Wpisz i kliknij enter

Brian Eno – Small Craft On a Milk Sea

Brian Eno nagrał płytę dla siebie. Jako muzyk doszedł do etapu, w którym może robić co mu się żywnie podoba i sygnować swoim nazwiskiem co tylko zechce. Nie przejmie się też zbytnio, jeśli rzesze fanów wyklną go po raz kolejny za to, że nie gra jak za czasów [tu tytuł płyty] i zbierze mierne noty za swoją najnowszą produkcję. Swoim dorobkiem i reputacją mógłby obdzielić niejednego artystę oraz producenta. W takiej sytuacji każda nowa pozycja w dyskografii studyjnej artysty jest pilnie prześwietlana w celu zidentyfikowania jej jako wybitne arcydzieło godne mistrza. Gdy jednak się tak nie stanie warto sprawdzić, czy przypadkiem mistrz nie zjada własnego ogona, lub nie dorabia sobie do emerytury wydając kompilację odświeżonych odrzutów z zamierzchłych sesji nagraniowych. Bo czy ktoś mógłby nagrać naprawdę dobrą, dwudziestą piątą płytę w swoim solowym dorobku?

Kluczem do pełnego zrozumienia zawartości albumu zdają się być słowa samego Briana, który określił go jako muzyczne odzwierciedlenie filmu, którego nie ma. Zbiór kompozycji o krótkiej formie podparty tytułami odgrywającymi rolę drogowskazu dla wyobraźni powstawał blisko przez rok i nie jest li tylko dziełem jednej osoby – Jon Hopkins oraz Leo Abrahams na drodze kolektywnej improwizacji wraz z Brianem Eno próbowali różnych technik twórczych z których najciekawsza, choć nie tak innowatorska jakby się mogło wydawać, polegała na losowym łączeniu przypadkowych akordów i cyfrowej obróbce tak otrzymanych pasaży. Nagrywanie wedle reguły odbijania pomysłu, który wracał z dogranym doń nowym motywem także miał gwarantować ulotny, niewymuszony charakter nagrań. Otrzymana tak mozaika różnorakich kompozycji prezentuje sobą różne odcienie nastrojów i styli.

Uzupełniające się nawzajem utwory Flint March, Horse oraz 2 Forms of Anger są zapisem wściekle dynamicznych partii gitar wyrąbujących swoją drogę w gęstwinie napędzających rytm perkusjonaliów. Przewyższając mometami stężenie dźwiękowej agresji zapoczątkowanej na Here Come the Warm Jets Eno udowodnił, iż mimo sześćdziesięciu dwóch lat na karku wciąż potrafi uwięzić na nagraniach frapujące i dzikie fragmenty. Zresztą warstwa brzmieniowa jest tu kwestią drugorzędną – płyta powinna być odczytywana jako zapis kolektywnych improwizacji, z których momentami wyłaniają się chwytliwe strzępki melodii oraz ciekawe pomysły aranżacyjne. Mały statek sunący po mlecznej tafli jest naszym przewodnikiem po ogromnej dźwiękowej przestrzeni – świadectwem poszukiwań, na jakie wypłynęła trójka zaprzyjaźnionych muzyków. Nie obyło się jednak bez wpadek – Bone Jump brzmi conajwyżej jak soundtrack do gry komputerowej nagrany na zabawkowym Casio, a bezbarwny Slow Ice, Old Moon swoim pseudoambientowym klimatem wyraźnie pełni tu rolę zapchajdziury.

Całość sprawia wrażenie zbioru szkiców, które najprawdopodobniej zatraciłyby swój unikalny charakter przy próbie rozwinięcia ich w dłuższe, wielowymiarowe kompozycje. Piękno tego albumu ujawnia się w niesłychanie ulotnych szczegółach – śmiech bawiących się dzieci w Invisible, partie harmonijki ustnej rozświetlające fortepianową miniaturkę Emerald and Lime, czy też cymbałki dublujące melodie w utworze tytułowym są niepodważalnym dowodem na to, iż mimo upływu lat Eno nie stępił swej wrażliwości muzycznej i kompozytorskiej intuicji, która zaprowadziła go tak daleko.

Twórczość eksperymentalna nie daje z definicji żadnej gwarancji na to, że efekt będzie niesamowity i oryginalny. Wysokie ryzyko wpłynięcia na dźwiękową mieliznę jest w nią wręcz wpisane. Brian Eno zamiast odcinać kupony od przeszłości bardziej woli starać się poszerzyć granice muzyki elektronicznej, co zresztą nie raz już mu się udało. Lepiej by było, gdyby Small Craft On a Milk Sea został wydany po cichu, bez większego zamieszania spowodowanego kontraktem z Warp. Nie jest dziełem wybitnym. Odważnym – jak najbardziej.

Warp | 19.10.2010

3/5







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
7 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
aiseo
aiseo
13 lat temu

ladnie to tak recenzowac albumy, ktore jeszcze nie zostaly wydane? 🙂 myslalem, ze nowamuzyka nie popiera piractwa. no chyba, ze macie od warpa. wtedy gratuluje, wyprzedziliscie nawet pitchfork! 🙂

ryba16
ryba16
13 lat temu

zobaczcie co odnosnie briana eno sadzi trio the black dog: http://www.discogs.com/viewimages?release=2253129 🙂

Sempoo
Sempoo
13 lat temu

Bardzo solidnie zaaranżowana i zmiksowana muzyka. Nieco za głosna, mniej buss-compression panowie od masteringu! 😛 Dobre, solidne rzemiosło. Niezły produkt. Keep it on, Mr Eno! 😛 [słyszałem, że niedługo w Tesco ma się pojawić].

jezozwierz
jezozwierz
13 lat temu

A mnie się podoba. Nie rzuca na kolana, ale ma naprawdę fajne momenty. Płyta roku to to nie będzie, ale żeby od razu określać ją mianem \”załosnego g…\”?
No cóż, kwestia gustu…

Yezior
Yezior
13 lat temu

Płyta bardzo przeciętna.

Aes
Aes
13 lat temu

Przetrakowałem na szybko i jestem zafrapowany, zwłaszcza spokojniejszymi momentami, których na szczęście jest całkiem sporo. Trzeba się będzie przyjrzeć tej płycie.

Bxd7Nxd7Qb8
Bxd7Nxd7Qb8
13 lat temu

żałosne gówno

Polecamy

Leon Vynehall – Nothing Is Still

Brytyjski producent i DJ – Leon Vynehall po wydaniu kilku niezłych EP, nawiązuje współpracę z kultową Ninja Tune i wydaje swój pierwszy LP tytułując go „Nothing