Wpisz i kliknij enter

Smirk – Even Beauty Gets Old


Pheek, właściciel wytwórni Archipel, prawdopodobnie postanowił, że wyda Smirka już wtedy, kiedy usłyszał go po raz pierwszy: na Demo Derby, czyli imprezie organizowanej przez Mutek dla promowania osób rozpoczynających karierę producencką. Tam też zaczęła się ich znajomość. Potem nastąpiła wymiana plików z muzyką i, po nitce do kłębka, otrzymujemy debiutancki album pt. „Even Beauty Gets Old”.
Brandon Wolcott debiutował pod pseudonimem Smirk w 2006 roku wydawnictwem dla Dope Recordings. Później związał się z wytwórnią Wolf + Lamb Music, która wypuściła kolejne utwory artysty w postaci plików mp3. Po tym, jak jego produkcje docenił Pheek, pojawia się najnowsze, jak dotąd najobszerniejsze w dorobku muzyka dzieło, na które przygotował siedem utworów.
Smirk zdecydował się na dużą rozpiętość stylistyczną, co jest posunięciem ryzykownym przy tak krótkim materialeSmirk zdecydował się na dużą rozpiętość stylistyczną, co jest posunięciem ryzykownym przy tak krótkim materiale (niecałe 50 minut), ponieważ może on się wydać niespójny, jednak artysta całkiem dobrze sobie z tym poradził i płyta nie brzmi nierówno. Najczęściej na kanwie żywych, tanecznych bitów usłyszymy brzmieniowe eksperymenty zainspirowane jazzem czy micro-housem, zabawę samplami albo field recording; gdzieniegdzie łatwo będzie odnaleźć oszczędność w produkcji, zaś uważne ucho wychwyci „kanadyjski feeling” artystów labelu Mutek.
Najbardziej wyróżniający się spośród rodzeństwa, otwierający album utwór „Dawn” to nu-jazzowy wstępniak, w którym wiolonczela i perkusja grają pierwsze skrzypce, zaś różnorodne dźwięki tła oraz przebijające się pianino będą tworzyły atmosferę opowieści.
W „Ship Song” Smirk jest podobny do Stephena Beaupré – na pulsujący bit nałożone zostają dźwiękowe drobinki, a potem mruczący głos i odległy chór – wszystko, by potrzymać kawałek przez 4 minuty bez zbędnych fajerwerków. „Rough City Blues” mogliby nagrać Egg na swój album “Don’t Postpone Joy” sprzed 6 lat, wystarczy przypomnieć sobie „La Corde”. Tyle że wspomniani muzycy świetnie potrafili rozwijać swoje pomysły, zaś Smirk zostawia utwory niby skończone, ale nie zaspokaja rozbudzonego apetytu.

Go to Beatport.com Get These Tracks Add This Player

Wydaje nie radzić sobie z długim metrażem, jego utwory trwające ponad 5 minut szybko nużą („Just Beacause”, „Even Beauty Gets Old”). Możliwe, iż nie chce on przesadzić w doborze środków wyrazu, żeby nie rozbuchać utworów ponad miarę, lecz ten minimalizm w równym stopniu im nie służy. 11-minutowy „Stasis” zamiast wciągający, robi się nijaki. Suchej stopie towarzyszy kobiecy jęk, szumy i inne odgłosy, w różnych proporcjach podawane podzwaniające klawisze, a później masywna linia basu, w dodatku sampel z „God Only Knows” Beach Boysów wydaje się nie na miejscu, jak gdyby przebił się z sąsiednich fal radiowych.

Album zamyka „Contept Plate” – kolejna smirkowska historia bez pointy, przyjemna, nawet zajmująca, lecz snująca się jednostajnie przez czas trwania. Wszak trochę odmienna od poprzednich. Dwie minuty wstępu, później słoneczne plumknięcia jak z elektronicznej harfy, wiola wygrywająca jakiś ludowy motyw oraz tętno ciężkiej stopy.
Muzyka Smirka czasem wciąga, innym razem irytuje. Warto go poznać i wysłuchać tych niedokończonych, wcale intrygujących pomysłów, jednak z myślą, że za drugim razem rozwiną one skrzydła i wyjdzie znacznie lepiej.
Archipel 064, 2009







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy