Wpisz i kliknij enter

Vincent Gallo – When


Jako muzyk Gallo debiutuje osobistą, emocjonalną płytą „When”, odwołującą się lekko do postaci skażonych piętnem romantyzmu wiodącego ku mrocznym rejonom rzeczywistości. W znacznym stopniu ograniczając instrumentarium artyście udało się stworzyć klimat zaglądania w głąb osoby zanurzonej w przeżywaniu swojej miłości aż do granicy obsesji. Akustyczna gitara i parę ogrywanych w kółko chwytów wystarczyłoby tu pewnie do nagrania albumu o ckliwych emocjach, ale potrzebna jest jeszcze koślawa, chropawa elektronika i wrzynające się w głowę field-recordingi, aby nadać zwierzeniom charakter wymuszonych potrzebą chwili.
Duszna, klaustrofobiczna atmosfera narkotycznej sesji sprawia, że jest to płyta czarno-fioletowa, utrzymana w kolorach opium, a w dotyku niemiła – ziarnista, momentami za gęsta, momentami za rzadka, monotonna, depresyjna. Ze względu jednak na intymny charakter trudno skreślić te urokliwe mimo wszystko impresje, które gubią, jazzują niekiedy, każąc kulić się z nimi w fotelu z wódką w ręku. Dla tych, których emocje nie są w stanie zamordować, pozostaje zwęszyć w tej muzyce posmak kawowego, deszczowego popołudnia, podczas którego zebrało się na wspomnienia, marzenia i podczas którego zaczął im towarzyszyć przymus urzeczywistnienia pomimo obronnych reakcji zdrowego rozsądku.
Klimat otwierającego całość utworu to jeszcze nudnawe popołudnie w środku tygodnia wolnego od wszelakich obowiązków. Rozedrgany, jazzowy sampelek znika i pojawia się za każdym razem taki sam, wspierany ascetycznymi przygrywkami strunowymi i piszczącym ni to fletem. Właściwie ten numer tylko wprowadza w ogólną atmosferę tego albumu. Wraz z kolejnymi przesłuchaniami trudno bez niego zacząć, jako że „When” to płyta dość hermetyczna, w którą wtargnąć z sukcesem można tylko po tropach pozostawionych przez samego Gallo. Drugi na płycie utwór tytułowy wydaje się być piosenką ogrywaną tylko na paru chwytach i anielsko pięknym wokalu. Z biegiem czasu zaczyna jednak jawić się złamanym sonetem, co potwierdza dość neurotyczny tekst („When you come near to me / I go away / Whats not clear to me / I go away”) oraz klimat zaglądania przez dziurkę od klucza do pokoju kogoś podśpiewującego sobie swobodnie do plumkania na gitarce. Można jednak zakochać się w tym plumkaniu, i zostać uwiedzionym przez resztę wokalnych utworów na tej płycie. W nocy, na granicy półsnu, kawałek tytułowy nabiera cech narkotycznej, hipnotyzującej sesji wyłaniającej się z odmętów obsesji ucieczki od zobowiązań – a zobowiązujące dla Gallo wydaje się być nawet szczęście. Wystarczy poczuć dreszcz nucenia miejscami nakładających się na siebie w opiumowym mroku głosów. Podobnie rzecz ma się z „Honey Bunny” – maniakalną kołysanką, której tekst Gallo zdaje się tworzyć na bieżąco. Śpiewa powoli i z rozmysłem, przeciągając każdą sylabę. W „Laurze” zbliża się natomiast do schematu piosenki błagającej kobietę, aby wróciła – owego schematu ostatecznie jednak nie osiąga. Jest smutno tylko w momencie, gdy wyśpiewuje kobiece imię – zdanie „come back” jest już zdecydowane, kategorycznie kończące dyskusję o upadku tego związku stwierdzeniem, że upaść on nie może, a już na pewno nie można z niego uciec.
Poznanie „When” to jednak nie tylko nucenie tych mrocznych quasi-balladek, powiedziałbym nawet, że to przyjemniejsza, ale jednak mniej satysfakcjonująca część tej płyty. Realna wartość zawarta jest w utworach instrumentalnych. Przy pierwszych przesłuchaniach wydają się one być miniaturkami oplecionymi wokół powtarzalnego motywu. Z biegiem czasu udaje się obok repetycji wyłowić także ambientowe snucie gitary w tle, trochę głośniejsze, może ze względu na znaczne przybrudzenie, partie strunowe oraz spore spektrum instrumencików niezidentyfikowanych, głównie z winy nałożonych na nie efektów. Dzięki „My Beautiful White Dog”, „Cracks”, czy „A Picture of Her” debiut Gallo jest w stanie pozostać wartościowym doznaniem. Koślawe instrumentalne potworki wprowadzają do tej płyty nie tylko element tajemnicy, pewnego transu, ale także pozwalają nazywać ją eklektyczną: mamy tu bowiem i granie czysto akustyczne, i elektronikę, i szczyptę IDMu. Jeśli przypatrzeć się temu zróżnicowaniu przestaje dziwić obecność Gallo w katalogu Warpa. Wypośrodkowana forma wspiera na „When” treść godną rozpatrywania przez dłuższy czas, a może i zasługującą na wpisanie do rejestru płyt, o których mówi się z lekkim sentymentem.
2001







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
7 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
stella
stella
8 lat temu

V.Gallo, Frusciante i reszta może nie istnieć.

Sitar007
Sitar007
15 lat temu

Jest coś na rzeczy. Lubię z nią sam na sam. Jedna z naj w Klinice Leczenia Pospiechu…

black dog
black dog
16 lat temu

..nic tak nie koi skolatanych nerwow po calodniowej gonitwie jak When , przed snem zawsze jej slucham .. czarujace cudo.. a filmy .. Arizona Dream , kontrowersyjny Brown Bunny i kilka innych

bolo
bolo
16 lat temu

no palukawil i bafalo sixtysix fajne – cos jeszcze polecasz? gilbert grape?

tom
tom
16 lat temu

Gallo mistrz melancholii! Polecam filmy!

bolo
bolo
16 lat temu

klimat zaglądania w głąb
matko ale nadenta recka
plyta spoko tylko max nudna 🙂

cicala
cicala
16 lat temu

Szacun, że ktoś to po latach zrecenzował, choć czy nie nazbyt pretensjonalnie?
A płyta czarująca, trudno powiedzieć, czy przez surowość i archaiczność aranży, czy słodki i senny głos Vincenta.

Polecamy