Wpisz i kliknij enter

bvdub – Tribes At The Temple Of Silence


Sukces podwójnego albumu „White Clouds Drift On And On” wydanego przez Echospace sprawił, że Brock Van Wey stał się jednym z najbardziej rozchwytywanych producentów współczesnego ambientu. W ciągu minionych dwóch lat amerykański muzyk opublikował kolejne płyty dla Glacial Movements („The Art Of Dying Alone”) i Smallfish („To Live”), a jego kompozycje trafiły na prestiżowe kompilacje z cyklu „Pop Ambient”. Na początku tego roku dotarł do nas następny album Van Weya – tym razem opublikowany przez rezydującą obecnie w Japonii wytwórnię Home Normal.

Utwory zamieszczone na „Tribes At The Temples Of Silence” to śmiała próba wzbogacenia wybranej stylistyki przez amerykańskiego producenta. Zaczyna się w typowym dla niego stylu – ze stłumionej eksplozji głębokiego szumu wyłania się mieniący się perlistymi dźwiękami strumień ambientowych syntezatorów. Po chwili uzupełniają je dyskretne tony fortepianu, niosącego nostalgiczną melodię. Pod koniec kompozycji pojawia się kobieca wokaliza, przywołująca wspomnienie śpiewu Elisabeth Frazer. Tą shoegazową kodą kończy się otwierający całość utwór „A Quiet Doorway Opens”.

Kiedy spodziewamy się kontynuacji tych wątków w następnych utworach, następuje zaskoczenie: w połowie „The Past Dissapears” rozbrzmiewają połamane bity – co prawda ukryte za smyczkowymi pasażami klawiszy, ale nadające nagraniu zdecydowanie nowy wymiar. Jeszcze bardziej rozbudowany charakter ma „Sanctuary”. Van Wey podszywa tu strzeliste partie syntezatorów spowolnioną pulsacją bitu o wyraźnie dubstepowej proweniencji. Gdy do tego dochodzą subtelne tony piano wsparte wokalnym duetem rozłożonym na męskie i żeńskie głosy, kompozycja nabiera rozmachu, niosąc rzadko wcześniej spotykaną u Van Weya romantyczną melodykę.

„These Walls Will Always Remember (For Dani)” to z kolei życzliwy ukłon w stronę estetyki znanej z cyklu „Pop Ambient”. Jego kluczowy element stanowi zapętlona struktura onirycznego szumu, upleciona z orkiestrowych sampli.

Podobnie wydaje się rozwijać następny utwór – „Morning Rituals”. Z czasem jednak, zza falującego dronu, wyłania się męski głos wsparty chrzęszczącym rytmem w stylu IDM. Kiedy oba motywy cichną – pojawia się klangujący bas podbity klikającym bitem. Wszystko to układa się w nieprzewidzialną strukturę dźwiękową, która przykuwa uwagę słuchacza swym podskórnym napięciem. Równie ciekawie wypada „We Move As One”. Tym razem lodowate tchnienie ambientowych klawiszy niesie… latynoską konstrukcję wokalno-rytmiczną: plemienne bębny i etniczny śpiew. Brzmi ona tak, jakby ktoś za ścianą włączył radio: przytłumiona i wyciszona, sprawia wrażenie „obcego ciała” w tkance kompozycji.

Całość kończy się w majestatyczny sposób: drżący nurt ambientowych dźwięków wprowadza podniosłe tony przypominające fanfary – a tytuł – „Towers Rise To The Sky” – wyjaśnia wszystko.

„Tribes At The Temple Of Silence” to udane otwarcie się Van Weya na nowe elementy muzyczne – wyrazistą melodykę i oszczędną rytmikę. Amerykański producent nie osiadł więc na laurach i ciągle poszukuje nowych wyzwań. Z tym większym zainteresowaniem warto śledzić jego kolejne poczynania.

www.homenormal.com

www.myspace.com/homenormal

www.bvdub.org

www.myspace.com/bvdubtechnology
Home Normal 2011







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
keisuke
keisuke
13 lat temu

Mam wrażenie, że w porównaniu do czysto ambientalnej „Sztuki samotnego umierania” ten album zdecydowanie skręca w kierunku dubu / minimalu (Mille Plateaux dekadę temu), niż jest próbą wzbogacenia wcześniejszej stylistyki… Więc nie tyle bogatszy, co raczej odmienny 🙂

keisuke
keisuke
13 lat temu

Mam wrażenie, że w porównaniu do czysto ambientalnej „Sztuki samotnego umierania” ten album zdecydowanie skręca w kierunku dubu / minimalu (Mille Plateaux dekadę temu), niż jest próbą wzbogacenia wcześniejszej stylistyki… Więc nie tyle bogatszy, co raczej odmienny 🙂

dadaista
dadaista
13 lat temu

Dobry album, wnoszący rzeczywiscie do jego twórczości nowe elementy, ale w moim odczuciu jednak odrobinę gorszy od poprzedniego – „The Art Of Dying Alone”. Zgadzam się jednak z Recenzentem co do tego, że Van Vey nie osiadł na laurach. I to cieszy.

Polecamy