Wpisz i kliknij enter

Depeche Mode na filmie

Niedawno swoją premierę miała najnowsza płyta Depeche Mode „Sounds of The Universe”. Maszyna promująca ten krążek rozpędza się coraz szybciej – w czerwcu planowana jest premiera dokumentu poświęconego grupie. Wydany na DVD film „The Dark Progression” ukaże się dokładnie 16 czerwca. Co zobaczymy? Przede wszystkim obszerne wywiady z każdym z członków Depeche Mode, również rozmowy z producentami współpracującymi z grupą. W filmie pojawią się równiez Gary Numan oraz Thomas Dolby. Fani spodziewać się mogą nagrań archiwalnych, fragmentów koncertów, zdjęć itp.
Przypomnijmy, że Depeche Mode wybierają się do naszego kraju. Zespół wystąpi już 23 maja na stadionie Gwardii w Warszawie. Przedsmak tego wydarzenia? Jedno z najnowszych wykonań (zupełnie na żywo) singla „Wrong”:







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
m4p
m4p
14 lat temu

To chyba najdłuższy komentarz w historii NM 🙂 Nie mogłaś, Pszczoło, celniej oddać moich odczuć…

Kurzawa
Kurzawa
14 lat temu

strasznie długi wywód, ale popieram

DepesznaPszczoła
DepesznaPszczoła
14 lat temu

„Sounds of the Universe”… Po ćwierćwieczu słuchania ich, kilku małych („Ultra”) i jednym wielkim („Exciter”) rozczarowaniu nauczyłem się nie oczekiwać zbyt wiele. Ale „Playing…” ożywiło jednak nadzieję, że stare dobre DM jeszcze nie umarło.
SOTU chyba jednak tę nadzieję z całą swą delikatną wyrafinowaną finezją grzebie. Pochłania ją plastikowe, jakby debiutancko niewyrobione pop-synthowe brzmienie, prawie nie różniące się od siebie brzmieniowo ani klimatycznie kompozycje, odgrzewana (udawana?) pseudoświeżość, nieznośna lekkość bytu a la wczesne lata 80te, od której DM już dawno nas odzwyczailo. Płyta, urozmaicana kilkoma ciekawszymi nawiązaniami do klasyki DM a la lata 80 („Wrong”, „In Chains”), a la lata 90 („Corrupt”), czy alternatywnymi rozwiązaniami („The Truth Is”), nie może jakoś przekonać słuchacza, że wyszła spod tego samego pióra, co jej wielkie poprzedniczki sprzed 20-25 lat. Może dlatego, że chyba bardzo się stara. Za bardzo.
Najgorsze, że ten album wcale nie jest zły. On jest całkiem dobry. Ale to nie ta miara. Nie ta epoka. Nie ten zespół. Od DM oczekuje się czegoś zupełnie innego niż nagranie przyzwoitej płyty. Poprzeczka lata temu zawisła zbyt wysoko. I albo się ją ponownie przeskoczy, albo pozostanie ciągłe udowanianie, że „mimo wszystko jeszcze się coś potrafi”.
Co do samych utworów:
„In Chains” – po dziwacznym, lekko absurdalnym intro następuje jeden z najlepszych utworów na płycie; szkoda tylko, że do końca nie wyeksplorowanym brzemieniowo (Hillier – zawiodłeś!); aż prosi się tu o rozwinięcie dramaturgii, o mocniejsze wejście z perkusją, o kilka efektów brzmieniowych a la SOFAD
„Hole To Feed” – obowiazkowa od kilku lat kontrybucja Gahana do DM. Dość nijaki, przeciętnawy, „mało-depeszny” utwór w typowym gahanowym stylu. Nadawałby się na jego album solo, a tu… po co?
„Wrong” – bodaj najlepszy utwór na płycie. Mocny, elektroniczny; w starym dobrym depeszowskim upbeatowo-transowo-molestującym stylu. I do tego interesujący tekst, co od dawna przestało już być oczywistością dla DM
„Fragile Tension” – miła dla ucha, szybko weń wpadająca i równie szybko wypadająca zapchajdziura
„Little Soul” – interesujące nawiązanie do klimatów z połowy lat 80tych; dobry, lekko „balladyzujący” w stylu utworów śpiewanych przez Gorea na „SGR” lub „BC”
„In Sympathy” – komantarz jak do „Fragile Tension”; ten sam styl, ten sam klimat
„Peace” – dobry, acz szalenie denerwujący swoim ostentacyjnym brzmieniem a la wczesne lata 80te, utwór; może się podobać, ale – uwaga! – bardzo przypomina Erasure (czy to komplement?)
– „Come Back” – jeden z utworów Gahana i bardzo typowy dla jego solowego stylu; idealnie pasowałby na jego autorską płytę; wciśnięty pod sztandar DM trochę razi swym charakterystycznym rockowym brakiem polotu i urozmaicenia i przez to na płycie jest na pewno jednym z jej słabych punktów
– „Spacewalker” – a cóż to jest? Nauka gry na pierwszym syntezatorze kupionym przez babcię na urodziny? Autopastisz? Puszczenie oka do widowni z przesłaniem „a teraz robimy sobie z was jaja”?
– „Perfect” – zaraz, zaraz; czy ja już tego nie słyszałem? „In Sympathy”? „Fragile Tension”? Nie, to kolejny kwałek z gatunku kolejna arcysympatyczna popowa zapchajdziura.
– „Miles Away/The Truth Is” – ostatnia i najlepsza z całej trójki kompozycja autorstwa Mr. Davea. Owszem, i ona bardziej stylistycznie pasuje do jego dokonań solo niż do DM, ale — trzeba przyznać – tu pojawia się naprawdę ciekawe, „odjazdowe” brzmienie o lekko gotycko-halucynogennych klimatach. Utwór męczący, ale takie muzyczne molestowanie przecież lubimy, czyż nie?
– „Jezebel” – a tu niespodzianka: wreszcie, na sam koniec płyty uaktywnia się jako solista-wokalista pan Gore. Sama ballada średnio udana, w zasadzie nie wnosząca nic nowego do tego, co już od lat znamy w utworach przez niego wykonywanych
– „Corrupt” – lekkie zaskoczenie; mocny akcent na koniec albumu. Właściwie lepiej późno niż wcale. Dość wyrazisty, mocno elektronicznie upbeatowy utwór, ze swoimi „przetrąconymi” gitarowymi akordami plasujacy się gdzieś pomiędzy „Personal Jesus” a „Barrel of a Gun” . Z pewnością jeden z najmocniejszych punktów na płycie.
… a potem mamy jeszcze jakieś dwie minuty ciszy i kilka „plum-plum” i „dzyń-dzyń” na pożegnanie; taki „reprise” sam już nie wiem którego z utworów, bodaj „Wrong”; jak się komuś chce czekać, to niech czeka…
Na koniec jeszcze kilka ważnych, choć obawiam się, że niestety retorycznych, pytań: dlaczego na zasadniczej płycie nie znalazły się takie utwory jak „Light”, „Oh, Well” i przede wszystkim „Ghost”? Dlaczego śmieszno-głupawego „Spacewalkera” nie zastąpiono lepszym „Esque”? Dlaczego w ogóle DM zabawiają się ze swą widownią komercyjnymi sztuczkami typu: „album zasadniczy”, „album rozszerzony”, „album superzozszerzony de-luxe”, „album top de-luxe z unikalnymi zdjęciami świnki morskiej Gahana” itd.? Po co ten cały cyrk? (Właściwie wiadomo, po co…) Czy publika DM, która chyba nie jest taką sobie przypadkową popową publiką, nie zasługuje na poważniejsze (czyt.: mniej ostentacyjnie komercyjne) traktowanie? Jak się czuje, że się nagrało masę ciekawych utworów, to klawo – wydaje się (pierwszy notabene w historii) podwójny album i wszyscy popiskują z zachwytu! No, ale to chyba byłoby możliwe tylko w Mute i w latach 80tych…
One touch is all it took
To draw you in
To leave you hooked
One kiss, you paid the price
You had a taste
Of paradise

Polecamy