Wpisz i kliknij enter

Indigo Tree – Blanik


Łapki aligatorka zdobiącego okładkę debiutu Indigo Tree są skierowane w przeciwne strony, jakby nie wiedział dokąd iść. Na „Blanik” północ leży po przekątnej od południa, mając się do wschodu tak, jak do niej samej ustosunkował się zachód. Jeśli brać cover arty na poważnie, Filip Zawada i Peve Lety, wbrew przekonaniu większości, nie tylko nie odnaleźli jeszcze własnego stylu, ale nawet się do tego nie palą.

Fakt, że z płyty na płyty zelektryfikowali się, zamieniając akustyki na ciemny, ziarnisty przester, świadczy o tym, że szukają, będąc aktualnie na etapie miotania się w sprzecznościach. „Rewolucyjne” brzmienie kilku pierwszych utworów oszałamia tylko na chwilę. Pod maską cięższego grania, kontrastowego dla akustycznej ballady, przez pryzmat której krytyka zdefiniowała ich wejście na scenę, ukrywają się kompozycje niepewne, o zbyt oczywistych inspiracjach, które unifikują raczej materiał niż nawiązują realną nić porozumienia z prostolinijnie eksponowaną szczytną genealogią.

Jak entuzjastycznie sygnalizują recenzje pisane na bazie informacji prasowej, podobno gdzieś tam jest misa tybetańska. Wierzę. Faktyczna luka zieje jednak po kawałkach w stylu „adventure01” z EPki „leavingtimebehind”. Psychodelizujące, z lekka tropikalne landscapey idealnie domknęłyby najbardziej interesujące ścieżki „Blanika”: filigranowy industrial melodii ukrytej pod grubą skórą „nswe”, czy onieśmielająco potężny bas świetnego utworu tytułowego. Zarzewie podtrzymują jednak tylko piosenki (singlowe „lazy”) nawracające do tego, co decydowało o urodzie szkicowości debiutu. Płynne, orzeźwiające brzmienie, lekko skompresowane (znów track tytułowy) i uroczo skażone powraca w piosenkach wyjściowych na zbyt krótko, aby zatrzeć drażniącą podniosłość nieznośnego duetu „hardlakes”- „lovegaps” (poza hymnicznością oba deprecjonuje naiwna, pierdołowata elektronika outr).

Gdyby dominująca tu pochmurna melancholia spowijała elementy bardziej psychoaktywne, poszukujące na SERIO, a nie uległe pozornej rewolucji podmiany presetów, „Blanik” mógłby być ciekawym dopełnieniem łobuzerskich chwytów Kawałka Kulki czy Nerwowych Wakacji. Pozostaje płyta ciekawa, na ten moment wciąż lokująca się nad kreską tegorocznej dziesiątki najlepszych polskich wydawnictw, a jednak nudnawa i jakby za wcześnie wydana: ogrywanie brzmienia zaprezentowanego na „Blaniku” wydaje się być przydługim wstępem do głębszego liftingu, który dopiero przed nimi.
Antena Krzyku, 2010







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy