Wpisz i kliknij enter

Bvdub – To Live


Brock Van Wey niejednokrotnie udowadniał, że potrafi całkowicie zmodyfikować swoje brzmienie. Świadczy to nie tylko o jego bogatej i urozmaiconej dyskografii, ale również o wybitnych umiejętnościach, które wydają się uzależnione od obecności w studiu Vincent Kwok’a – muzyka i producenta zwykle poruszającego się w estetyce deep-house, ale odpowiadającego również za ostateczne brzmienie Sven’a Schienhammer’a znanego jako Quantec na wybitnym jak dla mnie Thousands Of Thoughts. Kwock odpowiadał między innymi za Return to Tonglu, Daydreams Of Exile czy Dreams Of Red Chambers. To Live to kolejny oszlifowany diament w dyskografii Brock Van Wey’a. Można jedynie żałować, że to tylko 20minut zwyczajnie wielkiej muzyki. Peter Broderick za pośrednictwem Erased Tapes Records wypuścił w tym roku minimalistyczny, transcendentny album dla przedstawienia Falling From Trees. Bvdub śmiało mógłby wzbogacić niejeden spektakl z pogranicza tańca i muzyki opisujący zawoalowane koleje ludzkiej egzystencji. I uważam, że spisałby się równie wyśmienicie. Ten flirtujący z tech-dubem i innymi elektronicznymi strukturami artysta nieco z boku znalazł sobie interesujące hobby, które zamieniło się w jego muzyczne przeznaczenie.

Brock Van Wey dzięki nieco ponad 20 minutom muzyki dystansuje cały tegoroczny peleton modern-classical

Otwierająca, 4 aktową kompozycję część to oniryczne słuchowisko, rozpoczynające się powyciąganymi, zamglonymi falami wysokich dźwięków, wzbogaconych zmieniającym natężenie odgłosem miłosnej ekstazy. Gdy puszczamy wodze fantazji, relaksując się, tło zaczyna stawać się zgorzkniałe i niepokojące. Okazuje się, że odgłos miłosnego spełnienia może być równie dobrze dźwiękiem agonalnej ulgi. I właśnie taki ten album jest do końca, niejednoznaczny, pozwalający na dowolną interpretację. Śpiew szybko milknie i niemal natychmiast mamy okazję przysłuchiwać się 5 stopniowej kombinacji czarno-białej klawiatury zsyntetyzowanej ze znanymi od startu sprzężonymi, zapętlonymi teksturami tła. W trakcie trwania utworu ciągle nie jesteśmy pewni co jest kluczem do zrozumienia tej kompozycji. Prozaicznie piękne struktury i bogate instrumentarium czy potężny bagaż emocji, tym dźwiękom towarzyszący. A może jedno i drugie?

Mimo tej nagle pojawiającej się wielościeżkowości, będącej przeciwieństwem minimalnego 4 minutowego wstępu to pianino, zapętlone jak mantra wydaję się tutaj instrumentem prowadzącym, liderującym całości. To klawisze wydają się tutaj decydować o rozdziale proporcji i emocji, skutecznie buforując nieustannie rozkręcający się background, który urozmaica się, przeszywa na wylot i kompresuje. W okolicy 8 minuty rozpoczyna się druga, bardziej instrumentalna, a zarazem majestatyczna część albumu. Mamy tutaj do czynienia z wysokimi dźwiękami smyczków opartych na ponurym i miarowym dudnieniu oraz cyklicznych punktowych pulsach. Następnie pianino ponownie przejmuje inicjatywę, poprzedzając kilkuminutowy moment syntezy wcześniejszych konfiguracji. Wyraźniejsze, szybsze dudnienie ubrane w kryczącą, mroczną poświatę a’la Helge Sten, niewątpliwie przywołuje chwile kojarzące się z dokonaniami mistrza na Imaginary Songs From Tristan Da Cunha. Struktura dalej się rozwija, bazując na posklejanych ze sobą dźwiękach przypominających przesypywanie piasku i jego naturalną ucieczkę po płaskiej powierzchni oraz subtelne wstrząsanie drobnej, metalowej siatki. Głosy te pojawiają się i znikają, niczym sprytniejsze od wody płomienie. Nachodzą na siebie i wzajemnie wzmacniają. Pod koniec utworu struktura ponownie się upraszcza. Poszczególne ścieżki milkną, ukazując pełną gamę ich złożoności aż utwór naturalnie i bezszelestnie zamyka się. Mimo gigantycznej dawki smutku i bólu, „To Live” to nie marsz żałobny, to głęboka refleksja nad tym co było, jest i będzie oraz zwyczajnie przytłaczające 20 minut muzyki.
Smallfish Records 2009







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
mallemma
mallemma
14 lat temu

po prawie trzech miechach zmagań wynurzyło się upragnione [no bo to w końcu!] 154 – strike, naprawdę niesamowity album, podnoszę polecaję mimo braku jakiegokolwiek muzycznego powiązania z brockiem.

10
10
14 lat temu

no faktycznie,nudne to zle slowo…ale reszte podtrzymuje

beau bullet
beau bullet
14 lat temu

Podbijam do polecaji 10 – 154! To przecież nikt inny jak Newworldaquarium…padło to wydawnictwo na forum 😉
bless!

mallemma
mallemma
14 lat temu

ok, z chęcią sprawdzę 154 – strike. z kolei jeśli porównamy dokonania bvduba z niektórymi współczesnymi artystami ambientu, a w szczególności z grubymi okazami zanurzonymi po czubek głowy w patetycznym och-ach lukrze – Brock wyjdzie zwycięsko 😉 odnośnie loopów – to była tylko taka zgrywa ze wspomnianych klasyków, nausznie wiadomo, że dobre, z drugiej jednak strony – posiadając takie nazwisko puszczasz pojedynczą, przypadkową plamę, a publiczność od razu pada Ci do stóp! 🙂

ataxiaa
ataxiaa
14 lat temu

Mallemma trafila w sedno. Są starzy mistrzowie i nowe twarze. Bvdub nie jest dla mnie postacia świeżą, mogłem napisać o innym albumie, więc dlaczego wybrałem właśnie ten? ponieważ jst inny, a taszczący przez muzykę bagaż emocji jest naprawdę zdumiewający. 20 minut i maksymalna kompresja wrażliwości. Mnie to powala, stąd wspomniane peany. Ale na boga, odpuscmy sobie nomenklaura ala emo. pozdrawiam!

10
10
14 lat temu

basinski… nice, tez uwielbiam… japonczykow ktorzy lubia piano i processing tez znasz pewnie… grunt,ze szybujemy juz o wiele wyzej niz wspomniany pan,ktory chce zebysmy plakali…to moze to http://www.discogs.com/154-Strike/release/338210 ? po tylu latach wciaz uwielbiam ten album,a apricot(!) i sun to moje all time favsy jak to sie mowi jesli chodzi o stany ambientowe…healing channel millsa z gamma player cd tez mi przychodzi do glowy teraz,tez raczej pominiete

mallemma
mallemma
14 lat temu

znam, ale dam Ci trzecią szansę, tylko nie polecaj dezintegreacyjnych loopów Basinskiego.

10
10
14 lat temu

duuuuzo….:] ale jak chcesz czegos bardziej zaszumionego i przy tym naprawde high to chociazby rod modell plays micheal mantra albo samego micheala mantry sonic alter (lub tez w remiksie modella) michael mantra w ogole – mowiac o „niedocenionych” przez swiat artystach ambientowych…polecam z calego serca :]

mallemma
mallemma
14 lat temu

tylko pytanie ileż można słuchać glassa/eno/biosphere? 😉

10
10
14 lat temu

mowiac o nim w konteksie grona dub techno ekstremy,nie mowilem o tej plycie tylko o calej jego postaci/tworach od poczatku do teraz…i jakos tak sie stalo,ze wlasnie nie zdyskredytowalo go za bardzo a wrecz przeciwnie,ku mojemu zdumieniu wiekszosc go wchlonela i jeszcze wiescila wszem i wobec jego geniusz (!)..dla mnie to dosc niedojrzaly gosc ktory koniecznie chce zalac swiat (co do marketingu sie zgodze po czesci) swoimi problemami egzystencjonalnymi,pokrewnymi okresowi dorastania/nastolatkom,ze lzami i tesknota na czele…i nie jestem zaden anty emo android,chyba zaden czlowiek nie jest..ale szukam jakis mniej banalnych emocji w muzyce niz when tears are fallin gone were the days i never cried a tear itd itd…generalnie spoko – niech sobie robi co chce ale mierzi mnie jak czytam to tu to tam peany wychwalajace jego wielkosc
…proponuje odpalic dla porownania chociazby takie oczywistosci jak glassa/eno/biosphere coby zweryfikowac slowo „wielka”,”geniusz” itd i przy okazji moze tez swoja wrazliwosc muzyczna…z drugiej to na jego przykladzie widac jak prostymi chwytami mozna dzis kupic mlodziez zadna emocji i to mi sie wydaje dosc znamienne/ciekawe

mallemma
mallemma
14 lat temu

trudne nastały czasy dla anty-emo androidów bez osobowości typu trans. myślę, że to hermetyczne grono dub-techno, o którym wspominasz [istnieją jeszcze takowi?] nie potraktowało tego jako och-ach ciekawostkę przyrodniczą, a już na wstępie zdyskredytowało album i ominęło całe przedsięwzięcie szerokim łukiem ;). to prawda, samo to live jest kwintesencją emolskiego ambientu, natomiast odnoszę wrażenie, że w przypadku innych jego releasów pompowanie emo otoczki [fakt, najmocniejsze są tytuły] to jedynie czysty zabieg marketingowy i mimo przykrycia swoich wypocin grubą warstwą cukierkowej tekstury – ciągle uważa, coby z tym nie przesadzić.

10
10
14 lat temu

a ja sie nie zgodze…i uwazam,ze bv dub to jeden z najmniej utalentowanych artystow ktorzy wyplyneli na fali dub techno…wszystko w nim mnie odrzuca…od ckliwych tytulow po sama muzyke,ktora jest potwornie nudna i cholernie jednowymiarowa emocjonalnie; wiecznie zaplakana…chris de burgh dub techno…ta plyta tez mnie nie rusza sadzac po tym co zdolalem przesluchac tu i tam,nie rozumiem zachwytow zupelnie…po czesci to na pewno na skutek tego,ze wyrosl z dub techno niby a stara sie robic ambient i dla wielu ludzi z kregu hermetycznego dub techno to jakas nowosc…tylko ze przeczesujac wlasciwa dzialke ambientu co i rusz sa o niebo lepsze plyty niz jego cry me a river emo historie

mallemma
mallemma
14 lat temu

świetnie wizualizujesz to co się dzieje na tym krótkim albumiku, fajnie, że wspominasz o tym może nieco niedocenionym artyście jednocześnie napomykając na inne, rewelacyjne twory nowoczesnego dubu. pewnie brock postawił sobie za punkt honoru udowodnić starym, zniechęconym wyjadaczom, że nowa fala dubu nie ma nic wspólnego z prostackim atakiem przegniłych, pozbawionych wrażliwości klonów – dlatego ten minialbumik jest aż tak dobry, polecam!

K0$+3k
K0$+3k
14 lat temu

Szalenie interesujący romans muzyki klasycznej z ambientem (albo na odwrót)! Kompletnie nie trafia do mnie argument”że nudne”,w końcu tego typu albumów nie słucha się podczas brawurowej jazdy Fitem 126p…

Polecamy