijak ma się do The Outsider . Stąd to pominięcie. Na TPP jeszcze przyjdzie czas, podobnie zresztą jak na Endtroducing… .

Tak czy inaczej, dzięki za komentarze i konstruktywną krytykę.

niefan outsidera
niefan outsidera
17 lat temu

jezusie przenajswietszy, skrocilbys te recenzje o polowe, bo że tak Cie zacytuje Brak spójności zaskakuje . komu sie chce czytac tak przydlugawa i przegadana recenzje.sluszna uwaga – gdzie Private Press, calkiem dobra plyta…

paide
paide
17 lat temu

Dlaczego w trakcie tak długiego artykułu ani razu nie pojawił się tytuł drugiego LP Private Press? Zapominanie o równie ważnej płycie Shadowa jest fałszywym marginalizowaniem problemu Outsidera do powtórki z Endtroducing. Myślę że interesującym może być trochę szerszy kontekst.

Polecamy