2009 zdaje się być w końcu rokiem, który umożliwi przyjrzenie się nowym polskim wydawnictwom bez zbytniej pogardy czy nawet ironii: od Ramony Rey, przez debiut Orchid i trzecie The Car Is On Fire, aż po Sienkiewicza. Black Tapes zajmują miejsce jak najbardziej dalekie od pretensji do wykoncypowanego grania, ale liczą się również.
To dzięki nim m.in. nie trzeba już zaczynać gimnazjum od weltschmerzu na linii Coma-Kazik-Pantera-Grabaż. Na swoim pierwszym albumie, proponując kosmopolityczną transpozycję bazy punk-rockabilly-indie, BT stają na barkach Pidżamy Porno, Komet oraz wszystkich farbujących się dzieciaków w takich dużych kolorowych butach. Wielkie dzieło uczłowieczenia polskiego punka sprawia, że z tych barków momentami się zsuwają, chociaż żadne to szczyty, ale kogo miałoby to obchodzić?
W świecie, w którym Kuba Wandachowicz nie jest już więcej bezrobotny, szybkie killery opisane na trzech akordach, imitując harmonie, odsyłają w końcu do klarownego, math-rockowego indie miast ku ideałom sierpniaNiewygórowane oczekiwania stawiane wobec tego typu muzyki zostają spełnione z sympatyczną nadwyżką poczucia humoru: największym smaczkiem jest tutaj wspaniały efekt fade-out nakładany na finalne uderzenie w hi-haty, a najodważniejszą wycieczką w egzotyczne konwencje – field-recording otwieranych drzwi.
Zamiast postmodernistycznych pierdół dostajemy jednak trochę aktorstwa, sporo darcia mordy i niezłą produkcję tego niełatwego do wyważenia materiału. W świecie, w którym Kuba Wandachowicz nie jest już więcej bezrobotny, szybkie killery opisane na trzech akordach, imitując harmonie, odsyłają w końcu do klarownego, math-rockowego indie miast ku ideałom sierpnia i rozrzewnieniu przy wzmiankach o PRLu i PGRach. Iggy Pop, ludzie z Gang of Four i Strummer wyśmialiby obie te opcje, ale po raz kolejny: kogo miałoby to obchodzić?
Szybko, entuzjastycznie, bez szans na resentymenty, toczy się ów album mogący posłużyć za tło jazdy samochodem po kilku browarach i planowania nienawiści dla przyszłego etatu w korporacji. Przykuwają uwagę detale dorzucające parę groszy do dzieła renowacji polskiego punka: delikatny połyskliwy motyw w „Master Plan” czy budząca uśmiech swobodna wariacja na temat grungeu w „Celebration”.
Bez szans na resentymenty – album mogący posłużyć za tło jazdy samochodem po kilku browarach i planowania nienawiści dla przyszłego etatu w korporacji
I taki pojedynczy, niewielki, ale modny i zjednujący sympatię, high-lighcik jest dostępny w obrębie każdego utworu. Dzięki nim udaje się ominąć potencjalne mielizny osobnego, wstydliwego genre muzyki studenckiej, a także wyraźniej identyfikować poszczególne kawałki. Szczęśliwie, wyczuwalne pigmentacje popem czy screamo, dowodzą, że BT trzymają rękę na pulsie mimo niewątpliwego zakorzenienia w oldschoolu, monotonnym już trochę z dzisiejszej perspektywy.
Wniosek powinien być tutaj jeden: bezpretensjonalne, aktualne napierdalanie, jeśli na tyle ogarnia założenia stylistyki, że zdolne jest koncertować za granicą bez kurateli Jurka Owsiaka, zasługuje na ocenę pozytywną, nawet jeśli po kilku przesłuchaniach nie pozostaje z albumu praktycznie nic.
W czasach pozbawionych jasno określonego wroga politycznego, większe wymagania wobec takiego grania byłyby grzechem. Dlatego płyta ta pozostaje statystycznie zjawiskiem pozytywnym, o mocy rażenia parokrotnie mniejszej od debiutu CKOD, ale udatnie imitującym w domowych warunkach beztroskę hałaśliwego koncertu, podczas którego wydarzyć się może to, na co niby od zawsze się czekało.
Antena Krzyku/Rockers Publishing, 2009
Polak Karol. Ty się ucz angielskiego – DUPO!
Naucz się pisać w języku swoich ojców. To jest BEŁKOT. Fajnie byłoby gdybyś napisał coś, co jest zrozumiał.
a cha a co to znaczy „postmodernistyczne pierdoły?”…Black Tapes akurat jest woda na młyn wszystkich zwolenników Postmodernizmu – ich muzyka to stara muzyka jak swiat, może brzmieniowo nawiazuje do lat 90 ale sposób grania to nic innego jak lata 70/80. Wiec gdzie tu nowatorstwo?…Nic nowego nie ma panowie…Postmodernizm czystą gębą chyba, że nie rozumie sie zjawiska, prądu i pisze pan Filip, na zasadzie „moze studentki sie załapia jaki to ja jestem madry”. Recenzenci to głuche,przemądrzałe matoły – jak Kodym kiedys z Apteki podsumował.
Pomijając już samą recenzje i te wycieczki w strone Pidzamy Porno – co do samej płyty- dobre brzmienie ale totalna przeciętnośc jeżeli chodzi o melodie, no i wokalsita – jego angielski mnie razi . Kolejny zespół który chce być jak amerykański,wole oryginały. A co do recenzji – zupełnie nie wstydze sie polskiej muzyki nawet tej z czasu Prlu- chciałbym zeby Black Tapes było chociaż w połowie tak dobre, charyzmatyczne i mądre jak Klaus Mitfoch, Republika, Siekiera.Swietliki. Co do CkOd nie bede sie wypowiadał bo to dla mnie najgłupszy przekaz od czasu Kapitana Nemo.
Dobre plyciwo! Mocno polecam!
Okej. To jest po prostu bełkot. Tak to można najzwięźlej określic.
Pozostaje zacytować wieszcza: „LOL U GOT PWND.”
„(…)i drugie The Car Is On Fire”
koleś, no weź sie nie ośmieszaj
Dogłębnie upokorzony twoją przenikliwością zmieniam rażący błąd rzeczowy na Prawdę. Piszemy do Franka Millera? może zrobi o nas film.
na marginesie… przyzwoite granie, abstahując od całej reszty żenującego polskiego indie, wydawnictw około „trójkowych” i całej tej mizernej papki. nie wspominając już nawet o siermieżnym polskim hard-core / punk. całościowo bliskie Texas Is The Reason / Rival School… w nieco bardziej punknrollowej zalewie. Fajne, szkoda, że nie było 10 lat temu…. no, ale… lepiej późno niż wcale.
klasyk. po raz kolejny kłania się czytanie ze zrozumieniem, a dokładniej jego brak. jak miło, że tylu osobom podskoczyło ciśnienie, hehe. pozdro
To już mamy świat, w którym Kuba Wandachowicz nie jest więcej bezrobotny?! Przecież on wciąż zapierd$&^a do PUP-u.
Chcesz mi napisać coś o Włochatym i Patyczaku czy o Farben Lehre?, bo na to się zanosi twoja z kolei wiedza 🙂 Napisałem, że muzyka z BT odżegnuje się od stereotypowego wizerunku polskiego punka, a w powszechnym rozumieniu niestety kojarzy się on z Pidżamą Porno, Kultem albo jeszcze gorzej: trzema typowymi brudasami, którzy oniemieli w garażu przy Lao Che i Armii, po czym wyprosili u mam wyjazd na Woodstock. Skądś się ten stereotyp wziął i fajnie, że ktoś spróbował (w sumie udanie) go przeskoczyć, jednocześnie trzymając się założeń konwencji. Punk w ogóle, kojarzy mi się z wieloma zjawiskami i zespołami, których wymienianie nie będzie tutaj na temat: ty pewnie nie czytałeś nic Proudhona i nie masz żadnej płyty Rancid 🙂 Będziemy się licytować ile wiedzy, którą posiadamy, nie wygłosiliśmy pisząc na zadany, oddzielny temat? Elo.
czlowieku ale zrozum ze ty sie nic a nic nie znasz na punk rocku/rock n rollu skoro slowo punk kojarzy ci sie z kultem i pidżamą porno.nawet pseudo-intelektualny hipisowski bełkot tego nie zatuszuje ;]
Witam wszystkich. Widzę, że jak zwykle silnie się emocjonujecie. Postanowiłem odpowiedzieć na parę zdań krytyki. Zbiorczo: przykro mi, ale jeśli ktoś na zwykłym semantycznym poziomie tego tekstu nie rozumie, jest idiotą. Na wszelki wypadek zaznaczam, że recenzja jest pozytywna, bo nie wiem czy dociera. Jednostkowo: skąd pomysł, że akurat buntowniczość debiutu CKOD mnie jara? Przesłuchania jakich klasycznych płyt rzekomo mi zabrakło? nwar – polemizowałabyś to polemizuj. Kulturę dyskusji mam w dupie, ale sens winien być wymogiem, jakaś merytoryka. Inaczej rzuca się grochem o ścianę, chociaż wątpię, aby większości to w ogóle przeszkadzało. Nie pytam czy słuchaliście tej płyty, i czy nonszalancka, wesoła i troszeczkę wyzywająca forma recenzji nie oddaje dobrze klimatu muzyki, bo odpowiedzi wymagają wysiłku. I nie obrażajcie się, tylko jakieś konkrety, bo na maturze nie będzie już tak miło.
Recenzent jest niezdrow. To pewne….
WTF??? jaka recenzja, nie wiem czy mam się śmiać czy ubolewać…
Kolezjka za duzo wciaga…. niech ktos to przetlumaczy.
…ale paplanina o DUPIE MARYNY I WANDY i ACHOWICZA i może jeszcze czyjejś.. .zawsze mówiłem, że lepiej słuchać płyt niż czytać takie pierdoły…
Ta recenzja to bieda niesamowita. Szczególnie bawi dystansowanie się wyluzowanego autora od studenciaków przy jednoczesnym zajaraniu buntowniczym CKOD.
„największym smaczkiem jest tutaj wspaniały efekt fade-out nakładany na finalne uderzenie w hi-haty, a najodważniejszą wycieczką w egzotyczne konwencje – field-recording otwieranych drzwi.”
Dla mnie największym smaczkiem jest kaszel wokalisty przy przejściu z 9 na 10 kawałek. Ustawiłem sobie na dzwonek w telefonie.
pffff
przerost formy nad treścią? „o mocy rażenia parokrotnie mniejszej od debiutu CKOD”-polemizowałabym.
Dobra recka!
jestem albo za stary albo … nierozumiem tej rozowo platformersko lewackiej paplaninny.
Material obroni sie sam auc.!
Kurwa, ale się uśmiałem. Maaaan, ty nie jesteś marnym recenzentem. Ty jesteś idiotą ;D
eee no całkiem zgrabna recka. przeczytałem jednak jedynie ze względu na „zachęcające” komentarze 😉
punk i okolice to średnio nowa (moja) muzyka.
hahaaha.zero pojecia o tej muzyce .totalny belkot
co, jak co, ale tym razem nie zgodzę się z komentarzami poniżej. recenzja jest jak najbardziej do przyjęcia, wręcz mógłbym się pokusić o względne, jakkolwiek bądź, stwierdzenie, że jest jedną z najprzystępniejszych jakie filip popełnił. stąd domyślam się, że te komentarze nie mają nic wspólnego z meritum krytyki, do której rzekomo się odwołują.
takiego belkotu dawno nie uswiadczylem , nie ma co , recenzent napewno sie zna .
ale bełkot… zamiast pisać bzdury proponuję posłuchać trochę klasycznych płyt (z różnych gatunków) by wiedzieć o czym się pisze
Przeczytalem ta recenzje dwa razy i nie wierze!!!
Totalnie niezrozumialy dla mnie elaborat!!!
O fak! Aż takiego nadęcia się nie spodziewałem. Onanizm do sześcianu. Jestem kolo i potrafię walnąć recke że hej, o tak.