Wpisz i kliknij enter

Mouse On Mars – Radical Connector


Niemieckie post-techno, eklektyczne formy łączące w sobie style od ambientu, techno, dub, rocka po jazz i jungle, elektroniczne bąble i zgrzyty, a nawet krautrock, w którym raz słychać Kraftwerk, gdzie indziej prześmiewcze disco…O kim mowa? O myszach z marsa, czyli niemieckiej rewelacji z Kolonii- Mouse On Mars, a konkretniej o ich najnowszym albumie „Radical Connector”.
Duet ponownie i w sposób mistrzowski proponuje dzieło pełne artystycznego wyzwolenia, w którym znajdziemy próbę poszukiwania lekkości i dziecięcej radości tworzenia. Członkowie grupy – Andi Toma i Jan Werner udowadniają i na tej płycie, że wolni są od bardzo teraz powszechnej wtórności i poprawności gładzonej i promowanej przez speców od marketingu.
„Radical Connector” to album szalony i delikatny jednocześnie, przy którym bardziej wrażliwi na zgrzyty mogą się rozpłakać, a po chwili wyłączyć sprzęt rozdrażnieni zbyt dużą ilością wstawek z obcą muzyczną substancją. Dla tych, którzy znają wcześniejsze albumy duetu płyta nie będzie zaskoczeniem. Przez materiał przewija się monsun dzikiej energii, na którą odpowiadamy błogim westchnieniem, bo choć znamy te dźwięki i poznajemy, że to Mouse On Mars to ciągle ich muzyka posiada w sobie magię, która tak rzadko występuje we współczesnej elektronice.
Już w otwierającym płytę utworze „Mine Is In Yours” słychać dobrze znane, pocięte, przesterowane odgłosy, które jednak przyprawione bitem i rewelacyjną linią basową, czynią z tej piosenki prawdziwie alternatywny przebój. Po idealnie skrojonym początku dalsza jej część nie traci na swojej wartości. Szczególnie kawałki „Wipe That Sound” i „Spaceship” brzmią bardzo świeżo i są po mistrzowsku dopracowane pod każdym względem. Najlepszym kawałkiem na płycie jest „Send Me Shivers”, który wciąga i zasysa od początku do końca, głównie za sprawą świetnie dopracowanej linii melodycznej i jeszcze lepiej wpasowanego kobiecego wokalu. Druga część płyty jest trudniejsza w odbiorze i wymaga skupienia. Począwszy od kawałka „The End”, przez „Detected Beats” do finalnego „Evoke An Object” muzyka zwalnia tempo i przebojowość z pierwszej części płyty ustępuje miejsca muzycznym pejzażom i eksperymentom.
Dla tych słuchaczy, którzy nie znają grupy proponuję rozpocząć znajomość właśnie od tej płyty. Na pewno każdy znajdzie tu coś dla siebie, bo płyta nie zamyka się w żadnej konwencji. Jedyną „konwencją” jest tu oryginalny styl Mouse On Mars, który po raz kolejny zaskakuje świeżością i zostawia konkurencję daleko w tyle.
2005







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Jedoń
Tomasz Jedoń
18 lat temu

Dyskusja jest zawsze dobra, bo co by było gdyby każdy słuchał tego samego i był ze sobą zgodny…
Dilmun mam pomysł. Podaj swojego maila (jeśli oczywiście chcesz). Mój jest widoczny. Może wyślesz mi jakieś swoje kawałki na maila, a ja w zamian zrobię to samo?? Może mamy jednak podobne gusta:)
Pozdrawiam!

dilmun
dilmun
18 lat temu

no widać nie:) ale pewnie to dobrze, bo dzieki temu możemy podyskutować;) no i różni twórcy mogą sprzedawać swoje płyty:)))
pozdrawiam!

Tomasz Jedoń
Tomasz Jedoń
18 lat temu

Hej,
a u mnie na odwrót. Pierwszych pięć kawałkow to to czego zawsze oczekiwałem od mom. Są stylowe, ale podane w takiej konwencji, która nie powinna znudzić fanów mom, jak i nie odstraszyć ludzi, ktoórzy słyszą myszy pierwszy raz w życiu.
No cóż, Dilmun coś czuję, że nie dojdziemy do kompromisu (nie licząc kiepskiej okładki:))
Pozdrawiam!

dilmun
dilmun
18 lat temu

ha! wreszcie coś konkretnego w mojej głowie się pojawiło. otóż, w przypadku tej płyty – to, że jest ona przystępna, nie znaczy, że jest ona dobra i ciekawa. w moim odczuciu większa przystepność tej płyty nie równoważy jej wad, a mianowicie tego, że jest ona nużąca i pozbawiona tego, co zawsze w muzyce mom się bardzo liczyło – lekkości. w moim odczuciu te kawałki są mało ciekawe, nie mają jakiegoś ciekawego pomysłu, pazura – po prostu się leją z głosników. niby coś się dzieje, ale na dobrą sprawę, ja nie wiem, po co. bo i tak po przesłuchaniu całości niewiele mi w głowie zostaje oprócz send me shivers – dla porównania, z płyty niun niggung pamiętam na zawołanie co najmniej 6 z 12 kawałków:) (nie licząc tego ponadprogramowego dodatku…)

Tomasz Jedoń
Tomasz Jedoń
18 lat temu

Hej,
co do okładki to zgadzam się w 100%- jest okropna i nie wiem co ma właściwie przedstawiać:)

dilmun
dilmun
18 lat temu

ach, nie wspomniałem jeszcze o koszmarnej okładce radical connector 😛

dilmun
dilmun
18 lat temu

oczywiście, że kazdy ma swoje zdanie – dlatego na końcu mojego komentarza dodałem zdanie, coby czytelnik sam sobie wybrał;) ale do rzeczy: w tym, że płyta radical connector jest najbardziej przystępna to masz rację. jednak czy tego oczekuję po mouse on mars to nie wiem;) jednak jest to dla mnie osobiście taka przystępność obierająca muzykę mouse on mars z tego, co w niej najbardziej lubię. w sumie z całej płyty podoba mi się tylko kawałek send me shivers. i tak każdy ma inne preferencje i wybierze coś innego. ja jako pierwszą poznałem płytę autoditacker i nie byłem nią zachwycony. na szczęście zaraz potem dorwałem glam i instrumentals i to one mnie urzekły. ale w sumie byłem już dość otrzaskanym słuchaczem i może dlatego tak się stało. jak ktoś dopiero wchodzi w taką muzykę, to może rzeczywiście prostota radical connector mu odpowiadać. mój pierwszy post generalnie miał na celu wspomnienie, że jest też druga strona mouse on mars:) a tak nawiasem mówiąc, to bardziej od wszystkich płyt mouse on mars podoba mi się pierwsza płyta lithops – solowego projektu jana wernera p.t. uni umit. jak dla mnie jest genialna. i tylko nie mogę nigdzie kupić tego na cd:( a z kolei ostatnia płyta lithops scrypt, też mi się nie podoba, więc to raczej jest generalna zmiana zainteresowań jana wernera…

Tomasz Jedoń
Tomasz Jedoń
18 lat temu

Hej, tu recenzent „radical connector”. Szanowni koledzy w osobie „dilmun” i „ja” każdy ma swoje zdanie, a że o gustach powinno się dyskutować możemy pokonwersować na temat Mouse On Mars, bo jest o czym:)
Nie wiem, może macie rację ze swoimi poglądami, ale ja obstaję przy swoim zdaniu i uważam, że ta płyta jest naprawde idealna na początek. Jeśli ktoś zacznie od „Niun Niggung” lub „Glam” może się wystraszyć i wyłączyć wieże, a „radical connector” zachacza czasami o pop i jest naprawdę do strawienia na początek.
Pozdrawiam!
Konwersujmy, naoiszcie coś jeszcze!!

ja
ja
18 lat temu

ja też nie mogę się powtrzymać. dilmun, dobrze prawisz;)

dilmun
dilmun
18 lat temu

No nie mogę się powstrzymać i muszę coś napisać. Otóż ja uważam, że płyta Radical Connector to najsłabsza i najnudniejsza płyta Mouse On Mars i wszystkim tym, którzy dopiero chcą poznać muzykę tego zespołu radzę zacząć od płyty „Niun Niggung”, lub choćby „Glam”.
No i Teraz wybierz, czytelniku, między tymi dwoma stanowiskami:)

Polecamy