Wpisz i kliknij enter

Discodeine – Discodeine


Nałóg to zjawisko tak powszechne, że dotyczy chyba większości populacji naszej Planety. Jednych uzależnia kofeina, drugich nikotyna, jeszcze inni nerwowo czekają co tydzień na kolejny odcinek ulubionego serialu, którego akcja zaczyna powoli mieszać im się z realem. Chłopaki z Discodeine nie są tu żadnym wyjątkiem. Mają coś, od czego nie mogą się uwolnić. Oprócz słabości do serka mascarpone, do której to przyznają się bez bicia, ich nałogiem jest niewątpliwie disco. Disco, w zasadzie neo-disco, w wydaniu Discodeine ma być czystą przyjemnością. W ich alfabecie pod literą J kryje się słówko JOY, jak tłumaczą: „uczucie, którego doznajesz słuchając Discodeine”.

Na rzeczy znają się wyśmienicie, wszak od kilku lat są mocno zaangażowani w klubowe granie -miksują, editują, prezentują swoje sety szerszej publiczności. Ten mocno wykręcony duet tworzą pochodzący z Włoch Benjamin Morando aka Pentile oraz mający polskie korzenie Cedric Marszewski aka Pilooski. Po 4 latach wspólnego grania i wydanych trzech epkach, w lutym światło dzienne ujrzała ich debiutancka, długa płyta. Album rozpoczyna kawałek „Singular” w którym hiszpański tekst szepce gościnnie Matias Aguayo, współzałożyciel argentyńskiego labelu Comeme. Poza nim na Discodeine pojawia się jeszcze dwóch innych gości. W numerze „D-A”, jedynym przy którym można zatańczyć „wolnego”, śpiewa Anglik Baxter Dury a towarzysząca mu melodia momentami przypomina dokonania Air. Gościem numer trzy jest gruba ryba – Jarvis Cocker – lider Pulp. Jego wkład w Discodeine to utwór „Synchronize”, który nie tylko napisał, ale i zaśpiewał.

Mamy więc trzy kawałki „śpiewane”, do pozostałych ośmiu słowa możecie napisać sobie sami, ewentualnie spróbować zanucić po prostu „a a a”. Ta uniwersalna wokaliza pojawia się w kilku numerach na „Discodeine”. Oczywiście tego typu muzyka nie musi być okraszona wokalem. Skupiam się na śpiewających gościach dlatego, że po kilku przesłuchaniach płyty właściwie tylko numery z ich udziałem jestem w stanie od siebie odróżnić. Pozostałe są dość jednostajne zarówno stylistycznie, jak i rytmicznie. Gdyby zagrać je splecione w jeden set, zeszłabym z parkietu po kilkunastu minutach – gibanie się do tego samego taktu nie należy do moich ulubionych zajęć. Kawałek zamykający „Discodeine” to jednak prawdziwa torpeda, na którą warto było czekać. „Figures In a Soundscape” trwa 9 minut, pulsuje zmieniającym się tempem, ma w sobie przestrzeń i lekkość, których nie odnalazłam we wcześniejszych numerach. Gdy rozbrzmiewał w moich słuchawkach, przeniosłam się wprost do jakiegoś kolorowego, berlińskiego klubu.

Reasumując – moim zdaniem „Discodeine” brakuje lekkości. Może mogłabym odnaleźć się w DisCODEINOWYM klimacie zjadając porcję xanaxu? Wolałabym jednak nie dokładać sobie kolejnego nałogu. Mam ich już całkiem pokaźną kolekcję.

http://www.d-i-r-t-y.com/discodeine
Dirty, 2011







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy