Wpisz i kliknij enter

Poe – Szum rodzi hałas


Kiedy Emade produkował podkłady dla swojego brata zdarzało się, że tamten swoją charakterystyczną nawijką nieco przyćmiewał jego talenty. Ale od czasu, gdy efekty ich kooperacji sygnowane są jako Tworzywo Sztuczne wydaje się, że nie tylko wyszedł z cienia Fisza, ale to właśnie on świeci jaśniej w duecie braci Waglewskich. Najlepszym tego dowodem było jego solo, gdzie obok klasycznego hiphopu można usłyszeć też echa jazzu, elektro czy dubu. „Szum rodzi hałas” operuje równie szerokim spektrum brzmień, choć jest przy tym albumem hiphopowym sensu stricte. Piotr Waglewski udowadnia tu, że estetyka ta nie jedno może mieć oblicze.
Począwszy od takiego bardziej klasycznego jak w otwierającym album „Zielony parlament” przez podszyte jamajską wibracją jak w singlowym „Wiele dróg”, który promował płytę w marcu po bardziej syntetyczne czy jazzujące. Wszystkie rytmy są utrzymane jednak w równym, typowym dla stylistyki bitów i rymów metrum gdzieś koło 80 bpm. Mają też niezły groove. Brzmienie jest sprężyste i miękkie. Podobnie jak na „Albumie producenckim” wycyzelowane w najmniejszym szczególe, od początku do końca przemyślane. Urzeka gustownym doborem sampli, które układają się w wysmakowane kompozycje, przypominające, pomimo flirtów z elektroniką, o najlepszych tradycjach rapowej szkoły produkcji rodem z takiego – na przykład – Nowego Jorku pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Zresztą również O.S.T.R hołduje klasyce gatunku, przywołując na myśl choćby twórczość artystów skupionych pod szyldem Native Tongues. Łodzianin leci więc z luzem, do czego zdążył nas już przyzwyczaić, ale i niegłupio. A przy tym – co wydaje się największym atutem – stroni od dosłowności i ulicznego moralizowania. Tak jak Emade prezentuje rozległy wachlarz możliwości, raz po raz zmieniając atmosferę i nastrój swoich potoczystych wynurzeń. W znacznej mierze oscylują one wokół realiów życia w Polsce, choć nie stronią też od słownych fajerwerków jak to ma miejsce w przypadku „To ja mam flow”. Wszystko jednak z klasą adekwatną do reputacji łódzkiego rymoklety – równie elastyczne i giętkie jak sound albumu. Wprawdzie obywa się bez mocnych, choć oczywistych puent, to jakby nie było O.S.T.R porusza się w obrębie dosyć ogranych klimatów w stylu – „Ot, takie życie, taki rap”. I być może jest to jedyny, subtelny mankament tego krążka. Bo oto pierwszy wspólny utwór artystów, jakim był „Ambulans” sugerował, że być może O.S.T.R poleci w opowiadanie konkretnych, życiowych historii przy pomocy niebanalnych, abstrakcyjnych rymów. I mimo, że odnajdujemy tu i tego rodzaju opowiastkę w postaci gangsterskiego „Raj młodocianych bogów”, to jednak większość kawałków operuje na tak charakterystycznej dla rapu płaszczyźnie języka.
Poza tym pierwszy, miejmy nadzieję, iż nie jedyny longplay POE już teraz na mur beton zaliczyć można do najlepszych tegorocznych wydawnictw z kręgu polskiego hiphopu, a wysoce prawdopodobne, że i do najlepszych rodzimych płyt w ogóle.
2005







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Marcin
Marcin
18 lat temu

Ambulans? Chodzi chyba o niebo z albumu producenckiego…

Polecamy