Trip-hop. Dziś już mało kto stosuje ten termin, którego używano w odniesieniu do muzyki święcącej największe triumfy w połowie lat 90. Ta gatunkowa hybryda narodziła się na ulicach i w klubach Wielkiej Brytanii, po czym została szybko wchłonięta przez mainstream, który przekuł ją na chilloutowe składanki i wykorzystał jako tapetę dźwiękową do modnych butików.
Nowy projekt legendarnego producenta Kevina Martina (The Bug, Techno Animal, EAR i wiele innych) i poety Rogera Robinsona (znanego z albumu „London Zoo” The Bug) proponuje dokładne przeciwieństwo downtempowego muzaka, wpisując się w mroczną twórczość zapomnianych artystów pokroju Req czy Earthling. King Midas Sound bezbłędnie nawiązują też do niektórych dokonań Billa Laswella, wczesnego Tricky’ego i Massive Attack z okresu płyty „Mezzanine”, będącej łabędzim śpiewem tego całego zgiełku zwanego trip-hopem. Na „Waiting For You” jest wszystko, co w nim najlepsze: kleiste beaty w tempie ok. 80 bpm (czasem więcej), głębokie pogłosy, zawiesiste przestrzenie, dziwne dźwięki „z drugiego pokoju”, mnóstwo dubowego basu i narkotyczna atmosfera sennej mary.
Na tle gęstej muzyki unoszą się słowa deklamowane przez Robinsona zmysłowym, onirycznym głosem (w „Earth A Kill Ya” zbliża się do maniery niejakiego The Spaceape); w czterech utworach towarzyszy mu delikatny, niepokojący śpiew japońskiej artystki Kiki Hitomi. Oba wokale idealnie współgrają tak ze sobą, jak i z ascetyczną oprawą dźwiękową generowaną przez Martina.
Przefiltrowując wyświechtaną formułę przez patenty XXI wieku, King Midas Sound wspaniale ją odświeża i modernizuje. W sieci pisze się, że to dubstep, ale nie dajcie się zwieść – nie ma tu ani nadużywanego wobble, ani pospolitych synkopowanych rytmów, ani tanecznej wiksy pod piguły. „Waiting For You” to raczej płyta do butelki i blanta, przede wszystkim zaś jeden z najlepszych albumów minionego roku.
Hyperdub, 2009
Bristol sound niegdyś traktowałam z namaszczeniem(wtedy kiedy Bjork wydawała mi sie szczytem alternatywy), teraz ponownie czuję się jak w liceum! Goodbye girl to majstersztyk!
przez cala dekada czekalem na plyte ktora wskrzesi to niepowtarzalne brzmienie zwane bristol soundem… blogosc, dzieki za namiar!
mmm, Bristol to prawdziwy wabik i slusznie. Swietne numery, niektore, dzieki! btw. opener zmyslowo/funkowo bujanego Lost kojarzy się z jakims motywem filmowym, czy ktos wie skąd to? bo nie będę spać 🙂
Dokładnie alternativ4. Gdybym zapoznał się z nią wcześniej… To muzyka zadymionego klubu, choć o taki coraz trudniej w Polsce… Niestety w Polsce rządzi: dużo, szybko i bezsensu. Nie ma miejsca na eksperymentalną muzykę „alternatywną”.
Tak…przywołali ducha tego co było tak podniecające w starym bristolsound.Już od pierwszego singla-„CoolOut”,wiedziałem że coś się z tego urodzi i miałem nadzieję na coś nowego w spleśniałym dupstepie…i spełnili te oczekiwania.
Zgadzam się, fantastyczna płyta. Bardzo dobrze brzmi (w sensie literalnym) i naprawdę ciekawie odnosi się do produkcji K-Marta sprzed kilku lat. Moim zdaniem nawet lepsza od „London Zoo”. Żałuję tylko, że tak późno się z nią zapoznałem – z pewnością dostałaby się do zeszłorocznego TOP5.
Płyta niepokojąca i dająca wiele do myślenia. Jak dla mnie BOMBA!!!