Chyba się nie pomylę jeśli stwierdzę, że płyta „My Way”, którą nagrał Leclair pod szyldem Akufen, jest znana większości odwiedzających nasz serwis. Mnie też nie ominęła fascynacja tym albumem i zastosowaną techniką producencką, polegającą na cięciu bardzo krótkich fragmentów, przeważnie z audycji radiowych, i układaniu z nich melodyjnych kolaży o bardzo ciekawej strukturze rytmicznej na bazie mocnych, punktowych basów, szeroko brzmiących padów i techdubowego beatu. Oprócz tego najbardziej znanego wcielenia, Kanadyjczyk nagrywał również pod szyldem Nefuka, Anna Kaufen, Horror Inc i oczywiście pod swoim nazwiskiem. I o ile dwa pierwsze projekty różnią się od Akufena tylko zgrabnie przearanżowaną nazwą, o tyle trzeci, a już w szczególności ten ostatni ukazują fascynację Leclaira nieco innymi rejonami muzycznymi.
„Musique pour 3 femmes enceintes” sygnowana własnym nazwiskiem to próba zmierzenia się z otchłanią dźwiękową, atomsferą wielkiej, otwartej przestrzeni. Jej wykreowanie wydaje się być głównym celem jaki przyświecał Kanadyjczykowi podczas pracy nad tą płytą. Począwszy od „1er jour” mamy do czynienia z wieloma ciekawymi zabiegami, które przenoszą słuchacza w całkiem inny świat. Operowanie planami dźwiękowymi w wykonaniu Leclaira i swoboda z jaką kreuje pozorną odległość dzwięków od słuchacza to poezja! Składa się na to odpowiednia kombinacja brzmień i operowanie czterema, chyba najważniejszymi dla dubowej techniki producenckiej, narzędziami – pogłosem, korekcją, panoramą i echem. Wystarczy posłuchać tych wszystkich plam syntezatorowych zmasakrowanych ekstremalnie długimi i głębokimi reverbami, przepuszczoncyh przez filtry, które spychają je głęboko w miks. Pojedyńczy, najprostszy nawet akord to dla Leclaira pretekst do ukazania swojego kunsztu w obrabianiu dźwięku, który prowadzi do nadania mu (akordowi, nie muzykowi 😉 ) zupełnie nowego kontekstu i właściwości. A najważniejsze w tym wszystkim jest to że Leclair, pomimo wymagającej ogromnej uwagi dbałości o detal, osiąga niesamowitą spójność swoich aranżacji, pojedyńcze elementy zgrabnie tworzą całe utwory, te z kolei przechodząc płynnie w siebie, tworzą jedną, długą opowieść muzyczną, przynoszącą poczucie odrealnienia i oderwania od tego co się dzieje wokół.
I tak dźwięki w „1er jour” dosłownie latają wokół głowy, kombinacja krótkich i długich pogłosów, stosowanych do sampli daje najróżniejesze efekty – od jakiś bardzo dalekich, rozmazanych i złowieszczych odgłosów do odczucia przebywania z dźwiękami w tym samym pomieszczeniu – sam się czasami nabierałem na to że ktoś właśnie chodzi po moim pokoju. Te wątki rozwijane są w trzech dalszych kawałkach, szelestów, stuków i klików jest tu pod dostatkiem. Dla mnie kulminacyjym momentem i najlepszą wizytówką tej płyty to „85er jour” , w którym ptasie pohukiwania, odgłosy płynącej, kapiącej i spadającej wody w połączeniu z przebasowanymi, rozedrganymi plamami syntezatorowymi i strzępkami melodii, stanowią tło dla przeróznej maści klików, zgrzytów, puknięć i łupnięć. Natychmiast wpadam w bardzo przyjemny stan odrętwienia, który przenosi mnie w świat jaki opisuje w swoich książkach Castaneda. Jakiekolwiek patetycznie nie brzmi to co piszę – tak właśnie jest. Spróbujcie zapuścić sobie ten fragment płyty na dobrych słuchawkach, gdzieś tak o 4 nad ranem, wtedy kiedy na dworze zaczyna robić się szaro, powietrze stoi w miejscu, a wilgoć rosy wyraźnie daje znak o sobie – wrażenia gwarantowane, o ile zdarza wam się doczekać tej pory ;).
„85er jour” kończy też pierwszą część płyty i płynnie przechodzi, wraz z trzaskami piorunów i gęstym deszczem, w „114er jour”. Druga część charakteryzuje się większą ilością motywów o wyraźnym zabarwieniu melodyczno-rytmicznym i jest nieco bardziej zbliżona do tego co zaproponował Leclair w Akufen. Oczywiście bity nie są aż tak dosłowne, stopa nie łupie non stop na każdą ćwiećnutę, a bas nie budzi sąsiadów przy nastawieniu na sprzęcie hi-fi potencjometru volume na ¼, ale jednak utwory stają się ukonstytuowane, a breja dźwiękowa pojawia się już tylko miejscami. Dochodzą też sample gitary akustycznej czy bardziej punktowe barwy syntezatorowe i basowe, przepuszczone przez różne delaye – czyli to w czym Kanadyjczyk czuje się najmocniej. „236 jour”, ostatni kawałek to już styl stricte akufenowski. Ciekawa, stopniowa metamorfoza, a przy tym bardzo logiczne następstwo. Mając na uwadze dosłowne tłumaczenie tytułu tej płyty („Muzyka dla trzech kobiet w ciąży”) i to że całość podzielona jest na dni (w sumie 274, zgodnie z tym co podane jest na tyle digipacka) , można domyślić się jaki koncept przyświecał Marcowi przy tworzeniu – przejście od czegoś bezkształtnego, nieco tajemniczego w formę bardziej namacalną, fizyczną. Czyżby Leclair oczekiwał potomka? 😉
Tak czy inaczej – należą mu się ogromne brawa za tę płytę, zarówno za sam koncept jak i jego techniczną realizację. Kanadyjczyk po raz kolejny potwierdził, że jest w absolutnej czołówce twórców wykorzystujących w swoich produkcjach techniki dubowe, a oprócz niebywałych formalnych umiejętności i wiedzy, posiada ogromną wyobraźnię muzyczną, która pcha go w coraz to ciekawsze rejony – tak trzymać! Dla mnie „Musique pur 3 femmes enceintes” to płyta tego półrocza, z którą równać może się jedynie Lcd Soundsystem, a jeśli Boardsi nie wydadzą czegoś naprawdę genialnego, to prawdopodobnie znajdzie się na najwyższym stopniu pudła. Bezwględna rekomendacja!
2005
lubię takie „producenckie recenzje” … naprawde trafiony rev.
nawišzujšc do konceptu, faktycznie przy tworzeniu recenzowanego album Leclair spodziewał się dziecka… z tego samego powodu jest to płyta bliska również mnie – to ulubiona płyta moja i mojej żony z okresu prenatalnego naszego dziecka..