Wpisz i kliknij enter

Przegląd nowej polskiej – część trzecia

W pierwszy dzień Świąt mamy dla Was prezent w postaci kolejnej części naszego subiektywnego przeglądu nowej polskiej muzyki. Zobaczcie co ciekawego dzieje się na naszym rynku, i co my o tym sądzimy 🙂 B.R.O. – Analog People In A Digital World (NOECHO)

Zrealizowana przez nich płyta (…) jest w założeniu bardzo nietypowa. To bardzo modernistyczna koncepcja, ale cały czas mamy wrażenie, że słuchamy ganz normalnej muzyki. Pora otworzyć okienko na świat i posłuchać, co się tam dzieje. (B.R.O., Intro)

Ganz normalność rzucona w kontekście wariującej trąbki i głosu Jerzego Kordowicza zapowiada się więcej niż ciekawie. Po otwarciu okienka wita nas ręcznie malowana specjalnie na tę okazję przez Monikę Wójtowicz okładka i tytuł palcem po vinylu pisany, rozmazane kolory, gęstość faktury. Pasuje, choć nie zabraknie sprzeczności. Ledwo osiądzie się na tagu „fuzja hip-hopu i jazzu”, a już się obraz rozmywa. Płyta jest gęsta od sampli – głosowe humoreski, owacje czy ucięte frazy, ale i mikro-szelesty, smakowite elektroniczne wibracje. Natłok atrakcji wcale nie przeszkadza stwierdzeniu, że bardzo ważną rolę w kompozycjach poznańsko-warszawskiego duetu, w którym płynie jedna krew, odgrywa przestrzeń. To ona przywołuje w zależności od wałka The Cinematic Orchestra czy FSOL.

Swoje do powiedzenia ma trąbka: raz samotna jak wilk stepowy, odrealniona i zagubiona w przestrzeni, innym razem wyznaczająca konkretną melodię… no właśnie, bo APIADW to przede wszystkim atmosfera, melodie to dalszy plan – jeśli zaczną się klarować, to niewątpliwie zaraz gdzieś skręcą, urwą, wyprowadzą w pole. Czasem dopada nas konkretny bit, perkusja nadaje produkcji około hip-hopowego sznytu, niekiedy o proweniencji plemiennej innym razem dnbasowej.

Posuwisty i duszny klimat, dopełniony przez bas, rozetnie ni z tego ni z owego harmonijka, wysokie ulotne klawisze („Stylus” rządzi) albo dramatyczne rozdarcie sopranowego saksofonu. Sporo tam sampli jazzowych i klasycznych, jednak sami Zamojscy mówią, że ich muzyka ma z jazzem mało wspólnego, ponieważ w ogóle nie improwizują. Żaden dźwięk nie pojawił się tam przypadkowo, a jedna fraza zawsze wynika z drugiej. EPkę od razu wydał londyńskie NOECHO, po prostu po wysłaniu im materiału. Bardzo apetyczne wydarzenie. [Ania Kozłowska]

Fuka Lata – Other Sides (bandcamp)

Mimo że jak na razie to tylko kilka tracków zamieszczonych na bandcamp, nowy projekt LeeDVD zapowiada się ciekawie i tajemniczo. „Other Sides” to cztery długie, mesmeryzujące utwory, na tle których wokal Lee pobrzmiewa echami Zoli Jesus.

Można by spodziewać się standardowej ulotności i wielkich przestrzeni, ale na drugi i kolejne rzuty oka daje się odczuć garażowa szorstkość tych rzekomych ambientów. „Mgiełki” przytłaczają rozedrganiem, groteskową chybotliwością. Niekiedy wydają się wręcz karykaturalne, jak w świetnym „Dream-Orlando”, w którym rozmarzony kobiecy głos nie jest wcale anielski, a raczej syreni, należący do strzygi wabiącej ukochanego zbłąkanego między wersami Leśmiana. [Filip Szałasek]

Kixnare – Digital Garden (UKnowMe)

„Digital Garden”, podobnie jak wcześniej wydany tuz UKnowMe – „Homeworkz” Teielte, odwołuje się do najnowszych koniunktur, gdzieś w sobie rozpuszczając tradycje i rodowody. Zdaje się, że ostatnio UKnowMe specjalizuje się w specjalistach od wykorzystywania swoich niewypowiedzianych młodzieńczych zajawek w roli nowego startu. Co delikatniejszymi fragmentami swojej najnowszej płyty Kixnare konkuruje z Pleqiem w dziedzinie glitch hopu, cutnpaste hopu i innych hopów, wymykając się samemu hip hopowi dzięki nośnym ostatnio hasłom typu dubstep lub future funk. Tego ostatniego tu najwięcej, w wydaniu ilustracyjnym, przywołującym na myśl wychillowane produkcje Onry lub Foreign Exchange. Szkoda więc, że „Digital Garden” cierpi na tym porównaniu przez brak wokali.

Sample to za mało – obok muzyki producenckiej zmieściło się sporo podkładów bliskich popowej chwytliwości i naturalnym byłoby wesprzeć piosenkową intuicję interesującymi głosami. Być może urozmaiciłyby one trochę przebieg tych, owszem – słodkich, ale i trochę zbyt technicznych, intelektualnych baunsów. Mimo niedociągnięcia 40 minut mija szybko i przyjemnie, pozostawiając wrażenie, że o tej płycie powinno być o wiele głośniej. Taka ładna okładka, takie ładne winyle. [Filip Szałasek]

Levity – Chopin Shuffle (Universal)

Warszawskie trio stworzyło album, który był jednym z najjaśniejszych punktów wielce celebrowanego roku Chopina. W pełni realizuje idee, która była myślą przewodnią koncertu, gdzie pierwszy raz ich usłyszałem – Chopin Open. Zdejmują go z cokołu, przywracając miłośnikom alternatywy i niszowej muzyki. Żywy, odbrązowiony Fryderyk, w awangardowym płaszczu. Nie wtłoczony w zimne mury oper zajmowanych przez przyprószonych siwizną koneserów i krytyków.

Płyta to autorska wariacja na temat zbioru Chopinowskich preludiów – wszystkie utwory zostały stworzone przez Levity w oparciu o cykl 24 preludiów op. 28, z zachowaniem oryginalnej kolejności. Gościem specjalnym albumu jest legendarny, wybitny trębacz japoński Toshinori Kondo. Ponadto, w nagraniach albumu udział wzięli: Gaba Kulka, Tomasz Duda, Raphael Rogiński i Grzegorz Uzdański.

W świeży sposób prezentują Chopina na wiele sposobów – free jazz, ciepłe kobiece głosy, poszarpane instrumenty, majaczące w oddali, powycinane fortepianowe melodie i mocna, rockowa strona gitar. Tworzą nową jakość, indie jazz, swobodnym, współczesnym podejściem, bez uroczystego zadęcia. Każdy ma Chopina na jakiego zasługuje i jakiego chce – może wybrać wśród różnorodnych 24 utworów. [Patryk Zalasiński]

Mikołaj Bugajak – Strange Sounds and Inconceivable Deeds (Nowe Nagrania / Asfalt)

To Mikołaj Bugajak, czyli Noon. Ale to nie Noon, tylko Mikołaj Bugajak. Żyje. Nagrał poważną EPkę z poważną muzyką, więc podpisał się imieniem i nazwiskiem. Porzucił sampler i sekwencer, urządzenia, których był mistrzem i które wyniosły go na szczyt. Nazywany polskim dj Shadowem, królem abstrakcyjnego hip-hopu, bardzo na wyrost, ale w czasach, gdy rządziło Ninja Tune i zaślepieni miłością fani szukali polskich odpowiedników.

Sam Vadim chciał umieścić go na składance dla tej kultowej wytwórni, ale przez nieporozumienie do tego nie doszło. Noon, zawiadując instrumentalistami, tworzy neoklasyczny ambient na pierwszy rzut ucha przypominający Murcofa, klimaty okołojacaszkowe, surrealistyczny dark jazz, z delikatnymi elektronicznym wycieczkami. Próba stworzenia uduchowionego klimatu, przegrała z odczuciem wszechobecnej monotonii. Zachęcająca płyta ciekawością i osobowością autora, który pierwsze starcie z nową jakością muzyczną jednak przegrał. Bugajaka trzeba pochwalić za odwagę i nie przesądzać o jego końcu. To tylko sześć utworów i pierwsza próba z tak złożoną strukturalnie muzyką. [Patryk Zalasiński]

Ms. No One – The Leaving Room (Polskie Radio)

Latem ubiegłego roku na szczecińskim Festiwalu Młodych Talentów Gramy zgarnęli zarówno nagrodę za najlepszą polską piosenkę, jak i samo Grand Prix. Jesienią 2009 r. zagrali na Off Sesji Piotra Stelmacha w studio koncertowym im. Agnieszki Osieckiej. Był to pierwszy w historii programu występ zespołu bez wydanej płyty. Lekko ponad rok od wdarcia się do świadomości szerszego grona odbiorców spełnili swoje marzenie i wydali debiutancki album. Ms. No One – bo o nich mowa – to czwórka utalentowanych, młodych ludzi: Joanna Piwowar, Agnieszka Kural, Damian Mielec i Michał Oleśniewicz.

Ich muzyka łączy w sobie elektronikę z gitarowo – perkusyjnym brzmieniem. Pierwsze skrzypce gra tu jednak intrygujący głos Joanny. Sprawdza się w delikatnych kompozycjach jak „IK” czy „Szklane oko”, potrafi dać czadu jak w refrenie „Just Like D” i „Colder”. Mocną stroną piosenek Ms. No One są także niebanalne i pozbawione pretensjonalności teksty. Brzmią świetnie – zarówno te śpiewane po polsku jak i angielsku. Zupełnie bez kompleksów można porównać ścieżkę zainteresowań muzycznych Ms. No One do tej, którą podążają Digit All Love czy Mikromusic. Przyznam szczerze, że z grona polskich brzmień tego typu wybieram Ms. No One – za konsekwencję, szczerość, wrażliwość i ambicję. Obiecujący debiut! [Kamila Szeniawska]

Projekt Ostry Emade – Złodzieje Zapalniczek (Asfalt)

Drugi rozdział współpracy (podobno) najlepszego polskiego rapera i (na pewno) najlepszego polskiego producenta hip-hopowego. Płyta spontanicznie nagrana w weekend, przez przypadek, którym był koncert we wrocławskiej Bezsenności. Starsi panowie dwaj dalej beztroscy, choć coraz częściej słychać o żonie, dzieciach, rodzinnej rutynie.

Superświeżość zapewnia flow z pogranicza freestyleu, bo czas nagrania zbliża ją do dużej improwizacji, ale bez obaw, wszystko jest idealnie dopasowane. W warstwie słownej w której O.S.T.R. radzi i filozofuje, zgodnie ze swoim światopoglądem, dominują aluzje do szarej rzeczywistości. Obojętnie jakby się starał, o czym nie rymował, duet to niesymetryczny, znacznie bardziej przykuwa uwagę Emade, i jego bity, nagrane w starym stylu, klasycznie posamplowane, dynamicznie zróżnicowane, raz jazzują, funkują, biją undergroundowym feelingiem- takiego muzycznego tła Adam zmarnować nie mógł.

Poprzedni album POE, wydany w 2005 roku był nieco bardziej elektroniczny. „Złodzieje Zapalniczek” to czysty oldschool. Koalicja Bałuty – Imielin to bez wątpienia najciekawszy tegoroczny ambitny polski rap, z rodowodem spod trzepaka, ale z brzmieniem co najmniej salonowym. [Patryk Zalasiński]

Kolejna część przeglądu nowej polskiej sceny – na dniach! Poniżej linki do poprzednich części cyklu:







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
trackback

[…] Przegląd nowej polskiej – część trzecia […]

Polecamy