Jedna z najpiękniejszych płyt tego roku.
Do niedawna grupa hamburskich producentów skupionych wokół wytwórni Dial sprawiała wrażenie zamkniętej na wpływy z zewnątrz kliki. Sytuacja zmieniła się, gdy dwa lata temu dołączył do niej młody producent – John Roberts. Mimo, iż pochodził z Ameryki, jego muzyka idealnie pasowała do wyrafinowanej estetyki firmy.
Roberts urodził i wychował się w Cleveland. Tam, zafascynowany muzyką house i techno, zaczął marzyć o wyjeździe do Chicago lub Nowego Jorku, znacznie bardziej prężnych ośrodków tych gatunków niż rodzinne miasto w stanie Ohio. Rodzice zgodzili się na Wietrzne Miasto – bo było bliżej domu. Roberts rozpoczął tam studia plastyczne i inżynierii dźwięku. Jego wyobrażenia o stolicy muzyki house okazały się jednak niezbyt przystawać do rzeczywistości. Rozczarowany, przeniósł się do Nowego Jorku, gdzie również nie było lepiej.
Ostatecznie zakończył swą wędrówkę w Berlinie – gdzie szybko zdobył didżejskie szlify i został rezydentem w Panorama Barze. To jednak nie tam zauważyli go szefowie Dial. Będąc jeszcze w Nowym Jorku Roberts nawiązał przez Internet kontakt z Romy Zips, agentką bookingową hamburskiej wytwórni. I to ona wręczyła Carstenowi Jostowi i Pantha Du Prince płytę z nagraniami amerykańskiego producenta. Od tego momentu kariera Robertsa potoczyła się błyskawicznie – cztery dwunastocalówki w ciągu dwóch lat utorowały mu drogę do pełnowymiarowego debiutu.
Większość zamieszczonego na płycie materiału powstała przy wykorzystaniu taniego programu komputerowego – Renoise. Roberts, zakochany w klasycznych brzmieniach z Chicago i Detroit, celowo odciął się od technicznych nowinek, skupiając się na penetracji możliwości oldskulowego software`u. Kolekcja sampli, którą wykorzystał na płycie zebrała się również w niezwykłych okolicznościach. Producent odwiedzał znajomych, którzy mieli różne instrumenty, gościł w licznych sklepach muzycznych, testując możliwości sprzedawanego w nich sprzętu, wszystko to rejestrował i zgrywał na twardy dysk swego komputera. Potem przez rok tworzył kolejne nagrania, które koniec końców trafiły na „Glass Eights”.
Miłość do winylu sprawiła, że większość utworów z albumu zanurzona jest w analogowych szumach i trzaskach wydawanych przez stare płyty – tak dzieje się właściwie od samego początku krążka. Te archaiczne dźwięki dodają muzyce Robertsa patyny czasu – są jakby kluczem otwierającym przed nami drzwi do świata oldskulowych brzmień wykreowanych przez amerykańskiego producenta.
Trzy pierwsze nagrania z albumu to smakowity deep house. Choć Roberts sięga po zwaliste bity i masywne basy zapożyczone z twórczości Moodymana, kontrastuje je z zupełnie odmiennymi elementami. W „Lesser” są to tęskne akordy fortepianu i shoegazowe klawisze, w „Navy Blue” – odtworzone od tyłu psychodeliczne pasaże syntezatorów, a w „Ever Or Not” – perliste tony subtelnego piano podszyte rytmicznym pstrykaniem z palców. W efekcie kompozycjom tym daleko do oczywistości nowomodnych produkcji w stylu deep house. Wyróżniają się one bardziej europejską melodyką i ciekawymi kontrastami brzmieniowymi – czyli czymś niespotykanym do tej pory w tym gatunku.
Elementy deephouse`owej rytmiki podbitej jednak na tribalową modłę spotykamy w utworze „Pruned”. Roberts spowalnia jego tempo, wprowadzając rozciągniętą w czasie sekwencję fortepianu – zaskakująco zestawioną z przestrzennym tłem wywiedzionym z tradycji „kosmische musik”. Niezwykły to utwór – konia z rzędem dla tego, kto wpadły na takie połączenie dźwięków.
„Dedicated” i „Porcelain” to ukłon Robertsa w stronę ulubionych producentów z Chicago. W obu nagraniach mamy ciężkie, surowe, miarowo stukające bity, typowe dla wczesnych nagrań Marshalla Jeffersona czy Roya Davisa Jr. W pierwszym uzupełniają je nostalgiczne pasaże soundtrackowych syntezatorów, a w drugim – żrący loop o acidowym brzmieniu. Obie kompozycje wypadają bardzo stylowo – Hell z pewnością chętnie by je wydał na singlu nakładem swej zorientowanej obecnie na klasyczny house wytwórni Gigolo.
Pod koniec płyty Roberts skręca w stronę mocniejszych i głębszych podkładów rytmicznych. „August” to detroitowe techno o epickim rozmachu. Subtelna melodia wygrywana na fortepianie wtapia się tutaj w bajkowe pasaże klawiszy i melodyjny motyw syntezatorowy, składając się na wyraziste brzmienie typowe dla ilustracyjnych produkcji z Motor City.
Tytułowy „Glass Eights” to dla odmiany berlińskie dub techno. Niby ze szkoły Maurizio, ale o zdecydowanie bardziej dostojnym tonie, tworzonym przez kontrastowo zestawione ze sobą elementy: nastrojowe solo na klarnecie i podszywający całość eteryczny dron w tle. Wszystko to zatopione w melancholijnym klimacie, emanujące nieutuloną tęsknotą, smutnym zamyśleniem nad przemijaniem tego świata.
Roberts umieszcza swe utwory w precyzyjnie dopasowanej formie pięciominutowych nagrań, unikając niepotrzebnych dłużyzn, kondensując w ten sposób ich energię i podkreślając melodykę. Efekty są wspaniałe – „Glass Eights” to jedna z najpiękniejszych płyt tego roku.
Dial 2010
trzeba pamętać że „Pawel” też zaprezentował ładną formę w tym roku w Dial. bigg.
dial-laid jadą zajebiscie i fajnie mi z tym ….pozdro i czekam na występy.
agree, będzie wysoko
„<> to jedna z najpiękniejszych płyt tego roku.” – i trudno się z tym nie zgodzić.