Wpisz i kliknij enter

Swans we Wrocławiu – nasza fotorelacja

Do stolicy Dolnego Śląska zawitała legendarna, amerykańska grupa Swans, która reaktywowała się po dość bolesnym zakończeniu działalności w 1997 roku. Dziś, jej lider; Michael Gira, z odświeżonym składem (bez Jarboe – dla niektórych stety, dla innych niestety) oraz nowym materiałem, daje ponownie o sobie znać. Przyznam szczerze, że czekałem na ich koncert z niecierpliwością, było to zdecydowanie jedno z najważniejszych wydarzeń muzycznych we Wrocławiu tej jesieni. Paradoksalnie nawiedzały mnie też olbrzymie wątpliwości, czy nie zawiodę się, kiedy zobaczę na scenie kilku siwowłosych dziadków , urządzających sobie grilla, gdzie zamiast pysznych, soczystych i tłustych kiełbasek, pichcą się rozlazłe, odgrzewane mielone kotlety.

Faktem jest, że muzyka Łabędzi, która w czarno-magiczny sposób, łączy najmroczniejsze i najefektowniejsze cechy industrialu, noisu, folk rocka i gotyku, w latach 80’ i 90’ brzmiała niezwykle oryginalnie i intrygująco. Ale czy ta formuła wytrzymała próbę czasu? Jak się okazało, odpowiedź na te pytanie nie jest wcale jednoznaczna.

Na scenie pojawili się, owszem starsi Panowie, ale jak miało się szybko okazać, pełni wigoru Muzycy pojawili się na deskach Firleja w okolicach 21. Supportował ich James Blackshow, który plumkał na swojej gitarce jakieś jednostajne, mdłe melodie. Chyba za karę to musiał robić, czy co? Szybko skierowałem się ze znajomymi w stronę baru. Kiedy wróciliśmy na salę, Swansi zaczynali akurat swoje misterium. Na scenie pojawili się, owszem starsi Panowie, ale jak miało się szybko okazać, pełni wigoru, charyzmy i pewności siebie.

W ruch poszedł bas, Gira zaczął piłować swoją gitarę, uzupełnianą przez klawisze, drugiego elektryka, rozszalałą perkusję i zestaw dzwonów. Robiło to cholernie niezłe wrażenie. Dźwięki po prostu miażdżyły, wbijały w ziemię, zgromadzoną w klubie, liczną publikę.”No words no thoughts”, „Your property”, „Sex god sex”, „Eden Prison”, to tylko niektóre kawałki zaprezentowane tego wieczoru.

Można było naprawdę zatracić poczucie czasu i przestrzeni. Z drugiej strony, niektóre numery trwały zdecydowanie zbyt długo i wyrywałem się z transu, zerkając niecierpliwie w kierunku sceny. – Zacznijcie grać w końcu coś innego – myślałem sobie w duchu. Swansi niszczyli, co prawda, na potęgę swoim neurotycznym ciężarem, ale np. nużyły mnie dronowe motywy, zbyt jednostajne i zwyczajnie męczące.

Kazał technikowi zapalić światło, tak aby mógł widzieć ludzi przed sobą. Pomysł, przyznajmy to sobie, dość średni Osobną sprawą jest postać Michaela. Dziwny gość, wydaje mi się, że próbował prowokować publikę. Uspokajał zbyt szalejących i klaszczących głośno ludzi, śmiał się z inteligencji swoich fanów, cała jego postawa wyrażała jakieś zirytowanie i lekkie podenerwowanie.

W pewnym momencie kazał technikowi zapalić światło, tak aby mógł widzieć ludzi przed sobą. Oświetlenie nie zgasło już do końca występu. Pomysł, przyznajmy to sobie, dość średni. Ja wiem, że jego zachowanie to taka poza, specyfika, ale coś mi w tym wszystkim nie do końca mi grało. Zwłaszcza kiedy ściskał się po genitaliach. To chyba nie moje klimaty.

Mam mieszane uczucia co do tego koncertu. Były momenty naprawdę niesamowite ale i całkiem średnie. Chyba ten nierówny poziom oraz osoba Giry nie przekonały mnie w stu procentach. Ale i tak było warto zobaczyć Swansów na żywo. Kto wie czy to nie ostatnie ich turnee w historii.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy