Zasuń zasłony, rozpal czarne świece, narysuj na podłodze pentagram i wrzuć do odtwarzacza najnowszy materiał Milesa Whittakera. Mimo że to tylko solowe wydawnictwo połowy duetu Demdike Stare, to wciąż mamy tu do czynienia z tym samym klimatem dziwnej, nadprzyrodzonej energii, będącej efektem fascynacji śmiercią, rozkładem czy ogólnie rzecz biorąc – ciemniejszą stroną ludzkiej psychiki.
Emocje, które towarzyszą słuchaczowi podczas obcowania z „Facets” porównać można do oglądania płaczącego dziecka z sześcioma palcami czy pijanej babci z brodą w czapce z napisem f e a r. Inspirację towarzyszącą powstaniu tego materiału upatruję w utworze „Vineto de Levante”, który znalazł się na krążku „Voices of Dust” Demdike Stare. Numeru, który wydaje się rozbudowanym soundtrackiem do pogańskiej biesiady, będącej połączeniem rytualnych tańców z paleniem na ruszcie ludzkiego mięsa.
Otwierające „Flawed” czaruje nastrojem gwałtowności, metalicznymi drumami i pojawiającymi się gdzieniegdzie field recordingowymi nagraniami szumu wiatru, będącymi rozwinięciem idei „Vineto …” w wolnym tłumaczeniu – „wiatr ze wschodu” dmucha mocniej i przygnał z daleka zapomniane echa dubu, będące rdzeniem twórczości Whittakera w czasach „Dark Days”.
„Lustre” to zdecydowany faworyt, doskonale nadający ton całemu wydawnictwu. Zapętlony śpiew polaryzowany przez dudniący bas wydaje się zapowiedzią, że o to rzucające długie cienie zagrożenie już za chwilę w pełni ukaże swoje oblicze. W tej kompozycji widać wyraźne podobieństwo do najnowszego albumu Andy’ego Stotta (które również ukazało się nakładem oficyny Modern Love) a szczególnie utworu „Execution”. Zwolnione tempo i narastające, rozdzieranie chmur w tle składają się na ogólny obraz chaosu, panującego gdzieś obok głównego wątku utworu.
Zawsze wydawało mi się, że w muzyce pewnych rzeczy już nie da się zrobić lepiej. I kiedy myślałem, że album „Silence” grupy Rechenzentrum, na zawsze pozostanie drogowskazem dla próbujących swoich sił w trudnej gatunkowo stylistyce, wtedy pojawił się Miles Whittaker, ze swoim niespełna półgodzinnym materiałem i ot tak zepchnął trio na drugi stopień podium mojej prywatnej listy. To brutalność godna „Facets”.
Modern Love 2011
[…] Subotnicka Filip Szałasek studzi hype na Nerwowe Wakacje Marcin Gładysiewicz stawia na podium Milesa (ale nie Davisa) Jacek żegna R.E.M. i epokę legend Łukasz Konatowicz komple(men)tuje The Car […]
Recenzja mi się podoba, epka mniej;) choć ogólnie Modernlove daje radę jak ch.. w tym roku.
Twór, który próbuje być namiastką muzyki. kiedyś bym się jarał, teraz się nudzę i zastanawiam co w czymś takim może się podobać innym…
Jakby słuchać T++, który wziął jakąś brudną tabletkę i stracił wyczucie. słabizna!
przewija się też duch starego Skinny Puppy
gdyby na imprezę przyszli wegetarianie
to by było smutno i niemrawo.
no nie wiem… w recenzji było coś o ludzkim mięsie ;P
Co to by było, gdyby zamiast Maryli grali to na biesiadach z grillem… :>
uwielbiam taką energię 🙂
<3 modern love!
tak w ogóle zajebista muzyka. zaszumienie i zmiękczenie to proste i skuteczne zabiegi, dzięki którym materiał na epie – bezdusznej jednej 😉 – ma kawał przestrzeni i bardzo subtelny charakter.
śmierć, rozkład? cest la vie.
Recenzja napisana specyficznym i nader barwnym językiem – jakby wyjętym z czasów Terra Soundtrialis Incognita… Do muzyki się nie przekonałem, ale miło poczytać taką literaturę. Brawa dla Marcina!