Wpisz i kliknij enter

Nearly God – Nearly God


Nieniejszy album to niby solowe wydawnictwo Adriana Thawsa vel Tricky’ego, niepodpisane jednak jego ksywką, a nazwą Nearly God. Bo „Nearly God” to w zasadzie owoc projektu zbiorowego, choć niezaprzeczalną siłą sprawczą był tu właśnie Tricky. To on sprawował nad wszystkim pieczę, zebrał do jednego studia znamienitych gości, to on napisał niemal cały materiał, on wreszcie podjął się jego produkcji. Efekt końcowy sam artysta określił jako zbiór „niedokończonych, choć znakomitych wersji demo”. Istotnie, owa kolekcja jest nie tylko znakomita, ale też celowo niedoszlifowana i fascynująco brudna.
Na okładce niezidentyfikowana mała postać (może dziecko, a może upiorny karzeł rodem z wizji Davida Lyncha) pełznie w kierunku drzwi opatrzonych napisem „Niebo”. Ale utworom zebranym na krążku daleko do niebiańskiego spokoju i pozytywnych wibracji. Przeciwnie, muzyka na „Nearly God” jest przesiąknięta poczuciem zagrożenia, perwersją, pasywną agresją i oparami marihuanowego dymu, który Tricky lubi inahalować (płytę otwiera zresztą odgłos zaciągania się i nie sądzę, by chodziło o papierosa). Nieustannie ma się wrażenie obcowania z żywym wulkanem, w środku którego gotują się uczucia, i który nigdy nie wybucha, nie dając upustu niszczącym przeżyciom. W ten dziki świat mocnych dźwięków zostajemy bezpardonowo wprowadzeni już na samym początku: „Tattoo” (mój faworyt) to stary kawałek z repertuaru Siouxsie and the Banshees, przez Tricky’ego zmieniony nieznacznie, lecz na tyle wyraźnie, by uzyskać współczesny, oszałamiający charakter. To właściwie tylko wsamplowane smyczki, dudniący bas, bębny i wokal Thawsa, ale ileż w tym podskórnych, stłumionych emocji, ileż cudownej psychodelii! Podobnie jest w „Poems”; tutaj u boku Thawsa pojawiają się pierwsi goście, Terry Hall (nigdyś w legendarnych The Specials) i Martina Topley-Bird, obdarzona prawdziwie magicznym głosem. W trójkę śpiewają o niespełnionej miłości, robią to jednak w tak niezwykły sposób, że utarty i zbanalizowany temat nabiera nowych kolorów.
Hall powraca jeszcze w oszczędnym „Bubbles”, Topley-Bird zaś w „I Be The Prophet” i rewelacyjnym „Black Coffee”. Ten drugi był niegdyś wykonywany m.in. przez Ellę Fitzgerald, aliści śmiem wątpić, by w czyjejkolwiek interpretacji zabrzmiał tak surrealistycznie, jak tutaj. Martina jest zresztą cichą bohaterką „Nearly God”; gdyby nie ona, album straciłby wiele ze swojego paranoicznego uroku. Inni zaproszeni przez Tricky’ego wykonawcy to m.in. Neneh Cherry („Together Now”, jeden z nielicznych nieco żywszych momentów płyty), Alison Moyet (połowa duetu Yazoo śpiewa w fantastycznym „Make A Change”) oraz Björk, która popisała się w wyśmienitym, klaustrofobicznym „Keep Your Mouth Shut” i pełnym niepokoju „Yoga”, wbrew tytułowi raczej nie sprzyjającemu medytacji. Amerykańska wersja longplaya zawiera jeszcze dwa bonusowe kawałki: mroczną wersję “Judas” Depeche Mode i inny cover, „Children’s Story”. Stanowią one przyjemny, choć opcjonalny dodatek do całości.
Solowe dokonania Tricky’ego zawsze budziły we mnie mieszane uczucia, bo były bardzo nierówne. „Nearly God” to kwintesencja trip-hopu z jego parnym, narkotycznym klimatem, a przy okazji najlepsza rzecz w dorobku artysty, bo trzymająca stały i zawsze wysoki poziom. Świetny krążek. Prawie boski.
1996







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
stachman
stachman
17 lat temu

a moja dziekuje za recenzje, bo wlasnie szukala czegos w takim klimacie, a na plyte sie nie natknela… A ile mozna siedziec w objeciach Beth Gibbons i jej zniewalajacego koncertu na Roseland NYC…:)

Simone
Simone
17 lat temu

to byłem ja Jarzabek:P

autor
autor
17 lat temu

jak zauważyła kuropatwa, info na temat daty wydania widnieje po prawicy. album faktycznie leciwy, ale godniejszy polecenia niz niejedna świeżynka… pozdro.

kuropatwa
kuropatwa
17 lat temu

Taż przeca stoi z prawa napisane, że album w sklepach już od dziesięciu lat ponad.

beau bullet
beau bullet
17 lat temu

hehe…faktycznie niby pazur czasu nie ma prawa drapać muzyki ale simone słusznie zauwaza lekkie opoznienie kronikarskiego obowiązku 🙂 mimo ych detali piątka dla Autora za przywołanie genialnej pozycji..nie kazdy pewnie poznał…

simone
simone
17 lat temu

Hm…wypadałoby jeszcze Autorowi recenzji zaznaczyć, że to album już leciwy , w koncu 10 lat minęło…oczywiście peany na cześć albumu podzielam:) – rasowy trip hop…

Polecamy