Mili Państwo oto Milipop, czyli wrocławianin Tomasz Bednarczyk, dla którego krążek s.m.i.l.e, jest zupełnym wydawniczym debiutem. Dźwięków tego młodego twórcy możemy posłuchać dzięki rosnącemu w siłę EtaLabelowi, i trzeba przyznać, że w katalogu tej wytwórni nie było jeszcze chyba tak miłych dla ucha i łagodnych brzmień. Bendarczyk sam zresztą mówi: „chciałbym widzieć uśmiechy na twarzach słuchaczy”, i co tu dużo kryć: dość łatwo przychodzi mu wywołanie u odbiorcy jednoznacznie pozytywnych emocji. A wszystko za sprawą kilku prostych, dość umiejętnie realizowanych pomysłów.
Swoją muzyką Milipop nawiązuje do szerokiego dorobku minimalnego ambientu, nadając mu momentami nieco techniczny, uwodzący ucho sznyt. Wśród smukłych, harmonicznych pociągnięć trafiają się więc od czasu do czasu wysepki rytmo-podobnych trzasków, klików i szurnięć – tutaj Bednarczykowi najbliżej jest chyba do dawnych produkcji Autechre. Zapętlone, stukotliwe konstrukcje Milipop z wyczuciem równoważy spokojnymi ambientowymi smugami, które – choć przesycone estetyką lo-fi – wydzielają jakiś rodzaj dźwiękowego ciepła. Bardzo możliwe, że dzieje się to za sprawą melodii, w tworzeniu których Bednarczyk może być uznawany za specjalistę. Kolejne utwory składają się bowiem z bardzo niewielu brzmień, jeszcze mniejszej ilości tonów, które poukładane zostały jednak w sposób czyniący muzykę Milipop wartościową. Duch Warp czy japońskich mistrzów minimalu jest tutaj wszechobecny – Bednarczyk nie odkrywa żadnych nowych obszarów, swoją płytą daje jednak dowód na to, że i nad Wisłą [czy raczej: nad Odrą] powstawać mogą solidne, prezentujące europejski poziom dźwięki. Szkoda tylko, że płyta momentami zatraca swoją równość, wpada w kilkuminutowe koleiny monotonności, wygrzebując się potem z lekkim mozołem. Dobrym przykładem kawałek „Sun”, który na szczęście przywoływany jest do porządku kolejnym, znakomitym „Orbit part 1”. A skoro o orbitach mowa – Bednarczyk kreśli chyba jakąś własną, prywatną, nie wykraczając jednocześnie poza zdefiniowane już jakiś czas temu ramy. Opowiada nam mocno osobistą, nierzadko intymną historię, która wprawia w przyjemną zadumę i skupienie.
Bo przecież – słowami samego twórcy – te dźwięki „wprowadzają słuchacza w lekki stan upojenia. Emocje, które plątają się w zakamarkach pobudzają do wspomnień o zeszłorocznej wiośnie i kwitnących kwiatach”. Owych zakamarków na „s.m.i.l.e.” jest całe mnóstwo, nic tylko szwendać się po tym albumie, odkrywając ciągle nowe.
2006
Jestem na tak, podoba mi się- lekko, przyjemnie, nastrojowo, nadzwyczaj uroczo!
*bitowo
brzmieniowo, bityowo, ambientowo, troszkę jak Mum…
muzyka zawarta na tym krazku jest conajmniej swietna. serdecznie polecam te dzwieki! 😉
takk, takk.
bardzo mila.
.mili
swietna recenzja, a plyta jeszcze lepsza. pozdrowienia Tomku, niedlugo cos zaczniemy wkoncu 😉
na prawdę bardzo fajna płyta – czuć miły, na prawdę miły klimat 🙂 (na stronie etalabelu jest też do ściągnięcia kilka mp3 i VIDEO do ukrytego bonus-tracka).