Wpisz i kliknij enter

The Kills – Blood Pressures


W zeszłym roku The Kills obchodzili dziesięciolecie istnienia. Podobno zaczęło się od przypadkowego spotkania na imprezie, na której bawili się Alison „VV” Mosshart i Jamie „Hotel” Hince. Czarnowłosą Amerykankę i charyzmatycznego Brytyjczyka połączyły wspólne zainteresowania muzyczne, sięgające od Velvet Underground i Suicide, aż po Iggy’ego Popa i The Pixies. Debiutancki krążek „Keep On Your Mean Side” (2003) stanowił powiew świeżości na zmurszałej scenie szeroko pojętego indie-rocka (której częścią tak naprawdę nigdy nie byli). Kolejne albumy, „No Wow” (2005) oraz „Midnight Boom” (2008), potwierdzały klasę duetu i – co ważniejsze – świadczyły o pewnym rozwoju. Tak, The Kills nigdy nie byli zespołem jednego patentu. Tę tezę potwierdza czwarty longplay w ich karierze.

Podobnie bowiem jak na dwóch poprzednich płytach, Mosshart i Hince zrobili krok naprzód. Nie jest to skok na miarę David Bowiego zmieniajacego połyskliwe ciuszki Ziggy’ego Stardusta na elegancki garnitur skąpanego w białym proszku Thin White Duke’a, niemniej jednak The Kills starają się kombinować, co w obrębie gitarowej stylistyki nie jest przecież wcale takie oczywiste. Zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę początki formacji – przesterowaną, bezlitośnie rzężącą gitarę, prosty jak dębowe krzesło automat perkusyjny i dwa wyraziste głosy w wieloznacznym dialogu. Tyle wtedy wystarczyło, żeby uwieść dusznym klimatem, porazić erotycznym napięciem i znokautować garażowym brzmieniem.

A dziś? Są bardziej cool niż kiedykolwiek, co z łatwością udowadniają już w pierwszym utworze. „Future Starts Slow” otwiera ten krążek w wielkim stylu i dobitnie pokazuje, że The Kills pisanie alternatywnych przebojów opanowali do perfekcji. Lekkość tej kompozycji przy jednoczesnym czadzie, jaki się z niej wydobywa, bez trudu kwalifikuje ją na listę najfajniejszych (proszę wybaczyć wyrażenie) kawałków A.D. 2011. Dalej jest równie ciekawie. Oprócz typowych dla duetu killerów wypełnionych zgiełkiem gitar, szybkim rytmem i nonszalanckimi wokalami („Satellite”, „Heart Is A Beating Drum” i „Nail In My Coffin”), znalazło się tu też miejsce dla nieco innych form: „The Last Goodbye” urzeka minimalistycznym podkładem na fortepian i smyczki oraz słodko-gorzką interpretacją wokalną Mosshart, z kolei w miniaturze zatytułowanej „Wild Charms” The Kills z powodzeniem naśladują… Beatlesów z okresu psychodelicznego (!). Na wzmiankę zasługują także przestrzenny „You Don’t Own The Road” ze znakomitymi gitarowymi zagrywkami na bluesową modłę oraz finalny „Pots And Pans”, wyraźnie nawiązujący do debiutanckiej płyty (vide utwór „Wait”).

„Blood Pressures” to prawdopodobnie najlepszy, najbardziej świeży i ambitny materiał The Kills od czasów kapitalnego debiutu. A przecież w dalszym ciągu mówimy o nieskomplikowanych, nieprzekombinowanych utworach, w których najważniejszy jest rockowy pazur. Dynamit.


Domino Recording Company Ltd., 2011







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
trackback

[…] ostatniego albumu The Kills, autorstwa Maćka Kaczmarskiego, znaleźć można na portalu […]

mangobsesion
mangobsesion
12 lat temu

Autor recenzji napisał już chyba wszystko.Album na niezwykle wysokim poziomie! To jest szalone ;D

kiszkajoy
kiszkajoy
12 lat temu

Zgadzam się w 100%. Dynamit!

Polecamy