Wpisz i kliknij enter

Kleerup – Kleerup


Proszę państwa, śmiało mówię, że narodziła się gwiazda. Prosto ze Szwecji, choć nie blond; z popowego rejonu galaktyki, choć do dzisiaj kocha się w Moetley Crue – Andreas Kleerup.
Mój dobry kumpel o węchu skuteczniejszym niż psi wyniuchał go już dobre kilkanaście miesięcy temu w przestrzeni MySpace, twierdząc, że ten Kleerup jeszcze kiedyś będzie popmasterem – nie mylił się. Dosłownie w ciągu jednego zeszłorocznego sierpniowego tygodnia numer „With Every Heartbeat” wyprodukowany dla szwedzkiej pop gwiazdki Robyn wymiótł niejakiego Timbalanda ze szczytu UK Charts, stając się sensacyjnie antyletnim hitem – wyposażony w smutną melodię, niezwykle emocjonalnie wyśpiewany przez wyglądającą jak noworomantyczny pierrot Robyn kawałek uwiódł szeroką publiczność frazami typu „Still I’m dying with every step I take/ But I don’t look back” i piękną melodią opakowaną w motoryczne, ozdobione smykami, elektropopowe bity.
Piosenka do dziś spędza sen z powiek wielu malkontentom, którzy dotąd nie potrafili sobie wyobrazić obecności na liście komercyjnych hitów utworu wymykającego się wszelkim współczesnym hitmakerskim konwencjom. Sama Robyn to bezczelna popowa wyga, która koncentrując się wyłącznie na muzyce i oryginalnych sposobach jej wizualizacji, ma w głębokim poważaniu bycie piękną i na pokaz – obcięta na grzyba, z krzywym zgryzem i ekstrawaganckimi ciuchami, wyzywana od wściekłych lesb staje się obiektem kpin i zachwytów. Ale też nowej jakości i buntu, który podziela również spora część współczesnych pop konsumentów. O Robyn jednakże kiedy indziej…


With Every Heartbeat


„With Every Heartbeat” nie miałby pewnie tej siły przebicia, gdyby nie perfekcyjna produkcja Kleerupa. Jego debiut to antologia producenckich możliwości i krystalizacja łatwo rozpoznawalnego na pierwszy rzut ucha brzmienia. To także prześwietny odkurzacz zmiecionych pod dywan zapomnienia wokalistek – obok ciągle jeszcze młodej Robyn, która po niemal dekadzie tryumfalnie powróciła na listy po obu stronach oceanu, pojawiają się starsze panie: szerzej poza Szwecją nieznana Titiyo oraz Neneh Cherry w absolutnych killerach – „Longing for Lullabies” oraz „Forever”.
„Kleerup” jako album producencki ukazuje całą paletę inspiracji i możliwości artysty. Na pewno liczy się miarowa ejtisowa midtempo stopa, rozkoszne, rozlane we wszystkie strony klawisze, podniosłe nastroje, transujące arpeggia, melancholia i taneczny vibe. Nie ma taryfy ulgowej dla melodii – Andreas szyje aranżacyjny kostium tylko do tych nośnych, wyrazistych, ale jednak obciążonych ładunkiem skandynawskiego smutku. Do numerów wokalnych absolutnie doczepić się nie można – „Until We Bleed” wyśpiewane przez młodziutką Lykke Li bije na głowę wszystkie hity Royksopp razem wzięte; klubowo monotonny, a przy tym niezwykle catchy „Thank You For Nothing” kojarzy mi się może niezbyt szlachetnie z „Get Together” Madonny, lecz od jakiegoś czasu nie ma dla mnie udanego dnia bez „Thank You For Nothing”; „With Every Heartbeat” (Robyn), „Longing For Lullabies” (Titiyo) i „Forever” (Neneh Cherry) to kamienie milowe europejskiej muzyki pop albo lepiej – cudowne, nowoczesne piosenki, które wyznaczają obecnie standard wyrafinowanego mainstreamu, pozostawiając duże pole dla wyobraźni słuchacza.
Na deser „Music For Girl”, wymruczony przez Lisę Milberg kolaż „Cambodii” Kim Wilde i nowofalowych pojękiwań Les Rity Mitsouko. „3am” to z kolei kolejny przykład słodkiego słowiczego kląskania Lisy oraz wołanie do Najwyższego o przywrócenie festiwalu San Remo „85. Wieńczący płytę „On My Own Again” spaja zaś tęsknoty współczesnych dużych dzieciaków za Electric Light Orchestra, Fleetwood Mac i powinien znaleźć się na ostatniej płycie Cut Copy, czyniąc ją wartą więcej niż trzy wymęczone gwiazdki. Wszystkie te utwory mają to do siebie, że w przyszłości staną się punktem odniesienia dla wszelkich moich wspomnień z 2008 roku – to właśnie one będą powodować łezkę nostalgii i myśl: „To były czasy…”. Bo to dobre i piękne piosenki, pozbawione pretensjonalności, ckliwości i wykalkulowanego manieryzmu typowego dla współczesnej laid back music, czyli muzyki, która ma nie przeszkadzac.
Instrumentale z kolei pełnią zasadniczo rolę interludiów, stając się szkicami utworów, które dopiero czekają na swoje głosy, na kolejne wokalistki chwilowo znajdujące się za kulisami sławy i powszechnej uwagi. Na nie również przyjdzie czas, a obecna jeszcze wiosna i nadchodzące lato to nie Strindberg, to nie Abba, to nie zapowiadające comeback w wizualnej manierze a la Kiss upiory z Ace of Base – to Kleerup! Słuchać do znudzenia, potem odłożyć na półkę i znowu za kilka lat odkryć, zalewając się łzami szczęścia. Do słuchania, kochania i umierania.
2008







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Ell
Ell
15 lat temu

Świetna produkcja, która tchnęła w electropop iskrę życia 😉

laudyna
laudyna
15 lat temu

o, mnie też rzucił się w oczy kiedyś ten klip, a w uszy dźwięki, ale było to w tv w przelocie, bez odnotowania, gdzie by tego szukać. Jeśli płyta jest tak fajna jak piszesz, fenks za rekomendację. Lista pozycji do degustacji rośnie 🙂

Polecamy