Wpisz i kliknij enter

Marbert Rocel – Speed Emotions


To płyta niespójna, ale właśnie dlatego ciekawa. Brak regularnej struktury i wielość płaszczyzn prawdopodobnie jest wynikiem całych pięciu lat, jakie Marcel Aue, Robert Krause i Antje Seifarth spędzili nad szlifowaniem ostatecznego kształtu tego muzycznego mirażu. I chwała im za to, bo w tym przypadku wyjątkowo powolny proces destylacji dźwięków przynosi równie wyjątkowe efekty.
Mamy tu więc click’n’cuts, syntetyczne elektro, melodyjny wokal z songwriterskim zacięciem czy klubowe synkopowe uderzenia. Tak jak jednak w dobrej kuchni, również i tu liczą się proporcje. I właśnie umiejętność kompromisowego łączenia tak wielu elementów jest atutem krążka. Tych, którzy szukają w muzyce niespodzianek, nieoczekiwanych zwrotów akcji czy świetnego warsztatu płyta na pewno nie zawiedzie. Jak mówią członkowie Marbert Rocel – „nie tworzymy muzyki, a kolaże uczuć”. W efekcie płytę smakować można w całości i na kawałki, „na zimno” i „na gorąco” – co sprawia, że album daleki jest od jakiejkolwiek nijakości. Co więcej, od samego początku nie możemy być pewni, w którą stronę to wszystko zmierza – minorowy „Seven Stars” to tylko zmyłka przed cukierkowo – śniadaniowym „Cornfalkeboy”. Zdanie o albumie jesteśmy sobie w stanie wyrobić mniej-więcej na wysokości „Eleanor Birdbath” – czegoś w rodzaju funkowej reinterpretacja Kraftwerk.
Niezwykle istotne są na tej płycie smaczki. Bogate (jak na laptopowe czasy) instrumentarium, w którym sięga się po takie anachronizmy jak akordeon, marimba czy klarnet zdaje się nie wystarczać twórcom. Wisienką na torcie są field-recordingowe wstawki chrupania płatków, zsamplowane beat boxy czy dźwięki nadchodzącego smsa. Połowa tej płyty jest jak połowa tygodnia: „Purple bass” to chłodna noc, w której czekamy na sen, przychodzący po dwu i pól minutach – sen, z którego wybudza nas „Tttictictac”, pełen dźwięków rodem z Commodore. Z kolei „Blue days” i „Cause You” mają klimat wyczekiwania na weekend, podczas którego możemy poszaleć przy „Roll To Roll” – kawałku utrzymanym w klimacie i tempie drapieżnego electro. Wspomnijmy jeszcze o „Red Shoes”, brzmiącym jak słoneczna niedziela po wszystkich weekendowych szaleństwach. To absolutny power play, breakbeatowo – wokalne cacko, dzięki któremu łatwo możemy doznać „speed emotions” o czym zresztą kawałek traktuje.
To, że album nagrywano tak długo po raz kolejny wychodzi mu na dobre: muzyczne mody trwają dziś krótko. Członkowie Marbert Rocel, choć niewątpliwe czerpią z tego, co działo się na scenie muzycznej w ostatnich kilku latach, potrafią spokojnie i bez presji przetrawić wszystko na swój sposób, proponując jeden z ciekawszych albumów tego roku. Podobieństwo do działań Nuspirit Helsinki czy artystów spod znaku Sonar Kollektiv jest tu tylko dodatkowym plusem.
2007







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
ekspert
ekspert
15 lat temu

super płytka !

smerfetka222
smerfetka222
16 lat temu

bardzo interesująca płyta, faktycznie, recenzja nie kłamie

hm
hm
16 lat temu

bardzo fajna plyta, polecamn !

Polecamy