Wpisz i kliknij enter

Scout Niblett – The Calcination of Scout Niblett


Poszczególne słowa skąpych, zagadkowych liryków wypadają Niblett z ust, jakby bez udziału jej woli, kontynuując kultywowaną od debiutu „poetykę ściśniętego gardła”. Ironiczna pointa pada zwykle już na marginesie piosenki. Lakoniczność przekazu potęguje ograniczenie instrumentarium do surowej gitary i izolowanej od efektów perkusji. W efekcie ich użycia powstaje brudny, drażniący noise. Początkowo podporządkowany melodiom, wykorzystuje je do budowania liryzmu i szybko porzuca jako wstydliwie delikatne. Sardoniczny wokal kpi z trudnych emocji. Sucha więc i twarda to muzyka, ale łatwa do zapamiętania, bo rzadko kiedy obcuje się z płytą tak agresywnie ascetyczną. Ataki bębnów nadchodzą jak Indianie w powieściach Maya – znikąd, wkurwieni, znienacka. Taktykę spalonej ziemi przypisać wypada Albiniemu, którego produkcja definitywnie odcięła Scout od inspiracji balladami Cat Power. Kalcynacja (usunięcie wody z sieci krystalicznej pierwiastka) to alchemiczny symbol przejścia przez ogień, uzyskania kontroli nad sobą jako wycinkiem materii. Pogranicza magii stanowiły już wcześniej znaczący temat w songwritingu Niblett, ale dopiero teraz, kiedy porzuciła gadanie na Brudny, drażniący noise, podporządkowany początkowo melodiom, wykorzystuje je do budowania liryzmu i szybko porzuca jako wstydliwie delikatnerzecz odwzorowania w formie i ciekawego połączenia czarów z chemią, można mówić o faktycznym, pełnym inicjatywy debiucie, pozostawiającym w tyle falstarty składające się na dotychczasową jej dyskografię.

Na poprzednich płytach Scout chętnie sięgała po tropy grungeu. Na „Calcination”, konwencja najdotkliwiej na przestrzeni aughties upokarzana przez masy, schodzi w końcu do podziemia jak tajemna, sekciarska wiedza. Jej obrządek przebija skądś, za każdym razem z innego dźwięku któregoś riffu, zaszyfrowany do reminiscencji hołubionych przez autorkę wizji złotej ery. Jeszcze jedna redukcja to wykluczenie z kręgu inspiracji Mt. Eerie i Bonnie „Prince” Billyego. Istna więc batalia emancypacyjna, w której wyniku odbiorca mający styk z poprzednimi pozycjami może dostać zawrotu głowy jak w koloseum, na którego arenie czyjeś autorytety padają dekapitowane i popaść w podejrzliwy podziw, bo rzeczywiście jedynie wsparcie nieczystych sił wyposaża w nakład sił wymagany do wyzbycia się wzorców i wepchnięcia sobie w gardło artystycznej samotności. Niblett poradziła sobie z tym wyzwaniem i pozostając sama ze sobą nie nudzi się, choć niekiedy musi narzucić sobie dyscyplinę żeby sprostać własnym oczekiwaniom. Rygor ten to jedyne źródło większych zgrzytów: przerzucony zostaje bowiem na odbiorcę, który zdążył się już raczej przyzwyczaić, że większość muzyki to umoralniające gadki o wartości uśmiechu i relaksu. Dla zmęczonych całodobowym chill-outem będzie to jednak pozycja interesująca.

Drag City, 2010







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy