Wpisz i kliknij enter

Joel Mull – Sensory


Tak jak to postrzegali młodzi Waglewscy – chyba każdy miał za młodu zajawki na ciężkie granie, zaczynał od kaset, walkmanów, radiowego czatowania na najlepsze kawałki i nagrywania, które zajmowało uwagę między Amigą a Pegasusem. Taka była rzeczywistość, tak kształtowały się pierwsze muzyczne fascynacje, wyrastające z buntu albo naśladowania starszego brata. Pytanie kiedy i jak nastąpiło odcięcie muzycznej pępowiny? Wtedy w większości następował ostry skręt – w szalejące Detroit, mroczny Bristol, Berlin, otrząsający się po upadku muru i eksplodujący muzyką, bądź mazowieckie disco-polo.

Ci którzy zaczęli romans z techno, z radością przyjmą najnowszy krążek pochodzącego ze Szwecji producenta. Działa już na muzycznej scenie przeszło piętnaście lat, a wciągnięty został właśnie przez raczkujące techno i rave. „Sensory” jest jego trzecim albumem, na którym nie ma miejsca na rozdrabnianie się – to poważne granie, wyważone i harmonijne, godne nazwy gatunku który prezentuje.

Po spokojnym rozpoczęciu („Nagoya Bolero”), stworzonym za pomocą nagrania terenowego w Nagoyi – jak widać dworzec kolejowy może być inspirujący, wykazał to już niezawodny Paul Kalkbrenner (utwór „Train” z Berlin Calling OST) – następuje zderzenie z mocno zrytmizowanymi sekcjami. Założenie jest proste – silny bass na pierwszej linii i niezobowiązujące dopełniacze. Na tę nutę skonstruowane są utwory, jak „Smoke Room” – oszczędne w formie, głębokie w treści, przywołujące dokonania południowoamerykańskich mistrzów Luciano i Ricardo Villalobosa, „Sunday2Sunday” z zapętlonym kobiecym wokalem, powtarzającym jak mantrę nazwy dni tygodnia, w symbiozie z klaszczącym i świdrującym klikami beatem, pulsujący i ciężko podbity „Keep On”. Po wyjściu z tego jądra ciemności ciekawie komponuje się sporadycznie słyszalny deep i tech house, m.in: w metalicznie pobrzmiewającym „Danny Boy” oraz przywołującym duszną i mroczną atmosferę klubów „Kraut House”. Cały ten zestaw milknie na chwilę, cisza i odprężenie po miażdżącej dawce klasowego techno kumuluje się i wypływa na samym końcu w „Ariving”, które odkrywa dubowe brzmienie i „Sensory”, przenikającym niepokojącą monotonnością.

Duża część materiału powstała w podróży, stąd niektóre utwory są projekcją muzycznego stylu życia Joela. Przyjmując podróżnicze słownictwo, brzmią jakby w zawieszeniu, nagrywane w trasie pomiędzy Berlinem, Ibizą a USA.

Joel Mull i jego 11 przypadków, to spójny album club-friendly, z kilkoma przesileniami. Nie jest to materiał rewolucyjny, burzący ściany klubów i wyobrażenia słuchaczy. Nie wpada w pułapki barokowych ozdobników, ani w przesadną oszczędność i eksperymenty. Coś pomiędzy mini a maxi. I nic więcej.
Truesoul, 2011







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy

Kedr Livanskiy – nasza rozmowa

Spotkaliśmy się na chwilę przed jej występem w warszawskiej Miłości, by Yana opowiedziała o początkach swojej drogi muzycznej, szczególnych źródłach inspiracji, a także o tym, dlaczego