Wpisz i kliknij enter

Marc Leclair – Musique pour 3 femmes enceintes


Chyba się nie pomylę jeśli stwierdzę, że płyta „My Way”, którą nagrał Leclair pod szyldem Akufen, jest znana większości odwiedzających nasz serwis. Mnie też nie ominęła fascynacja tym albumem i zastosowaną techniką producencką, polegającą na cięciu bardzo krótkich fragmentów, przeważnie z audycji radiowych, i układaniu z nich melodyjnych kolaży o bardzo ciekawej strukturze rytmicznej na bazie mocnych, punktowych basów, szeroko brzmiących padów i techdubowego beatu. Oprócz tego najbardziej znanego wcielenia, Kanadyjczyk nagrywał również pod szyldem Nefuka, Anna Kaufen, Horror Inc i oczywiście pod swoim nazwiskiem. I o ile dwa pierwsze projekty różnią się od Akufena tylko zgrabnie przearanżowaną nazwą, o tyle trzeci, a już w szczególności ten ostatni ukazują fascynację Leclaira nieco innymi rejonami muzycznymi.
„Musique pour 3 femmes enceintes” sygnowana własnym nazwiskiem to próba zmierzenia się z otchłanią dźwiękową, atomsferą wielkiej, otwartej przestrzeni. Jej wykreowanie wydaje się być głównym celem jaki przyświecał Kanadyjczykowi podczas pracy nad tą płytą. Począwszy od „1er jour” mamy do czynienia z wieloma ciekawymi zabiegami, które przenoszą słuchacza w całkiem inny świat. Operowanie planami dźwiękowymi w wykonaniu Leclaira i swoboda z jaką kreuje pozorną odległość dzwięków od słuchacza to poezja! Składa się na to odpowiednia kombinacja brzmień i operowanie czterema, chyba najważniejszymi dla dubowej techniki producenckiej, narzędziami – pogłosem, korekcją, panoramą i echem. Wystarczy posłuchać tych wszystkich plam syntezatorowych zmasakrowanych ekstremalnie długimi i głębokimi reverbami, przepuszczoncyh przez filtry, które spychają je głęboko w miks. Pojedyńczy, najprostszy nawet akord to dla Leclaira pretekst do ukazania swojego kunsztu w obrabianiu dźwięku, który prowadzi do nadania mu (akordowi, nie muzykowi 😉 ) zupełnie nowego kontekstu i właściwości. A najważniejsze w tym wszystkim jest to że Leclair, pomimo wymagającej ogromnej uwagi dbałości o detal, osiąga niesamowitą spójność swoich aranżacji, pojedyńcze elementy zgrabnie tworzą całe utwory, te z kolei przechodząc płynnie w siebie, tworzą jedną, długą opowieść muzyczną, przynoszącą poczucie odrealnienia i oderwania od tego co się dzieje wokół.
I tak dźwięki w „1er jour” dosłownie latają wokół głowy, kombinacja krótkich i długich pogłosów, stosowanych do sampli daje najróżniejesze efekty – od jakiś bardzo dalekich, rozmazanych i złowieszczych odgłosów do odczucia przebywania z dźwiękami w tym samym pomieszczeniu – sam się czasami nabierałem na to że ktoś właśnie chodzi po moim pokoju. Te wątki rozwijane są w trzech dalszych kawałkach, szelestów, stuków i klików jest tu pod dostatkiem. Dla mnie kulminacyjym momentem i najlepszą wizytówką tej płyty to „85er jour” , w którym ptasie pohukiwania, odgłosy płynącej, kapiącej i spadającej wody w połączeniu z przebasowanymi, rozedrganymi plamami syntezatorowymi i strzępkami melodii, stanowią tło dla przeróznej maści klików, zgrzytów, puknięć i łupnięć. Natychmiast wpadam w bardzo przyjemny stan odrętwienia, który przenosi mnie w świat jaki opisuje w swoich książkach Castaneda. Jakiekolwiek patetycznie nie brzmi to co piszę – tak właśnie jest. Spróbujcie zapuścić sobie ten fragment płyty na dobrych słuchawkach, gdzieś tak o 4 nad ranem, wtedy kiedy na dworze zaczyna robić się szaro, powietrze stoi w miejscu, a wilgoć rosy wyraźnie daje znak o sobie – wrażenia gwarantowane, o ile zdarza wam się doczekać tej pory ;).
„85er jour” kończy też pierwszą część płyty i płynnie przechodzi, wraz z trzaskami piorunów i gęstym deszczem, w „114er jour”. Druga część charakteryzuje się większą ilością motywów o wyraźnym zabarwieniu melodyczno-rytmicznym i jest nieco bardziej zbliżona do tego co zaproponował Leclair w Akufen. Oczywiście bity nie są aż tak dosłowne, stopa nie łupie non stop na każdą ćwiećnutę, a bas nie budzi sąsiadów przy nastawieniu na sprzęcie hi-fi potencjometru volume na ¼, ale jednak utwory stają się ukonstytuowane, a breja dźwiękowa pojawia się już tylko miejscami. Dochodzą też sample gitary akustycznej czy bardziej punktowe barwy syntezatorowe i basowe, przepuszczone przez różne delaye – czyli to w czym Kanadyjczyk czuje się najmocniej. „236 jour”, ostatni kawałek to już styl stricte akufenowski. Ciekawa, stopniowa metamorfoza, a przy tym bardzo logiczne następstwo. Mając na uwadze dosłowne tłumaczenie tytułu tej płyty („Muzyka dla trzech kobiet w ciąży”) i to że całość podzielona jest na dni (w sumie 274, zgodnie z tym co podane jest na tyle digipacka) , można domyślić się jaki koncept przyświecał Marcowi przy tworzeniu – przejście od czegoś bezkształtnego, nieco tajemniczego w formę bardziej namacalną, fizyczną. Czyżby Leclair oczekiwał potomka? 😉
Tak czy inaczej – należą mu się ogromne brawa za tę płytę, zarówno za sam koncept jak i jego techniczną realizację. Kanadyjczyk po raz kolejny potwierdził, że jest w absolutnej czołówce twórców wykorzystujących w swoich produkcjach techniki dubowe, a oprócz niebywałych formalnych umiejętności i wiedzy, posiada ogromną wyobraźnię muzyczną, która pcha go w coraz to ciekawsze rejony – tak trzymać! Dla mnie „Musique pur 3 femmes enceintes” to płyta tego półrocza, z którą równać może się jedynie Lcd Soundsystem, a jeśli Boardsi nie wydadzą czegoś naprawdę genialnego, to prawdopodobnie znajdzie się na najwyższym stopniu pudła. Bezwględna rekomendacja!
2005







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
yac
yac
18 lat temu

lubię takie „producenckie recenzje” … naprawde trafiony rev.
nawišzujšc do konceptu, faktycznie przy tworzeniu recenzowanego album Leclair spodziewał się dziecka… z tego samego powodu jest to płyta bliska również mnie – to ulubiona płyta moja i mojej żony z okresu prenatalnego naszego dziecka..

Polecamy