Wpisz i kliknij enter

Alessio Mereu – Tripolarity


Wystarczyły zaledwie trzy lata, aby ten włoski producent zwrócił uwagę na swoją twórczość fanów i krytyki nowej elektroniki w całej Europie. Na pewno przysłużył mu się fakt, że jego nagrania umieściły w swych katalogach takie wytwórnie, jak Cmyk, Contexterrior czy Harthouse. Stamtąd już łatwo było trafić do didżejskich setów Dubfire czy na cenione kompilacje Duke`a Dumonta zrealizowane na zamówienie Cocoon i Fabric.

Sukcesem okazały się również wspólne nagrania Mereu z innym włoskim producentem – Andreą Ferlinem – pod szyldem Dům. Ich debiutancki album z zeszłego roku opublikowała już własna tłocznia pochodzącego z Sardynii artysty – Amam. Podobnie jest z jego autorskim materiałem, który właśnie ujrzał światło dzienne – „Tripolarity”.

Tytuł krążka odzwierciedla jego konstrukcję – zawarte na nim nagrania układają się bowiem w trzy grupy. Pierwsza z nich to energetyczny house, który dominuje w pierwszej części płyty. „Only You Know Who I Really Am” pulsuje twardym bitem o chicagowskiej proweniencji, ale funkowy puls łagodzi jego ciężkie brzmienie – całość uzupełniają falujące partie szorstkich klawiszy niosące zdeformowane głosy. Zdecydowanie tribalowy charakter ma z kolei „Purity” – włoski producent oplata tutaj mocne uderzenia perkusyjnej stopy etnicznymi congami, wzmagając orientalny charakter kompozycji samplami egzotycznych instrumentów strunowych.

W stronę głębokich i matowych brzmień rodem z Detroit skręca z kolei „Perfect Lover”. Tym razem Mereu stawia na ciepłe akordy organicznego Hammonda, wspierając je gładko do nich pasującym wokalem o soulowej barwie. Włoski producent sprawnie sobie radzi z house`ową konwencją – nie odciska na niej co prawda jakiegoś wyrazistego piętna własnej osobowości, ale z powodzeniem wykorzystuje jej rekwizyty do skonstruowania sensownych kompozycji.

Szybko okazuje się jednak, że jeszcze lepiej radzi sobie z mrocznym techno. Zaczyna dosyć lekko, bo od detroitowego „French Connection”, w produkcji którego wspomogła go znana i z naszych łamów Bloody Mary. O wiele cięższe brzmienie mają dwie samodzielnie skomponowane przez Mereu klubowe petardy – „Hypochondriac” i „Survived Boy”. Włoski twórca idealnie synchronizuje tutaj twarde bity i masywne basy ze świdrującymi loopami i przemysłowymi efektami. W efekcie powstaje gęste i ciężkie brzmienie, bliskie dokonaniom mistrzów gatunku z Sandwell District.

Świetnie sprawdzają się również kolejni zaproszeni goście. „Lucky Sinners” z udziałem Napha i Carlo Carontiego niewiele ustępuje metalicznym produkcjom Oskara Mulero, a rozbujany „The Case” zrealizowany przy wsparciu Aumena bucha podobnie gorącą energia, jak dawne techno-samby Jeffa Millsa w stylu „The Bells”. Aż dziw bierze, że za tak mocne granie odpowiadają producenci z Włoch i Francji, znani zazwyczaj raczej z bardziej subtelnego podejścia do dźwięku.

I wreszcie ostatni segment płyty – abstrakcyjna elektronika o soundtrackowym sznycie. I tu Mereu pokazuje się od jak najlepszej strony. O ile otwierający płytę „First Pole” to nieco ekscentryczne połączenie kosmicznych pasaży klawiszy z dubowym podkładem rytmicznym, „Second Pole” i „Third Pole” to już wysmakowany IDM o industrialnych koneksjach, którego nie powstydziłby się sam Lucy. Szkoda, że to tylko kilkuminutowe miniatury – przyjemnie byłoby posłuchać całego albumu zrealizowanego przez włoskiego producenta w tej konwencji.

Solowy debiut Alessio Mereu ujmuje dojrzałością aranżacji i wysmakowaną produkcją znajdujących się na nim nagrań. To szczególnie zaskakujące, jeśli pamiętamy, że jego autor skończył dopiero 23 lata. Zapamiętajmy to nazwisko – możemy się po nim spodziewać jeszcze wiele dobrego.

www.am-am.org

www.myspace.com/trueamam

www.myspace.com/alessiomereu

Amam 2011







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
raskain
raskain
12 lat temu

słabizna

Polecamy