Wpisz i kliknij enter

Robert Hood – Minimal Nation

Nareszcie! Równo w piętnaście lat po oficjalnej premierze na winylu, legendarny album Roberta Hooda – „Minimal Nation”, ukazuje się w wersji kompaktowej. Następuje to w idealnym momencie – bo właśnie teraz, kiedy minimal święci triumfy, warto przypomnieć, kiedy i gdzie zaczęła się historia tego gatunku.

Robert Hood był pod koniec lat 80. obok Jeffa Millsa i Mike`a Banksa jednym z twórców kolektywu Underground Resistance, którego nagrania zdefiniowały klasyczne brzmienie techno, inspirując tysiące producentów na całym świecie. Muzyka trzech czarnoskórych artystów miała dwa oblicza: pierwsze – łagodne, asymilujące elementy jazzu i soulu, o zdecydowanie ilustracyjnym charakterze i drugie – mocne, ciężkie, o jednoznacznie klubowym obliczu. Za pierwsze odpowiedzialny był Banks, a za drugie – Mills i Hood. W 1992 roku drogi producentów się rozeszły.

Hood przeprowadził się do Nowego Jorku, gdzie otworzył mały sklep płytowy oraz uruchomił własną wytwórnię M-Plant. I właśnie wtedy, stając w opozycji do modnego w Europie rozwrzeszczanego rave`u, postanowił stworzyć nową wersję elektronicznej muzyki do tańca – uduchowioną, energetyczną, zakorzenioną w czarnym funku, a jednocześnie nowatorską i futurystyczną. Mając pod ręką syntezator Roland Juno 2, zarejestrował kilkana nagrań, z których osiem trafiło na dwupłytowe wydawnictwo „Minimal Nation”, wydane przez wytwórnię Axis, prowadzoną przez Jeffa Millsa.

Muzyka zaproponowana przez Hooda była jak na ówczesne czasy rewolucyjna. Czarnoskóry producent zdecydował się bowiem obedrzeć swe nagrania ze wszelkich ozdobników, pozostawiając jedynie ich rudymentarne elementy, aby w ten sposób wycisnąć z dźwięku maksymalną energię.

Już otwierający album „One Touch” definiuje to nowe brzmienie. Podkład rytmiczny stanowi tu wywiedziony z wczesnych nagrań Underground Resistance w stylu hard techno szybki i mocny bit uzupełniony szeleszczącymi talerzami. Bas jest tak idealnie zsynchronizowany z uderzeniami perkusyjnej stopy, że właściwie go nie słychać. Tworzony w ten sposób hipnotyczny puls niesie jedynie dwa elementy melodyczne – acidowe kąśnięcia i bulgoczący loop – wygrane na wspomnianym syntezatorze Juno 2. Wszystko to zostaje wpisane w formułę kilkuminutowego utworu, eksplodując swą naturalną mocą.

Pozostałe nagrania wyprodukowane są podobnie, choć w kilku przypadkach wprowadzają do zaprezentowanej na wstępie formuły nowe elementy. Oto w „Museum” i „Unix” centralny motyw melodyczny niosą równo cięte akordy sonicznych klawiszy – w obu nagraniach lekko wystylizowane na modne w chicagowskim house`ie dźwięki piano. W „Ride” pojawia się z kolei pikający loop o laboratoryjnie klinicznym brzmieniu – coś, co natychmiast po wydaniu płyty Hooda, podchwycili fińscy producenci z Sähko, doprowadzając do stworzenia własnej wersji minimalu.

„Self Powered” przywołuje natomiast dalekie echa industrialu – te metaliczne stuki zapętlone w transowy groove, staną się z czasem znakiem rozpoznawczym nagrań niemieckich producentów nagrywających dla Tresora. Nie brak tu również subtelnego odwołania do klasyków pierwszej fali techno z Detroit – choćby w „Sleep Cycle”. To zasługa organicznych klawiszy przeszytych kosmicznymi smugami szumu, znanych z nagrań Model 500 i Rhythm Is Rhythm, a tworzących lekko soundtrackowy charakter nagrania.

I wreszcie czytelny ukłon w stronę elektroniki z lat 80. – fragment wokalizy z utworu „Technopolis” japońskiego tria Yellow Magic Orchestra w oryginalnej wersji kompozycji „Rhythm Of Vision” (kompaktowa reedycja zawiera nieco inną tracklistę niż winyl z 1994 roku).

Od razu po opublikowaniu, muzyka Hooda wywołała w elektronicznym undergroundzie artystyczny ferment, którego efektem stały się późniejsze wydawnictwa Tresora, Basic Channel, Sähko czy Downwards. Hood, zdyskontował sukces swej płyty opublikowanym w tym samym roku przez M-Plant i Tresor bardziej przystępnym albumem „Internal Empire”, by na swych następnych płytach pokazać, że potrafi tworzyć nie tylko morderczy minimal (singiel „Master Builder”), ale również bogato zaaranżowane techno i house (album „Nighttime World Vol. 1”).

Mimo upływu piętnastu lat od daty wydania, „Minimal Nation” nadal zachowuje swą świeżość – poraża surowym brzmieniem, zachwyca matematyczną precyzją konstrukcji, porywa surową energią, zadziwia głębokim uduchowieniem. I trudno sobie wyobrazić, jak brzmiałaby dzisiejsza muzyka klubowa, gdyby składające się nań utwory nie były opublikowane w swoim czasie.

M-Plant 1994/2009

www.mplantmusic.com







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
antyK
antyK
14 lat temu

no co Ty? w MONO?!

ale zwała remaster
ale zwała remaster
14 lat temu

wydać taki stuff na cd w mono…

beau bullet
beau bullet
14 lat temu

Chodzę z Hood em od paru dni non-stop i stwierdzam, że ten album (razem z Internal Empire) zmieniają wektory estetyczne radykalnie! Na CD jak na CD…Reissue vinylowego formatu jest moim najbliższym celem zakupowym.

DetroitManiax
DetroitManiax
14 lat temu

Łooooo nie wierzyłem że to wyjdzie na CD-ku, obok zeszłorocznych wznowień klasyków Tresora to mussss absolutny. Po cichu liczę że „remaster” nie zabije analogowego klimatu. Peace

Polecamy