Wpisz i kliknij enter

Hisato Higuchi – Butterfly Horse Street


Jeszcze rok temu („Dialogue” LP) Hisato Higuchi był japońskim Vincentem Gallo – człowiekiem, który podśpiewuje sobie i ogrywa na gitarze krótkie sekwencje akordów stosując zazwyczaj delikatne trącenia i arpeggia. Ta bezkonfliktowa metoda została na „Butterfly Horse Street” skontrastowana z bezładnymi przygrywkami zniekształcanymi dodatkowo przez filtr chropawych dystorcji. Dzięki temu zabiegowi Higuchi wymknął się skutecznie z szufladki space-bluesa stworzonej specjalnie dla niego przez innych muzyków japońskiej sceny.
Pierwsza połowa nowego wydawnictwa to swoisty przekładaniec: pastelowe mruczanki, na których użyto jedynie lekkiego rewerbu następują po Borisopodobnych droneach, chropawych i – jak na Higuchiego – brutalnych. Wytwarzany w ten sposób kontrast wydaje się być trudny do ogarnięcia, jako że oba tak różne doznania są podawane odbiorcy oddzielnie. Zamysł twórczy ujawnia się dopiero, gdy te diametralnie różne techniki grania udaje się Hisato połączyć w całość współgrającą z sobą w ramach kolejnych pojedynczych utworów. Akceptacja takiego kontrastu to już indywidualna sprawa, trudno jednak odmówić tym kawałkom obiektywnego piękna. Delikatne sekwencje akordów przypominają piórka, motyle i chmurki letniego kurzu uciekające spod kół rozpędzonych samochodów. W roli pędzących maszyn oczywiście zelektryfikowane i przybrudzone melodie, które wydają się być tylko rozgrzewką niewprawnego gitarzysty. Bezduszne i rozchybotane, miażdżą sobą oniryczne arpeggia, drażnią słuch odbiorcy i każą mu usilnie wyłapywać te ledwo słyszalne pastele. Efekt estetyczny wpisuje się w starania oswojenia brzmień industrialnych. Mechaniczne potwory, nie będąc w stanie jednoznacznie zwyciężyć ulotnych przygrywek, stają się do nich dodatkiem i tym samym Higuchi jasno rozdziela role: debiutancki Dialogue i niesamowite She były przygotowaniem do eksperymentów mających poszerzyć twórcze horyzonty.
To poszukiwanie nowych dróg pozwala Japończykowi od czasu do czasu zawrzeć w swoich utworach realne piękno, które przypomina w zarysach to, co osiągnął (zachowując proporcje!) Fennesz na „Endless Summer”: odarte przez nowoczesną technikę z naturalności i odhumanizowane dźwięki nadal niosą z sobą pierwiastek uaktywniający łańcuchy skojarzeń. Możnaby zastosować „Butterfly Horse Street” jako alternatywny soundtrack do „Lost In Translation”, bo – podobnie jak w filmie Coppoli – uroda chwili wydaje się ciągle uciekać, a możliwości percepcyjne nie są w stanie rozwinąć swojej pełni, wciąż zagłuszane, usypiane w swojej czujności lub obdarowane powolnym wyciszaniem kończącym utwór.
Trzecie, jeśli liczyć EPkę „She”, wydawnictwo Higuchiego stawia go na półce z innym dalekowschodnim kolegą: Shugo Tokumaru. Chociaż muzyka obu panów różni się bardzo mocno, pozostaje wspólny element nieuchwytności. Trudno związać się z tą twórczością, traktować ją jako coś więcej niż estetyczny eksperyment, jednakże trudności te zaczynają wydawać się możliwymi do pokonania wraz z narastaniem naturalnego światła w pokoju. Rozwodniona szarość zza okna wydobywa z omawianej tu muzyki żywsze barwy, wyzwala stłamszoną delikatność i puszcza ją w ruch pozwalając uwierzyć, że śledzenie jej słuchem może nigdy się nie skończyć, tak jak lekkie drobinki będą uciekać spod kół samochodów – aż do zdelegalizowania grawitacji.
2007







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
kj.4
kj.4
16 lat temu

w normie, w normie. pewne odstepstwa od regul nikomu krzywdy nie robia.spodobalo mi sie konczace zdanie.zeby tak kazda plyta tak brzmiala jeszcze…

F.
F.
16 lat temu

Chwalisz, więc tak autodestrukcyjnie: a co z arpeggiami, dystorcjami, rewerbem, drone ami; czemu nie odnaleźć pretensjonalnego akcentu ostatniego akapitu? Myślę, że masz dobry humor albo oglądałeś Między słowami i odniesienie się do tego filmu przy okazji recenzji sprawiło, że zostaliśmy tym razem kumplami. To recenzja jak każda inna z moich tekstów (może poza 7 Jecka), no ale nie rozpętuję detalicznej dyskusji na temat własnej twórczości, bo dojdzie jeszcze narcyzm 😉 Dzięki za miłe słowo i uroczych doznań życzę, aloha.

kj.4
kj.4
16 lat temu

Filipie ! nie wiem czy wziales do serca co pisalem wczesniej ale ta recenzja podoba mi sie bardzo. Az dzieki tobie siegne po plyte. Jak widzisz, pisanie o muzyce moze obyc sie bez ingriszowej nowomowy.pozdrawiam.

Polecamy