Wpisz i kliknij enter

The Editors – The Back Room


Na ten zespół natknąłem się przypadkiem, będąc w Anglii na wakacjach. Pamiętam, że włączyłem radio i pomyślałem: „to pewnie nowy Interpol”. Kawałek wydawał się ciekawy, ale tylko przez pierwsze kilka sekund. Później powtarzany refren już nudził, a sama muzyka nie miała nic z magii pierwszej płyty Interpol- „Turn On The Bright Lights”, ani tym bardziej, z żadnej płyty Joy Division.
Mimo małego entuzjazmu poszedłem do sklepu i zakupiłem tę płytę. Pomyślałem, że może to być ciekawy produkt, a niezbyt udany kawałek singlowy to tylko wypadek przy pracy. Pierwsze wrażenie przed wysłuchaniem płyty: bardzo intrygująca okładka; niby nic w niej specjalnego, a jednak świadomie czarno biała oddziaływała na mnie w jakiś sposób zachęcająco. Poczułem, że może to być coś, na co czekam od pierwszej płyty Interpol. Czułem, że może to być zespół, który sponiewiera mnie swoim szczerym przekazem i spowoduje, że zamiast spać w nocy będę słuchał ich płyty na okrągło, a w dzień chodził po omacku, zamyślony i zakochany…
Nic z tego.
Moje zapatrywania bezlitośnie przerwał pierwszy kawałek. Niby jest w nim wszystko żeby się podobał; niebanalny tekst i wokal, który nieodparcie kojarzy się z poczynaniami Iana Curtisa czy Paula Banksa. Muzyka naładowana emocjami, tworzona z pasją, momentami porywająca. Ktoś pomyśli: „Do czego on się przyczepia?”. A ja z chęcią odpowiem: Kawałki w tym stylu powstawały już wcześniej i to o wiele lepsze i bardziej intrygujące. W pierwszym utworze na płycie – „Lights” – pobrzmiewają echa manchesterowskiej czy nowojorskiej melancholii przedstawione jednak w sposób nijaki. To raczej taki kawałek pop, który bardziej spodoba się fanom Coldplay niż Interpol.
Utwór „Munich” jest bardzo żywiołowy i energiczny. Choć przez piosenkę przewija się ciągle ten sam gitarowy motyw, utwór jest bardzo udany i ratuje tę płytę. Dalej jest wspomniany wcześniej singlowy „Blood”, który wypada równie blado jak „Lights”. Piosenka szybko się nudzi, wpada w koleinę, z której nie potrafi się wydobyć. Czasami wydaje się, jakby muzykom brakowało pomysłu, co kończy się podróżą w łatwiznę, w stylu: „A pogramy jeszcze trochę, na koniec refren i może być”.
Kawałkiem ratującym całość jest „Bullets”. Zagrany z pasją, z powtarzanym na okrągło refrenem daje promyk nadziei na przyszłość dla tej grupy, a nam przeświadczenie, że editorsi potrafią szczerze przekazywać emocję nie kopiując bezmyślnie Iana Curtisa i jego kompanów. Końcówka płyty jest nijaka. Na uwagę zasługuje tylko kawałek „Distance”, który wywołuje dreszcze i jest idealnym rozwiązaniem na zakończenie tej średniej płyty z paroma obiecującymi przebłyskami.
Podsumowując – płyta bardzo nijaka, w której słychać mnóstwo wpływów. Zespół bez stylu, który wspomaga się motywami granymi już dużo wcześniej. Ja wiem, że ciężko dziś o muzykę w pełni oryginalną, ale jeśli decydujemy się na zapożyczenia, to róbmy to chociaż dobrze. Gdy Interpol nagrywał swoją pierwszą płytę nie ukrywał swoich inspiracji Joy Division. Było to słychać w ich muzyce, lecz chłopaki zrobili to tak mistrzowsko, że nie można było się do nich przyczepić.
Editors to jednak inny przypadek. Tu potrzebna jest dojrzałość i wypracowanie własnego stylu, bo po słabym debiucie nikt ich przecież nie przekreśli, ale jeśli nagrają podobną druga płytę, z ich losem może być ciężko. Zostaną im słuchacze, którym wystarczy coroczne „odgrzewanie tych samych kotletów”. A może oni tego chcą; może ich ambicje nie sięgają dalej? Zobaczymy. Ja mam skromną nadzieję, że editorsi pokażą jeszcze pazura i poza dobrą okładką oraz nielicznymi przebłyskami zbliżą się do geniuszu swoich poprzedników.
2005







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Jedoń
Tomasz Jedoń
16 lat temu

He, dziewczyno jak możesz zarzucać mi niewiedzy na temat płyty, którą opisuje?? Nie jestem hipokrytą, solidnie staram się postawić diagnozę. Ciekawy jestem czy kupiłaś oryginalną płytę czy poszłąś na łatwiznę i ściągnełaś z neta?? Ja, jakbyś chciała wiedzieć kupiłem tę płytę w Anglii i przesłuchałem ją odpowiednią ilość razy, bym mógł rzetelnie ocenić! Minęło trochę czasu idalej uważam, że nie jest to wybitna płyta, a raczej pomieszanie (momentami udane) Interpolu z Coldplayem. Zresztą singlowy numer z nowej płyty jasno pokazuje z czym mamy do czynienia. Editors to pop, momentami ładny, lecz miałki i nijaki. Jeśli chcesz posłuchać rewelacyjnej muzyki polecam Junior Boys. Oni na przykład kopiują patenty z lat 80tych, ale dzięki temu tworzą własną stylistykę. Cudo.

monika
monika
16 lat temu

no ty sobie chyba zartujesz! ten zespol jest wspanialy!! i napewno nie da sie go porownac do coldplay!
Co do piosenek: nie sa nudne, wpadajace w koleine . ja mam raczej wrazenie, ze efekt jest zamierzony. na mnie dziala hipnotyzujaco.
o gustach sie nie dyskutuje. ale wiem jedno- jezeli chce sie rozprawiac na jakis temat, najpierw trzeba troche sie o tym dowiedziec. nie wystarcza plyty INNYCH. no bo co moze powiedziec ktos, kto o danym zespole wie tylko tyle, ze istnieje…?

Tomasz Jedon
Tomasz Jedon
17 lat temu

Faktycznie, macie rację. W szczególności, że takich płyt na Wyspach powstają tysiące. No, ale jak się nie zna tamtego rynku to podoba się byle gówno.
Pozdrawiam.

snoozer
snoozer
17 lat temu

Tak to już jest jak jak się tyle słuchało i sie niby tyle wie. Ja slucham tej plyty i jestem nia oczarowany i mam gdzies jak grali Joy Divison czy interpol. Niestety nadmiar wiedzy muzycznej szkodzi a nie wzbogaca. Wole byc laikiem i zachwycac sie taka muzyka jak The Editors niz zaczynac recenzje od porownan i innych osądów.

maciej m. kaczmarski
maciej m. kaczmarski
17 lat temu

pan tomasz chyba dał się nabrać na medialny hype , który zrodził porównania joy division i interpolu. a prawda jest taka, że członkowie interpolu nie słuchają joy division, co zresztą słychać – a właściwie nie słychać – w ich muzyce. doprawdy nudzą mnie już te nieśmiertelne porównania nowojorczyków do curtisa i spółki. poza liczbą członków, instrumentarium i pewnego (i tylko momentami) podobieństwa w manierze wokalnej, cech wspólnych nie widzę.

a the back room , swoją drogą, to naprawdę udana płyta.

kronopio77
kronopio77
17 lat temu

No i recenzent pokazał, jakiego to on nie ma wyrafinowanego gustu: zjechał wszystkie najbardziej hiciarskie (tak – hiciarskie! :)) kawałki z płyty, ale czemu tu się dziwić, skoro dreszcze u tego pana wywołują takie utwory jak Distance (jeden z najbardziej nijakich kawałków, jakie w życiu słyszałem :))

cornelius
cornelius
17 lat temu

Uwielbiam napinkę internetowych recenzentów. Takich, co już wszystko wiedzą, bo wszystko słyszeli. Mnie tam kawałek Blood wpadł w ucho i chodził po głowie przez dobrych kilka miesięcy. Ale ja się tam w sumie nie znam.

Muzyk
Muzyk
17 lat temu

Płyta wyśmienita

hilikus
hilikus
17 lat temu

mnie się podoba 🙂

Marian
Marian
17 lat temu

A ja na szczęście nie znam poprzedników więc smokowity to dla mnie kąsek :p
😉 pozdro

george
george
18 lat temu

Mnie się podoba.Lubię takie klimaty w stylu Joy Division.Faktem jest ze jest to bardzo ściągnię z J.D.Sam jestem muzykiem i mysle że jest to płyta bardzo dopracowana i przemyslana.Wiedza chłopaki jakie maja wzorce i tego się trzymają.NIe odniosa sukcesu na miarę J.D. U-2,Metalica czy Iron Maiden, bo te zespoły były indywidualnościami w swoim gatunku i sa nie powtarzalne, ale dobre wzorce nikomu nie zaszkodzą.

zawisza
zawisza
18 lat temu

nie zgadzam się panie Tomaszu Jedoniu. Świetna płytka a sameone says poprostu wgniata w ziemie…

ziiz
ziiz
18 lat temu

a ja bym się aż tak nie czepiał…płytka ma niezły klimat a i niektóre utwory nienajgorsze…a że wtórni…no cóż…u mnie kredyt zaufania jest…zobaczymy co zrobią na dwójce

john mcenroe
john mcenroe
18 lat temu

płyta rzeczywiście średnia – mnie porywa tylko all sparks i fingers… . ale na koncercie dają radę i za to mają dużego plusa

Polecamy