Wpisz i kliknij enter

Tesla Boy – Modern Thrills


Takie czasy – zamiast boysbandów, mamy teraz zalew pięknych-metroseksualnych dłubiących przy syntezatorach i hucznie oznajmiających – to ja stworzyłem disco! (Calvin Harris). Czy warto się więc zajmować trójką z Tesla Boy, skoro wpisują się w obowiązujący trend? Okazuje się że tak. (Jeżeli odpowiada Wam krzyżówka podkładów Spandau Ballet, OMD, Ultravox i wokal młodszych braci Cut Copy) Chociażby z powodu egzotyki – pochodzą z Rosji, gdzie – delikatnie mówiąc – nie było klimatu do nasiąknięcia kiczem lat 80. Madonnę, Kylie, Cyndi Lauper zastępowała nieśmiertelna Ałła Pugaczowa, a cały przemysł artystyczny podporządkowany był jedynej słusznej programowo linii. Te dociekania i próba charakterystyki muzycznego tła w którym się socjalizowali nie są bezpodstawne – uderzająca jest swoboda i lekkość łączenia ejtisowego glamouru z wymaganiami współczesnego popu.

Widmo krąży nad parkietem…

Modern Thrills to rozwinięcie wydanej w 2009 EPki (dwa utwory z niej: Electric Lady i Fire znalazły się na płycie), zatytułowanej po prostu Tesla Boy. Nieźle przyjęta w środowisku, przyzwoicie zremiksowana wzmogła oczekiwanie na album. Kiedy się pojawił oczekujących zawieść nie mógł, a nieświadomym zaprezentował się jako spójny manifest dyskotekowego synthpopu.

Od Electric Lady zaczyna się trwająca jedenaście utworów syntezatorowa jazda, momentami zwalniając (new romantic w czystej formie – Rebecca, Speed of Light) momentami przyspieszając (Minsk-2, Liberating Soul) ale prąc nieustannie do przodu niczym Transsibirski-Express. Drażniący może być miejscami zawodzący i pretensjonalny wokal, który kontrastuje albo ginie wśród dusznych, przesłodzonych melodii, kołyszących pętli, dzwoniących i porozciąganych pasażach klawiszy.

Ale czy nie o to chodzi? O przepych, odurzenie i zatracenie w synestezyjnych wizjach? Widmo oczopląsu, hiperglikemii i bezsenności krąży nad parkietem. Wracają czasy eksplozji barw i nachalnej słodyczy, dzięki wiatrowi ze Wschodu. Ci, którym rodzice nie zostawili winyli z muzyką lat osiemdziesiątych ani kaset VHS z festiwalem w Dortmundzie nic nie stracili – odrobią lekcje dzięki Modern Thrills.

Dziełko niezobowiązujące, dające drobne przyjemności, mimo że grupa docelowa pokrzepiona Openerem pierwszego września wraca do szkoły wykuwać średnie wykształcenie. Słonko przecież dalej świeci, wieczory jeszcze są ciepłe, a dziewczyny nadal mają migdałowe spojrzenie.
2010, Mullet







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Aes
Aes
13 lat temu

Ja niestety się zawiodłem na tym krążku. Nie znalazłem nic równie urzekającego w sposób choć zbliżony do debiutanckiej EPki, która była od A do Z świetna. Żadnych wypełniaczy, po prostu pół godziny esencji. „Modern Thrills” jawi mi się natomiast jako herbata wyciskana z tej samej torebki po raz któryś z kolei. Nawet kawałki, które znalazły się uprzednio na EPce nie brzmią już tak fajnie, poddane procesowi „ulepszania”. Po raz kolejny ma miejsce zasada, iż dobre jest wrogiem lepszego. Szkoda, bo liczyłem na podwójny wystrzał z dubeltówy, a pozostał tylko słaby pogłos po wystrzale z kapiszona. 😛

Yezior
Yezior
13 lat temu

Recenzja dobrze trafia w sedno wayfarerowej histerii. Byłem ostatnio na Off Festiwal. Już wiem co powinienem robić – sprowadzać okulary z Chin. Ekonomiczny sukces murowany. Szkoda że cały ten dość fajny disco klimat jest tylko sezonową modą. Zaraz obok kraciastych koszul, miesięcznego zarostu i bejsbolówek ala kierowca tira w prowincjonalnej modzie chłopców zachłyśniętych Junior Boys.

Swoją drogą – płyta dość fajna.

Polecamy