Wpisz i kliknij enter

Vladislav Delay – Whistleblower


Mija dziesięć lat od momentu, w którym Sasu Ripatti nagrał swoją pierwszą Epkę („The Kind Of Blue”), wydaną jeszcze własnym sumptem. Trzy lata później podpisujący się jako Vladislav Delay artysta był już gwiazdą nowego grania, a jego dwa najsłynniejsze chyba albumy – „Multila” i „Entain” – ukazywały się sumptem legendarnych, nieistniejących dziś wytwórni Chain Reaction i Mille Plateaux. Dodajmy do tego również działalność Fina pod szyldem Uuistalo czy Luomo, i chyba faktycznie będzie co świętować. Czy więc „Whistleblower” jest albumem na miarę jubileuszu?
Będę nieznośnie czepialski, należę bowiem do tej grupy fanów, którzy nie potrafią poważnie zachwycić się żadną wydaną po roku 2003 (a więc po genialnym „Present Lover”) płytą Władysława. Ani „Demo(n)Tracks”, ani „Paper Tigers” nie prezentowały moim zdaniem nic, o czym warto byłoby dziś pamiętać. Może to jakieś niezrozumiałe fatum labelu Huume, dla którego Delay nagrywa od jakiegoś czasu, może zbyt silny sentyment do pierwszych krążków Fina – faktem jest jednak, że również „Whistleblower” zaliczam do nurtu krążków nieinteresujących, mdłych, zbyt przewidywalnych. To ciekawe tym bardziej, że na swym najnowszym albumie Delay kombinuje jak tylko się da, upycha niezliczoną ilość brzmieniowych trzasków, odgłosów, efektów. Płyta pełna jest wszelkich muzycznych szpargałów, podanych najczęściej w ogranej estetyce ambientowo-dubowej. Recepta jest więc prosta i wciąż ta sama: w tle pobrzmiewa odległy, przestrzenny pasaż, bliżej słuchacza wibrują setki mikro-trzasków, całość zaś spleciona jest pojawiającą się tu i ówdzie linią basu, nie dającą się jednak w żaden sposób zapamiętać. Różnorodność okazuje się jednak pozorna, z worka dość szybko wychodzi bowiem brak pomysłów, brak szerszej perspektywy i dających się objąć konstrukcji. Delay tylko momentami opowiada intrygujące muzyczne historie, znacznie częściej niestety bełkoce bądź nudzi – w przypadku „Whistleblower” głównie na tematy polityczne (tak przynajmniej utrzymuje w wywiadach, sam tytuł oznacza w wolnym tłumaczeniu kogoś, kto demaskuje m.in. polityczne nieprawidłowości).
Zamiast zapowiadanych przez artystę intrygujących eksploracji – błędne skałki. Zamiast oczekiwanych niespodzianek – nuda. Siedem syntetycznych, przewidywalnych kompozycji. Brak jakichkolwiek emocji. Rzecz stricte towarzysząca, słuchamy więc i nie słyszymy, szybko przestajemy zauważać, potem zapominamy.
2007







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
O
O
15 lat temu

mnie ta płyta za pierwszym razem nieco odrzuciła. wydawała mi się cholernie nijaka. ale ostatnimi czasy powróciłem do niej i jestem w szoku. to jest znakomity album, pełny wspaniałej, głębokiej muzyki. trzeba mu się tylko oddać. tylko tej muzyce. wtedy nic innego się nie liczy.

cfiaq
cfiaq
15 lat temu

Zdecydowanie podpisuję się pod opinią guano. Whisleblower, zaskakuje, porywa, zadziwia. Material usiany mozaika, różnobarwnych dźwieków, przez co zatrzymalem sie przy nim dłużej niż np. przy ,Multitli . Pozdrawiam

guano
guano
16 lat temu

chyba innej plyty sluchaliscie, uwazam ze to swietny album, najlepsza rzecz vladka od pewnego czasu. dajcie jej szanse…

japan monster
japan monster
16 lat temu

@Peter. Miles Davis nagrywał chłam? NIe wiem czy tak mam to odbierac?

peter
peter
16 lat temu

gosc robi wlasna muzyke w pewnym stylu. Present Lover to bylo muzyczne olsnienie w pewnym miejscu i w pewnym czasie. Teraz czasy sie zmieniaja a Sasu dlubie sobie w dzwiekach, Czemu takie albumy sie ukazuja? Wolnosc i demokracja na to pozwalaja. A czemu muzyka house z USA ciagle brzmi tak samo? Bo goscie robia swoje i nie czuja cisnienia na zmiany, ulepszania itd. Niestety w elektronice coraz mniej jest tworcow, ktorzy z kazda nowa plyta wnoszą coś nowego. A co Akufen robi coś szczególnie lepszego, ciekawszego od pomysłów sprzed lat? Sasu zostal przereklamowany przez taki hype jaki spowodowal sukces Present Lover, i powiem szczerze ze i ta plyta, jak wiele w nowych brzmieniach sie starzeje, moze nie cala, ale jednak. Mysle, ze trzeba jeszcze poczekac zanim sie Sasu skresli, a ja nie oczekuje po nim zadnych innowacji i radze Wam też nie oczekiwać zbyt wiele:)
Zawsze można wrócić do Milesa Davisa, ten machnął tonę płyt i studiowanie tego chłamu zajmie Wam dużo więcej niż nowe brzmienia
pozdrówka dla wszystkich, piszta, bo dookoła same lamerstwo muzyczne brrrrrr

K3
K3
16 lat temu

@ lunatyk: może o to, że dzisiaj praktycznie każdy może robić muzykę i ją rozpowszechniać?

lunatyk
lunatyk
16 lat temu

zgadzam sie…
tylko mnie drazy jedno pytanie…
mianowicie – dlaczego takie plyty sie pojawiaja…? bo nie chodzi mi tylko o dokladnie ten album delay/a, ale wiele [niestety!] innych, ktore ujrzaly swiatlo dzienne, a tak naprawde nie powinny tego robic… o co tutaj chodzi?

beau bullet
beau bullet
16 lat temu

esencję problemu związanego z Whistleblower swietnie wyłowiona jest w recenzji na tej stronie : http://www.zenrice.blogspot.com/

bless! 🙂

beau bullet
beau bullet
16 lat temu

w rzeczy samej, Władek sie chyba o cipeczke rozpędził i zaczyna gorączkowo majaczyć. Mnie płyta nie przekonuje niestety bo przetarcie patternów zrodziło infekcję derywatywności. taka diagnoza po krotce. Zalecałbym maści gojące w stylu Multila lub najwyklejszy odpoczynek bo nieleczone zapalenie wygeneruje powikłania. jestem tez zniesmaczony kiwką Delaya: Polysexual jest świetnym kawałkiem i wypuszczenie go jako wabik by zamaskować ułomnośc całosci płyty było nie fair! czuje sie oszukany 🙂 Władek! idz sie przespij, odswiez i wracaj predko w nowych fatałaszkach…

paide
paide
16 lat temu

W przypadku Delaya możemy mówić o zmęczeniu konwencji. Wiele twarzy i mnogość muzycznych rozgałęzień, które Sasu tworzy, stopniowo zaczynają się dezawuować. Whistle… jest takim wydawnictwem, które może ucieszyć [tak było w moim przypadku], ale i stawia też pytanie o kontynuację, o to: ile jeszcze można? Wypracowany i charakterystyczny muzyczny styl ewidentnie zaczyna ciążyć jednogłosowością. Czy to źle? Poczekam na następną płytę, posłucham i ocenię. Ja jeszcze nie odczuwam znużenia, lubię tę wieloplanowość i ciągłe załamywanie rytmiki, niewielu innym artystom grającym ambient udaje się stworzyć za pomocą wręcz imrowizowacji, tak udaną całość brzmieniową. A że to kolejny raz coś podobnego, a że nic innego się nie dzieje… Delay po prostu gra swoje, w końcu za to wiele osób go ceni.

Polecamy