Wpisz i kliknij enter

Kamp! – nasza rozmowa

Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o Kamp!, ich muzyce, planach i strojach, ale baliście się zapytać – zdradza w naszej rozmowie Radek Krzyżanowski.

Niedawno wróciliście z Dalekiego Wschodu, z Expo. Jak minęła podróż? Wróciliście cali, zdrowi? Nic Wam nie podrzucono? Jak w ogóle na Targach?

Haha, wywoziliśmy tylko herbatę, ale nawet jej nie tknęli, choć całkiem podobna była do zielska. Podróż sama w sobie niezbyt fascynująca, już wiem, że kilkunastogodzinne loty nie będą moimi ulubionymi, widoki chwilami całkiem przyjemne. Sam Szanghaj ogromny, podobnie jak EXPO. W sumie na zwiedzenie terenu EXPO udało się wygospodarować tylko cztery godziny, co nie pozwoliło obejrzeć nawet 1/10. Wpadliśmy do polskiego, chińskiego, holenderskiego i estońskiego pawilonu – w sumie trochę trąci to wszystko cepelią, ale Chińczycy bawili się świetnie.

Widać, że dla nich to powód do dumy. Z pawilonów zwiedzonych przez nas najlepiej wypadł holenderski, mają się czym chwalić: kulturą, designem, tradycją, sportem – ładnie to wszystko poskładali. Chińczycy przytłoczyli wielkością. Polacy – całkiem udany projekt pawilonu, ale w środku broniła się właściwie tylko kolekcja polskiego designu form przemysłowych, kilka bardzo udanych projektów, regały, krzesła, nawet mikser Zelmera.

Szanghaj, powtórzę jeszcze raz, ogromny – wieżowiec na wieżowcu, rozstrzelone na jakiejś niebotycznej powierzchni budynki mieszkalne nie schodzą poniżej dwudziestu pięter. Ale straszny urbanistyczny burdel. Za to jedzenie pyszne, niezależnie od ceny, ale nie ryzykowaliśmy zbytnio z egzotyką.

Właśnie zjadłeś moje drugie pytanie, kontynuuj…

Miasto kontrastów, ale to chyba naturalne dla tego typu ustroju – w zwykłej knajpie obiad + piwo 0,6L = 15 juanów (7-8 PLN), w klubie dla snobujących się Chińczyków i białych – ta sama marka piwa, ale 0,2L = 50 juanów (25 PLN), chore. Nie istnieje u nich coś takiego jak BHP czy inny Sanepid, na straganach z żarciem wygląda to naprawdę słabo, co nie powstrzymało nas od spróbowania tego i owego, ale najlepszym patentem był zabity i rozpruty do połowy prosiak, przewożony na skuterze.

Fot. Rafał Turski

A jak Was przyjęto?

Jeśli chodzi o sam występ – Chińczycy nie łapią, o co biega w tych dźwiękach, próbowali się ruszać, ale wychodziło im to dość śmiesznie, za to dziewczyny rzuciły się z aparatami. Szału nie zrobiliśmy, za to soundcheck będziemy wspominać do końca życia. Trwał sześć godzin.

Przełożył się na jakość?

Nie bardzo. Po prostu brakowało im kabli, statywów i odrobiny pomyślunku, nagłośnienie dj-ów to już było ciut zbyt skomplikowane dla nich, a co dopiero Skinny Patrini czy nas. Pogubili się strasznie, poza tym mieli najgorsze statywy na świecie, na których klawisze ledwo ledwo się trzymają. Dość powiedzieć, że w trakcie występów klawiatura Tomka kilka razy spadała, także szału nie było, ale za to dużo śmiechu i alkoholu.

Taka elektronika jest im obca? Gdzie Twoim zdaniem tkwi diabeł?

Chyba tak, z naszych obserwacji wynikało, że Chińczycy po prostu takiej muzy nie znają i nie wiedzą, jak się przy niej zachować.

Z zagranicznych wycieczek dobrze wspominaliście występy w Brnie. A jakie wrażenia z Brighton?

Raczej dobre. Na pewno showcase to inna bajka, niż koncert dla ludzi, którzy przychodzą i znają twoją twórczość, ale myślę, że wypadliśmy nienajgorzej, pomimo kłopotów technicznych – bardzo krótkie próby, mało czasu na rozstawienie gratów, co jest dość bolesne. Ale nie ma co narzekać, taki charakter, przemiał, 350 kapel w ciągu trzech dni, nikt się tam nie pieści z zespołami, za to akustycy i obsługa – zawodowa.

Co do samych występów, na pierwszym skaszanił się nam jeden klawisz, ale pewnie bardziej było to dla nas stresujące niż dla widowni słyszalne, na drugim z kolei sypnęła nam się gitara, ale byliśmy dużo mniej spięci i poszło lepiej. Publiczność dość dobrze przyjęła występy. Ale przyzwyczajeni do wrzasków dziewcząt, oczywiście nie byliśmy do końca usatysfakcjonowani 🙂

Planujecie kolejne wypady poza Polskę?

Są jakieś propozycje z UK, ale trzeba będzie to jakoś do kupy zebrać, bo pojedynczy wyjazd jest mało opłacalny. Zobaczymy jak to będzie się kroić. Na razie jesteśmy myślami przy robieniu płyty, o!

No właśnie! Jak idzie praca nad albumem?

Dobrze i źle. Mamy już dwa teoretycznie skończone kawałki. Teoretycznie dlatego, że prawdopodobnie siądziemy do nich jeszcze raz, tym razem z udziałem współproducenta, którego mamy nadzieję znaleźć. Poza tym trzy kawałki w bardzo zaawansowanych szkicach. Zakładając, że chcemy mieć koło dziesięciu utworów, czyli jakieś 45 minut.

Jesteśmy w połowie, ale może się okazać, że w 1/4 dopiero. Na wakacje zaplanowaliśmy sobie pracę w powstającym właśnie studiu projektowym w Grotnikach, miejscowości pod Łodzią, gdzie Tomek ma działkę. Liczymy na to, że w czasie tych spotkań uda się sporo zrobić. Mamy bardzo dużo pomysłów, ale trzeba je przede wszystkim przekształcić w utwory, co jest zawsze najtrudniejsze. Dlatego przydałby się doświadczony producent, który podpowie to i owo, bo czasem się na coś zafiksujemy i nie potrafimy podejść do materiału obiektywnie i nie widzimy prostych rozwiązań.

Czy te kawałki to efekt improwizowanych sesji i na ile w ogóle w elektronice można improwizować? A może efekt brzmienia, który chcecie osiągnąć jest z góry skalkulowany?

Z jednej strony nie zakładamy sobie jakichś specjalnych ram i po prostu gramy. Z tego wykluwają się pomysły – to efekt improwizacji, potem jednak przychodzi etap produkcji i tu jest już dużo wkładu „intelektualnego”. Mamy taką specjalna tablicę, na której wypisujemy wszystkie plusy i minusy, i to, co chcielibyśmy osiągnąć – taka kompilacja naszych opinii i zamierzeń.

Porządkuje to proces produkcji. Oczywiście zdarza się, że każdy chce osiągnąć coś innego, ale wtedy próbujemy znaleźć kompromis. Tak jak wspomniałem – pomysłów jest bardzo dużo, chodzi o ich selekcję i dalszą obróbkę. Szczególnie to ostatnie jest trudne, ale to chyba normalne – ostatnie dwa kawałki zajęły nam dwa i pół miesiąca średnio regularnej pracy.

Kto wymyśla aranże i ogólną koncepcję kawałka?

Robimy to wspólnie, konceptualnie chyba Tomek lideruje.

Podział ról? Teksty? Tomek to wokalista…

Teksty to oczywiście Tomek, no i wokal, większość basów, klawisze. Ja – harmonie, klawisze, chórki, brzmienie i jakieś zarysy partii perkusyjnych. Michał potem na tym bębni i uzupełnia bardziej żywym groovem. Przy aranżacji wszyscy się udzielamy, a produkcja to znowu ja. Grafika – Tomek. Tak to mniej więcej wygląda.

Na czym to wszystko powstaje?

Podstawowe narzędzie to Ableton i klawisze różnego rodzaju, w sumie materiał na singiel powstał na kilku klockach Korg R3, DSI Tetra, Roland D50 plus sporo wtyczek, no i jeszcze Korg M1, ze swoimi charakterystycznymi dla lat 80-tych brzmieniami, zresztą D50 też jest z tamtej epoki.

Na Abletonie pracujemy od pięciu lat, nie jest to może najlepszy program do pracy studyjnej, ale znamy go na tyle, że pewne rzeczy możemy robić błyskawicznie. Ważna jest też kwestia łatwości przenoszenia pomysłów z wersji studyjnej na koncertową, właśnie dzięki używaniu do jednego i drugiego tego samego programu. Poza tym nie ma fajniejszego programu do etapu tworzenia pomysłów.

Roland TB 303?

TB303 też by się przydał, ale na razie jeszcze nie mamy. Gitarki i basy są raczej samplowane, musimy zainwestować w porządną gitarę, bo ta, która jest teraz, brzmi słabo i wolimy używać sampli, wokale oczywiście analogowo. Ostatnio wróciliśmy do tego, co robiliśmy kiedyś z Tomkiem – on śpiewał, a ja dorzucałem chórki. Na pierwszej EP i singlu on nie miał wyjścia i śpiewał, a ja nie, teraz do tego wróciłem i podoba mi się, na pewno będą się pojawiać w kolejnych kawałkach. Niestety, mój akcent nie jest na tyle dobry, żeby się nim często chwalić…

Nie bierzecie pod uwagę polskich tekstów?

Nie, Tomek pisze teksty i na 99% jest przekonany, że pozostanie przy angielskim.

Szerszy target, strategia promocji: ogólnie na świat?

To nie do końca kwestia targetu, po prostu od zawsze słuchamy muzyki przede wszystkim w tym języku. Nawyk, trudno przewidzieć. Oczywiście będziemy się starać znaleźć producenta i wydawcę na Zachodzie.

No właśnie: w ramach programu Europejska Stolica Kultury macie wydać fizyczny singiel, gratulacje! Czyli mimo prowadzenia Brennnessel bierzecie pod uwagę wydanie także albumu na trwałym nośniku?

Innej opcji nie bierzemy pod uwagę. CD musi być. Jeszcze jesteśmy z tego pokolenia, że za prawdziwy debiut uznajemy srebrny krążek, oczywiście mp3 będzie mocno wspomagać całość, ale CD to podstawa. Singiel ukaże się na CD niebawem, mam nadzieję, że do końca czerwca będzie już wszytko skończone, ale to oczywiście bardziej zajawka.

A propos mp3, zrobiliście – udostępniając materiały całkiem za free we własnym net-labelu – karierę. Publika Was uwielbia. Czy macie odczucie, że wycięliście przemysłowi fonograficznemu niezły numer? Czy to wobec poszukiwania wydawcy śliski, ryzykowny temat?

Nie, raczej nie ryzykowny. Niezależni wydawcy na Zachodzie dawno już wzięli to sobie do serca i nie obrażają się specjalnie, gdy jakieś wydawnictwo wycieka do sieci. Od szumu na blogach rozpoczyna się tak naprawdę dobra promocja, a nie od tego, że wydawca wyśle dużym portalom materiały, z których niewiele wynika. Obowiązkowo premiera na Myspace, jeszcze przed właściwą premierą. Myślę, że wydawca powinien być tylko zadowolony z tego, że dostaje wypromowany juz produkt.

Oczywiście w naszym wypadku działa to tylko i wyłącznie w PL. Nie jesteśmy już zespołem zupełnie nieznanym, dorobiliśmy się jakiejś marki, ludzie chętnie przychodzą na koncerty, mówią też, że chcieliby album na CD. Natomiast za granicą jesteśmy w lesie. Próbujemy przebijać się do blogosfery, ale łatwo to nie idzie. Napisano o nas w kilku dość opiniotwórczych miejscach, takich jak Traccaseur czy Gotta Dance Dirty, ale jeszcze kilkadziesiąt innych blogów o podobnym profilu przed nami.

O tej obietnicy co do CD słyszałam na własne uszy na ostatnim koncercie, macie świadka: deklarowali, że będzie to pierwsza zakupiona oryginalna płyta. Przy darmowej dystrybucji twórczości koncertowanie to jedno z głównych źródeł promocji i możliwości utrzymania zespołu, dalszej pracy?

 

Tak, to prawda, koncerty to główne źródło zarobku. Nie narzekamy, ale w naszym wieku wypada zarabiać nieco więcej, jeśli chciałoby się zrobić z tego jedyne źródło dochodu. Trzeba do tego podchodzić „businessowo”, bo w przeciwnym wypadku nie będzie na rachunki. A co do promocji na koncertach, to też prawda, gramy chyba całkiem nieźle i ludzie to kupują, przychodzi ich coraz więcej i generalnie w większości wypadków udaje nam się wciągnąć ich do dobrej zabawy, dziewczyny piszczą, faceci skandują, a my też się nie hamujemy specjalnie… Jak jest dobrze, to pachnie niezłą gwiazdorką. Ale taka konwencja…

Skandowanie, tak, widziałam łysych panów w ojkach i bluzach Lonsdale, wtórujących do jednego z kawałków „komon! komon!”, jakieś dziewczyny, które puszczały bańki mydlane – na koncertach łączycie bardzo zróżnicowana publikę, co jest fajnym zaskoczeniem ze względu na dotychczasowe raczej zunifikowane środowisko klubowe. Łączenie pokoleń mieliście w planach?

Nie no, aż tacy postmodernistyczni nie jesteśmy. Bardzo nas cieszy to, że możemy trafić do różnych ludzi, to być może oznaka jakiejś uniwersalności, chociaż Chińczyków nie udało się kupić. Ale jest na rzeczy to, co mówisz, tzn. trafiamy też do ludzi, po czterdziestce na przykład, którzy wychowali się na Depeche Mode czy The Cure.

Mieliśmy nawet taką zabawną sytuację kiedyś, gdy graliśmy do pokazu mody i po koncercie dostaliśmy całkiem sporo gratulacji, a jeden gość wyskoczył z tekstem „Panowie, ja tu kurwa myślałem, że ktoś jakąś nową, nieznaną mi płytę Cureow zarzucił!”. Dostaliśmy też gratulacje od Kory i Kamila, co bardzo przyjemnie podziałało na nas. Bo moim zdaniem „Luciola” to jeden z polskich debeściaków.

Zajebisty numer, daj spokój

Ano właśnie, Maanam dawał rade…

A czego słuchacie na co dzień? Ty, Tomek, Michał?

Tomek chyba najbardziej ogarnia z nas, zawsze szybciej nudził się starym i szukał nowych rzeczy. Ja za to przeważnie głębiej wchodziłem w jakieś gatunki, ostatnio wracam do klasyki, tej już przeze mnie znanej i nieznanej, w zeszłym roku zacząłem wsłuchiwać się w Morodera, nadrabiam jakieś zaległości z Kraftwerk, Chic, nawet Abby, wróciłem do Bowiego, Talking Heads, Ultravox. Ale oczywiście wsłuchuję się w nowości, Tomek regularnie dostarcza mi swoje podsumowania kwartalne.

Wracając do koncertów, planujecie rozszerzyć skład instrumentów na scenie, są klawisze, gra gitara, a perkusja?

Perkusja dopiero wtedy, gdy będziemy mogli sobie pozwolić na zawodowy transport, na razie jeździmy na koncert jedną osobówką, więc perkusja odpada. Trzeba też znaleźć czas na próby z perkusją, a tego na razie nam brakuje najbardziej. W pierwszej kolejności dołączymy raczej basistę.

Poszerzacie skład?!

Nie, to będzie osoba tylko na koncerty. Trio to optymalny skład w pracy studyjnej, łatwiej się dogadać…

Co do najnowszego singla, „Heats” to jak sami określiliście elektroniczna „ballada”. Czy poza takimi urozmaiceniami, jak „ballady”, wspomniane chórki, macie w planach jeszcze jakieś niespodzianki dla fanów na długograj? Tajemnica?

Mamy słabość do długich kawałków, ale nie wiem, czy podejmiemy to wyzwanie na debiucie. Bardziej to na jakąś EP pasuje, żeby przywalić kilkunastominutowy kawałek, w którym zawarta jest historia tanecznej muzyki elektronicznej. Oczywiście trochę żartuję, ale na pewno coś takiego mamy w dalszych planach.

Na albumie chcemy mieć przynajmniej trzy kawałki, które będą w stanie udźwignąć komercyjnie album, a przy reszcie bardziej pokombinować.

A co z pobocznymi projektami? Zarzucone na rzecz Kamp! i Brennnessele? Elektronika zdominowała Wasze życie? Wszyscy coś kiedyś robiliście… Le Visage? Tęsknisz, planujesz wrócić, czy to zamknięty rozdział?

Na pewno chcę wrócić, zacząłem nawet remiks „Heats”, ale kiedy skończę, nie wiem. Mam sporo pomysłów do rozwinięcia, kilka prawie skończonych tracków, które pewnie jeszcze raz będę robić, wrócę do tego po powrocie z trasy koncertowej promującej debiutancki album Kamp!, haha! A Tomek ma taki cichy plan na coś bardzo kameralnego, z gitarą i głosem w roli głównej, ale na razie nic więcej nie mogę powiedzieć, bo jeszcze się obrazi…

A propos remiksów, bo robicie je też polskim artystom: CKOD, Novika, Natalie and the Loners … To taka odskocznia czy planujecie systematyczną współpracę z młodymi, polskimi artystami?

Na razie to forma sprawdzenia. Przy remiksie można sobie na więcej pozwolić, odskoczyć trochę od swojego stylu, z Natalie trochę wyszło tak, że ten remiks pilotował singiel, bo już tam bawiliśmy się np. brzmieniami z Korg M1 i później w obu kawałkach te brzmienia się ponownie pojawiały, więc remiks to też dobre pole do eksperymentów i poszerzania warsztatu producenckiego. Teraz mamy okazję remiksować Thieves Like Us i mamy nadzieję, że dupy nie damy – pierwszy raz remiksujemy kogoś z zagranicy, wiec jest lekka trema… Ale powinno pójść dobrze.

Macie już trzy latka. Jaka wizja muzyki, rozwoju przyświecała Wam na starcie? Co z tego się spełniło, co trzeba było porzucić, a co mile zaskoczyło? Jak ten czas oceniacie?

W sumie to bardziej dwa niż trzy, bo pierwszy rok to przebimbaliśmy na dyskusjach i piciu :-). Na razie idzie dość gładko. Nie planowaliśmy z bardzo dużym wyprzedzeniem, ale bardzo miło, że publiczność szybko nas doceniła, radiowcy grają nas dość regularnie. Co do wizji muzycznych na początku nie byliśmy pewni, co chcemy grać.

Chcieliśmy zobaczyć dokąd samo nas to zaprowadzi i poniekąd otrzymaliśmy odpowiedź – szeroko pojęty electro pop. Pierwszy kawałek, czyli „One”, tego raczej nie zwiastował. Myślałem, że będziemy jednak bardziej elektroniczni, tam była taka trochę akufenowska zabawa. W „Matchbox” znalazły się elementy dub-techu, a „Doo doo doo” brzmiał dance-punkowo. To była dobra szkoła producencka, z której cały czas czerpiemy garściami.

Radek, czy te numery, o których mówisz ujrzały światło dzienne?

I tak i nie. „One” można posłuchać na last.fm, a „Doo doo doo” ciągle wisi na Myspace. „Matchbox” nawet wyszło to na WEFowskim CD. To chyba też dobrze obrazuje, jaką drogę przeszliśmy.

Nie mogę nie zapytać, bo mnie to intryguje od początku – nazwa zespołu. Odwołuje się bezpośrednio do sfery muzyki (We Are the Kamp!ions). A na ile przyświeca Wam estetyka Kamp? Dystans, ironia, stylizacja, sztuczność i nieskrępowana zabawa w to wszystko?

Dystans i ironia to podstawa, może nawet nie tyle w samej muzyce, co w podejściu do niej i do tego, co dzieje się wokół niej, sama nazwa to po prostu strzał, przypadek, ale chyba intuicyjnie czuliśmy, że to może do nas pasować. Padło ileś tam nazw i ta w sumie jakoś najbardziej nam przypasowała. Wiedzieliśmy, co oznacza estetyka kamp, ale na początku nie wiązaliśmy się z nią aż tak bardzo. Z biegiem czasu te dwie rzeczy stały się bliższe. Gdyby doszukiwać się tu drugiego dna, można by powiedzieć, że nazwa zdeterminowała muzykę.
Cenimy w muzyce mruganie okiem do słuchacza. Ale oczywiście same oczy nie wystarczą…

No ale te piski w Łodzi…

No piski bardzo kampowe, nieskrępowana zabawa, prawie hedonizm. Tak czy inaczej – ciągle na pierwszym miejscu jest muzyka. Wszystko, co dookoła się dzieje jest świetnym uzupełnieniem. Ale ponieważ jesteśmy już starzy i mamy prawie żony, to jesteśmy spokojni i stonowani.

Zero rocknrolla? Wy nie Stonesi, tak? Uwaga, to mogą przeczytać prawie żony!

No, może nie zero, ale jakby bliżej nam do poukładanych skandynawskich biznesmenów, niż świrniętych Angoli z gitarami zamiast mózgu.

Nie gadaj, że na co dzień nosisz krawat

Marzę o tym, ale połowa brytyjskich zespołów nosi krawaty na scenie, więc nie będziemy się w ten trend wpisywać. Poza tym na naszych gigach jest za gorąco, żeby być pod krawatem. Ale w 70s marynarkach kiedyś wyskoczymy.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Avell
Avell
13 lat temu

Ciekawy wywiad 🙂 więcej takich!

swigull
swigull
13 lat temu

dobrze sie czyta. a kamp! to zdrowa kapela!

p.a.
p.a.
13 lat temu

bardzo ekstra oraz ciekawy wywiad : )

Polecamy

Marina Aleksandra

Marina Aleksandra ma na koncie EP wydane w niemieckiej wytwórni Advanced Black. Jest częstą gościnią na wielkich scenach Berlina czy Paryża bo jej bezlitosny, surowy bas „doraźnie koi niepokoje”. Dąży do rozbudzania fantazji, pozbycia się kompleksów, pruderii i wszelkiego skrępowania w odkrywaniu własnej natury.