Wpisz i kliknij enter

Flying Lotus – Cosmogramma


W 2006 roku po wydaniu debiutanckiego albumu „1983” Steven Ellison vel Flying Lotus był zaledwie jednym z wielu „młodych obiecujących” producentów, ale wystarczyły dwie wiosny, żeby trafił do muzycznej pierwszej ligi, oczywiście za sprawą mocno hajpowanej (także przeze mnie) płyty „Los Angeles”. Psychodeliczny, przesterowany i przede wszystkim świeży „abstract” hip-hop w wykonaniu Kalifornijczyka doczekał się wielu kontynuatorów, tymczasem na swojej trzeciej dużej płycie FlyLo podążą w zupełnie innym kierunku.

Fani dwóch poprzednich krążków nie mają tu czego szukać – mało hip-hopu, mnóstwo abstraktu, co było właściwie do przewidzenia mając na uwadze eksperymentalną stronę Ellisona. Problem w tym, że pomimo niezwykłej rozpiętości gatunkowej (a może właśnie dlatego?), eksperyment udał się tylko połowicznie. Lotus najlepiej brzmi wtedy, gdy po swojemu klei bity, najsłabiej zaś wtedy, gdy chce być odklejony. „Cosmogramma” to w słowach autora „kosmiczna opera”, co w praktyce oznacza niewiele ponad trzy kwadranse muzyki rozłożonej na 17 kawałków – literalnie strzępów i szkiców kompozycji, które stoją w miejscu jak sarny zastygłe w świetle reflektorów.





FlyLo już na samym początku wrzuca piąty bieg i rozpędza się tylko po to, żeby zaraz zwolnić i patrolowym tempem jeździć po okolicy, zaliczając kilka imprez tematycznych i na żadnej nie zostając dłużej niż kilka minut: tu ambient, tam noise w wersji „light”, za rogiem chiptune i cyberjazz oraz, trzy przecznice dalej, soul i bepop. W tych chaotycznych puzzlach pozytywnie wyróżnia się tylko kilka elementów: rozkosznie upalony „Zodiac Shit” (podobno rozbrzmiewa tu sampel z Haliny Kunickiej), niepokojący „German Haircut” z saksofonem Raviego Coltrane’a (tak tak, z TYCH Coltrane’ów), a także „…And the World Laughs with You” z udziałem Thoma Yorke’a, słodko-gorzki „Galaxy In Janaki” (wspaniały numer, gdyby cały album tak brzmiał!) oraz zaśpiewany przez znaną i lubianą Laurę Darlington „Table Tennis”, gdzie rytm podbija… piłeczka ping-pongowa. O reszcie „Cosmogrammy” nie warto wspominać. Niestety. Mary Anne Hobbes może mówić, że „Flying Lotus jest Hendrixem swojej generacji” (sic!), ale dla mnie jego trzeci longplay to raczej muzyczny ekwiwalent twórczości Jacksona Pollocka.

Ellison popełnił ten sam błąd co jego ziomek Gonjasufi na swojej ostatniej płycie: wymieszał zbyt wiele składników, nie troszcząc się o efekt finalny. Cieszy fakt, że „Cosmogramma” nie jest próbą odcinania kuponów od „Los Angeles”, z drugiej strony „cudowne dziecko elektroniki” chyba nie do końca odnalazło się na nowo obranej drodze i zdaje się, że za bardzo uwierzyło w swój rzekomy geniusz, który tutaj majaczy nielicznymi przebłyskami.
Warp Records, 2010







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
15 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
mallemma
mallemma
13 lat temu

cholera, chyba zrozumiałam ten album…

mAthen
mAthen
13 lat temu

póki co dla mnie zdecydowanie płyta roku (tak jak było nią Los Angeles). pod tymi wszystkim „nieznośnymi” zgrzytami i piskami w praktycznie każdym numerze kryją się naprawdę fantastyczne smaczki. fuzja niezliczonej liczby gatunków z których FlyLo stworzył poukładaną całość (choć za pierwszym razem może wydawać się dość chaotycznie). podobnie jak wielu recenzentów daję sobie rękę uciąć że ta płyta za kilka lat będzie wielkim klasykiem, a Lotus jednym z najważniejszych producentów elektroniki ever.

ps. żeby nie było że przeczytałem kilka recek i się podnieciłem, to odsyłam do moich postów na forum z tematu o płytach. hajpowałem już dawno dawno temu, choć w sumie dopiero teraz ta produkcja nabrała dla mnie bardziej sensownych kształtów.

Mr_Jesus
Mr_Jesus
13 lat temu

Ze zgrzytów, popierdywań i pomruków Pan Lotus stworzył dzieło genialne i skończone. A numer z piłeczką pingpongową? miodzio.

mallemma
mallemma
13 lat temu

Pamiętamy! O i na RA się pojawiła reca, absolutely fabulous 🙂

laudia
laudia
13 lat temu

Dojdzie ziom, przeca obiecali:) Po pierszym, jednym odsluchu jestem miarodajna jak zjebana nawigacja, ale mi się ścinki podobały ogólnie. Jako ścinki. zresztą fanatyczką LA nie byłam jakoś, ale live kolo zrulował dokumentnie cały namiot last jer. Pamietacie Idioteque? Szkoda, ze tym razem nie poplynąl w jakieś sample jak z thrillera na LA. Lubię sample.

DoktorKrank
DoktorKrank
13 lat temu

Mam bardzo zbieżne opinie z recenzentem po dwukrotnym odsłuchu. Niestety jestem rozczarowany, mimo że nigdy nie należałem do zagorzałych fanów twórczości FlyLo (co innego jego live sety), chociaż nagrał kilka naprawdę wspaniałych numerów . Płyta bardzo chaotyczna i jakaś taka niedograna produkcyjnie. Co jest nieco zaskakujące patrząc na jakość płytek wydawanych przez label FlyLo – Brainfeeder. Rozumiem abstract, rozumiem eksperymenty, cieszy mnie że poszedł w inną stronę, cieszy mnie że świadomie szuka sobie miejsca na bardzo, bardzo zatłoczonym ostatnio rynku producentów abstrakcyjno/post- hop-hopowej elektroniki ale to jest album a nie EP-ka z oryginalnymi trackami i remiskami. Brak mi jakiejś myśli przewodniej. Są przebłyski ale to wszystko cholernie nierówne. A Galaxy in Janaki zdecydowanie najlepszy numer na płycie i świetny kawałek. Na koniec polecam porównanie Cosmogrammy z płytką innego zawodnika z tego kręgu myzycznego – czyli Moments Alexa B (podopieczny Gaslamp Killera) z Boulder w Colorado. Dla mnie album debiutanta jest o niebo lepszy od albumu wielkiej ikony sceny. I nie piszę tego złośliwe tylko stwierdzam fakt, a hype i tak będzie he he. A co do M.A.H. – jest absolutnie najlepsza jeżeli chodzi o promocję nowoczesnej elektroniki już od lat i wielki szacun nieustający – ale warto pamiętać, że co drugi producent, mix czy kawałek jest w jej słodkich ustach, co najmniej: „Absolutely fabulous / outstanding / gorgeous / best piece of music Ive heard in my whole life” 🙂

mallemma
mallemma
13 lat temu

by moze po recenzji na piczforku przyjdzie grom entuzjastow 😀

ad.r
ad.r
13 lat temu

Płyta fantastyczna, bardzo dobra mieszanka stylów, chodź za krótka. Wciąż czekam na moją limited edition w/slipcase. Gdy czytam recenzje na nowejmuzyce chce mi się rzygać.

ryba16
ryba16
13 lat temu

lepiej niz MK bym tego nie ujal, bardzo kiepska plyta…

raskain
raskain
13 lat temu

podobne odczucia , gratuluje dobrego tonu recenzji i zrozumialych przenośni i przerzutni czy jak to sie tam nazywa.pisze taki koment bo cza chwalic za dobra robote zeby nie bylo

Amadeusz
Amadeusz
13 lat temu

Wkońcu kToś o nim napisał, jak zwykle Maciek bezbłędny!
Słucham płyty po raz kolejny i czytam twoja recenzje. Wyłowiłem podobne smaczki z tego albumu.

bscd
bscd
13 lat temu

znowu to zrobil, plyta rewelacyjna.

ataxiaa
ataxiaa
13 lat temu

sateliiiiiiiiiiiitee najlepszy numer. wg. mnie już dawno albumy przestały być konceptem trwającym przez całą jego długość.. Utwory nie są względem siebie zbyt tolerancyjne, ale jako jednostki wypadają w wielu miejscach naprawde świetnie… dla mnie jest naprawde nieźle, mniej chwytliwie, ale bardziej nowatorsko.

HisName44
HisName44
13 lat temu

1sza myśl – FlyLo wziął na warsztat Skalpel i przeżuł go po swojemu. 2ga – strasznie rozbity album. Tak jakby ktoś wziął dwie różne płyty pociął i wymieszał z sobą. Słuchanie tego jednym ciurkiem jest dosyć zaskakujące ale pomimo wszystko porównanie do Gonjasufi jest moim zdaniem na wyrost – tutaj jest na czym ucho zawiesić. Do wymienionych utworów dorzuciłbym jeszcze kwaśny „Nose Art”, numer ala Ikonika „Computer Face//pure Being” czy „Dance Of The Pseudo Nymph”.

mallemma
mallemma
13 lat temu

hajpowani artyści zaczynają eksperymentować… po odsłuchu nie miałam najmniejszej ochoty na dalsze próby wgryzania się i poszukiwania w tej dźwiękowej brei wątpliwego geniuszu, dałam sobie spokój. ze słodkich tłukobitów dla starszaków na głęboką wodę, nie rozumiem posunięcia, pewnie chodziło o jakiś mindfuck i próbę nawrócenia dzieciaków, bo dzieciaki otwarte są. być może pan ellison za bardzo wkręcił się w zmieniające życie podróże dmt, w związku z czym chciał nam pokazać trochę prawdziwej metafizyki z hollywódzkich salonów, pykło?

Polecamy