Wpisz i kliknij enter

Radiohead – The King Of Limbs


Minęły cztery lata od ukazania się ostatniej płyty Radiohead. Zespół wydając „In Rainbows” postawił sobie bardzo wysoko poprzeczkę i jak to zwykle bywa fani spodziewali się tym razem czegoś równie dobrego. „Radiogłowi” zaskakiwali już słuchaczy wiele razy i tym razem również postanowili zadziwić i to raczej formą niż treścią. Fani byli trzymani w niepewności niemal aż do ostatniej chwili, bo oficjalną zapowiedź płyty ogłoszono zaledwie tydzień przed premierą.

Po mocno gitarowym „In Rainbows”, Radiohead odkurzyli stojące na strychu syntezatory i sekwencery. Płyta rozpoczyna się od Bloom, które od razu narzuca skojarzenia z Kid A i Amnesiac. Wrażenie to utrzymuje się przez cały album. Zapętlone akordy klawiszy, wibrująca linia basu i monotonny werbel. Jedyne urozmaicenie w tym utworze to smyczki i sekcja dęta co jakiś czas wychylająca się na bliższy plan. Jednostajność może wręcz zacząć doskwierać do tego stopnia, że niespełna czterdzieści minut, które trwa płyta przeciąga się w wieczność.

Pełno tu znanych schematów i niemal jawnych nawiązań do Kid A i Amnesiac. Choćby takie Little by Little, które brzmi jak gitarowa wariacja na temat paru ostatnich taktów Packt Like Sardines in a Crushd Tin Box. Każdy utwór brzmi jakby już kiedyś go słyszano, na którymś z wcześniejszych albumów. Radiohead przez ćwierć wieku przypadające na swoją działalność wykazali się płodnością artystyczną godną podziwu, lecz nie da się ukryć, że przy tworzeniu The King of Limbs opuściła ich w końcu wena. Nawet singlowy Lotus Flower po kilku przesłuchaniach nuży się nie do zniesienia.

Jedynym utworem, który naprawdę dobrze się broni jest Codex. Ponure akordy pianina uzupełnione delikatnym miarowym beatem i falsetem Thoma. Do tego co chwila dające się słyszeć smyczki zaaranżowane przez Jonny’ego Greenwooda dodają patosu, niestety i w tym przypadku brzmią podobnie do tych, które można było słyszeć w How to Disappear Completely.
Nie można za to w przypadku tego albumu powiedzieć złego słowa o jakości samej produkcji. Nadworny producent Radiohead- Nigel Goodrich jak zwykle dał popis swojego kunsztu i podziw dla jego pracy to najlepszy powód, żeby zaznajomić się z tym albumem.
Jak na longplay, który powstawał cztery lata, jest to płyta za krótka, za mało urozmaicona i nie wnosząca właściwie nic do dorobku zespołu. Thom Yorke, który jest ekologicznym fanatykiem i tym razem dał znać o swoich poglądach i fizyczna wersja albumu ma być w pełni biodegradowalna i stworzona z materiałów z recyklingu. Niestety osiem zawartych na płycie utworów również wydaje się pochodzić z odzysków z sesji nagraniowej do Kid A i Amnesiaca. Da się tej płyty słuchać, ale od Radiohead wymaga się o wiele więcej niż pseudo EP-ki złożonej z odpadów. Zespół, który przez lata zaskakiwał słuchaczy zrobił to po raz kolejny, tym razem dzięki słabej jakości nagranego materiału.
XL Recordings 2011







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
13 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Sempoo
Sempoo
13 lat temu

Pisząc te słowa, przesłuchałem The King Of Limbs jakieś 7 razy. Płyta w skali absolutnej jest dobra, za to w kontekście innych płyt R i tego, jak wysoki poziom prezentują – jest mizerna. W ciągu tych 7 przesłuchań żaden utwór nie zapadł mi w pamięć, żaden utwór się nie wyróżnił. Drugą rzeczą są technikalia brzmienia – płyta jest przekompresowana i za głośna – momentami słychać artefakty mocnego wysterowania przetworników AD, czyli trzeszczenie. Nadto wydaje mi się nieco mulista, a sam głos wokalisty jest nosowy. To zupełnie inna bajka, niż czyste i klarowne In Rainbows. Reasumując – „posłuchać można”.

wąsfaker
wąsfaker
13 lat temu

Recenzja jest pochopna, jak wszystkie wypowiedzi na gorąco. Jestem zmęczony ciągłym narzekaniem, wiecznym wygórowanym oczekiwaniom wobec Radiohead, wieszaniem na nich psów cokolwiek nie zrobią, czepianiem się dla samej idei. Chyba już ślepota ogarnia wybrzydzających. Nie da się nieustannie nagrywac albumów przełomowych i genialnych, gdzie rewolucja muzyczna bucha na każdym kroku z każdego zapętlonego dzwięku. Co z tego że na King of Limbs tego nie ma? Bez fajerwerków, może i w kilku momentach jakieś subtelne autocytaty są, niemniej zrobili kolejną wariację na swój temat i ciągle są o klasę lepsi od całej reszty uczniaków. Oni nie są gówniarzami, których rozsadzają hormony, więc będą strzelac muzycznie głośno, mocno, agresywnie, byle dziwaczniej, byle wywrócić swój styl do góry nogami. Oni dojrzeli, czy to się komuś podoba czy nie, więc wielkiego boom już na płytach nie będzie. Będzie za to więcej klasy, więcej wyciszenia, stonowania, ujarzmienia samych siebie. W ten album wypada się w słuchać, bo w prostocie i niewybuchowości oraz w autocytatach tkwi siła tego albumu. To drobne eleganckie szarżowanie wyznacza ich nowy styl. Nie bądżmy niewolnikami własnego przyzwyczajenia i wyobrażenia o tym, jacy powinni być. i nie dajmy się oszukać, ze lepiej zawsze znaczy wywrócić swój styl.

thrak
thrak
13 lat temu

jezu, ale słaba recenzja… Zgadzam się z F. tyle, że doczytałem do końca. Argumenty w ostatnim akapicie na poziomie hejtera z gimnazjum.

no_signal
no_signal
13 lat temu

@F. Ot co.

Marcin Chleb
Marcin Chleb
13 lat temu

a bonusowe punkty za rewelacyjna choreografie Waynea McGregora w klipie do lotus flower.
adla ciekawych jego ostatni projekt z muzyki bena frosta: http://www.youtube.com/watch?v=hd17seuhvpI
chyba wybiore sie zeby zobaczyc to jeszcz raz.

Marcin Chleb
Marcin Chleb
13 lat temu

wreszcie ciekawsza plyta ood radiohead.
bardzo podobna do poprzedniej ale lepsza, nie tak banalna.. z kid a i amnesiaciem dawno chlopaki skonczyli, czyli… nie zgadzam sie z recenzentem w zadnym punkcie:)

mutter disckretion
mutter disckretion
13 lat temu

uniwersalny przekaz przeczytanych recenzji TKOL – zionie słowami o muzycznym tchórzostwie, co niby decyduje o słabości artysty. szukać w Panu Tomaszu-wokaliście surrealisty ? dear me !
nie ma znaczenia, ile recenzji przeczytacie, w ilu językach !
głuchy nie opisze, bo nie słyszy – przecież tylko słucha, prawda ?

ryba16
ryba16
13 lat temu

płyta jest bardzo przeciętna jak na możliwości tego zespołu, ale i tak lepsza od fatalnej, pisanej w pośpiechu i pełnej błędów recenzji…

pe
pe
13 lat temu

Powinien, nie powinien – ale ma rację. Napisanie z błędem nazwiska lidera Radiohead niestety podaje w wątpliwość wartość całej recenzji.

BRTK
BRTK
13 lat temu

Akurat Ty nie powinieneś się w kwestji recenzji wypowiadać, ze swoimi grafomańskimi popisami!

F.
F.
13 lat temu

Pochopna recka, jak wszystkie opublikowane przynajmniej przed 1 marca. Sorry, ale na pisanie o nowym albumie Radiohead jednak trzeba dać sobie te 2-3 tygodnie od premiery. W przeciwnym wypadku recenzja zamienia się w news i staje się niepotrzebna. Myślę, że na wysokości list roku masa ludzie przeprosi się z tym albumem, nie dlatego, że jest tak zajebisty, „niedoceniony” itd. – bonusowe punkty popłyną za potraktowanie „Limbs” jako kolejnej premiery. Wyrzuty sumienia za wystawienie oceny po kilku odsłuchach fałszywie zawyżą ocenę, na wstępie fałszywie zaniżoną arogancją recenzentów, chcących koniecznie pokazać, że są mega na bieżąco i niczego już nie traktują poważnie. Nawet nie doczytałem, data publikacji odrzuca.

BRTK
BRTK
13 lat temu

Słaba ta płyta bardzo! Na otarcie łez polecam nowy genialny krążek Stateless – Matilda, który pozwala zapomnieć o wypocinach zaserwowanych przez Radiohead.

maryanhov
maryanhov
13 lat temu

codex broni się broni i to jak 😉

Polecamy

Eksperymentalne oblicze RPA – część #40

Nowy rok i nowa część cyklu. Całkiem niedawno wyszły dwa albumy szwajcarskiego producenta Dejota, który nagrał je podczas pobytu w RPA. Poznajcie jego wyjątkową elektronikę!