Wpisz i kliknij enter

Prodigy – Always Outnumbered, Never Outgunned


Wydawało się, że już żadny nowy dźwięk sygnowany nazwą Prodigy nie powstanie, a ty proszę: mamy zupełnie nową, długogrającą płytę. Szef Prodigy, Liam Howlett, postanowił zmierzyć się z legendą własnych nagrań z połowy lat 90. Nie da się bowiem ukryć, że dwie płyty Prodigy – „Music For The Jilted Generation” [1995] i „The Fat of The Land” [1997] miały wielki wpływ na to, co działo się wówczas w muzyce tanecznej. Co więcej, przez wielu do dziś uznawane są już za nowo-brzmieniową klasykę, a album „Music for the…” traktowany jest przez niektórych jak prawdziwa rewolucja, apogeum i definicyjne ujęcie tego, co najlepsze w popularnej 10 lat temu estetyce techno-rave. Jak więc dziś, po siedmiu latach przerwy brzmi ta „żywa legenda”?
Z powrotami zawsze jest ten sam kłopot: kwestia odniesień. Nowe dźwięki Prodigy, chcąc nie chcąc, oceniane będą właśnie przez pryzmat sukcesów grupy [właściwie solowego projektu] w latach 90. Ocena nowego albumu dla większości sprowadza się więc do odpowiedzi na pytanie: dorównuje, czy nie? Albo: z jakim skutkiem nawiązuje? W tym kontekście zadanie, jakiego podjął się Howlett wydaje się karkołomne: niewielu bowiem muzykom, których jakieś nagranie uznane zostało za rewolucyjne, udaje się utrzymać poziom i formę w kolejnych latach i na kolejnych albumach. A tutaj: siedmioletnia przerwa, w trakcie której sporo się w muzyce zmieniło. Tutaj: perturbacje personalne. Tutaj: rozproszenie stylu techno na wiele mniej lub bardziej eksperymentalnych niuansów. „Always Outnumbered, never Outgunned” jest więc pomysłem karkołomnym, ale również – zważając na wszelkie okoliczności – pomysłem udanym, satysfakcjonującym. Howlett wpadł na dość prosty, ale przekonujący pomysł: połączyć to, co najlepsze w starym Prodigy z tym, co aktualnie trendy. W ten sposób nowe dźwięki mają znaną nam choćby z „Fat of The Land” energię i moc, jednocześnie garściami czerpią z modnych aktualnie powrotów do electro-ery lat 80. Pełno więc tutaj syntetycznych, zimnych efektów, syntezatorów, automatów perkusyjnych. Pełno również brudnej, punkowo-energetyzującej produkcji. „Postanowiłem wrócić do korzeni, a moje korzenie to Sex Pistols i Public Enemy” – mówi Howlett, który pierwszy singiel – „Girls” określa mianem „brudnego electro-punku z żeńskimi wokalami”. Dostajemy udany, nowoczesny album taneczny, z kilkoma świetnymi kompozycjami i świetną robotą wokalistów [między innymi aktorka Juliette Lewis czy wszędobylscy bracia Gallagherowie].
Tej muzyki należy słuchać głośno [do tego Prodigy zdążyli już nas jednak przyzwyczaić], tej muzyce należy się poddać – wtedy „Always…” działa najlepiej. W roku 1997 ta płyta byłaby zabójcza, dziś jest po prostu dobra – a w kontekście siedmioletniej przerwy jest to chyba dla Prodigy sporym sukcesem [szkoda tylko, że album ma tak fatalną okładkę]. Skoro więc udany powrót, to może czekamy na więcej?
2004







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy