Wpisz i kliknij enter

cv313 – Seconds To Forever – Extended Live Excursion

Stąd do wieczności.

Patrząc wstecz na rozwój współczesnej elektroniki widać wyraźnie, że to właśnie reprezentujący ten nurt artyści wykorzystali najpełniej możliwości tkwiące w formacie płyty kompaktowej. Najciekawsze osiągnięcia mieli tu oczywiście twórcy różnych odmian ambientu. Osiemdziesiąt minut muzyki mieszczącej się na kompakcie było dla nich wprost idealnym rozmiarem.

Nic dziwnego, że to właśnie na początku lat 90. powstały płyty, których przycięcie do czterdziestominutowego formatu tradycyjnego winyla, nie mieści się nam w głowach – choćby „UFOrb” The Orb, „76:14” Global Communication (tytuł albumu oznaczał czas jego trwania) czy „Incunabula” Autechre. Potem moda na nagrywanie tak długich wydawnictw wyraźnie osłabła – twórcy elektroniki z kolejnej dekady wyraźnie woleli bardziej zwięzłe formy wypowiedzi. Z jednym wyjątkiem – czas trwania płyty kompaktowej idealnie pasował do twórczości nowej fali producentów specjalizujących się w łączeniu ambientu z dubem i techno. Monumentem gatunku okazał się album „The Coldest Season”, którego skrócenie choćby o kilka minut wydaje się niemal świętokradztwem.

Nic dziwnego, że to właśnie od jego autorów – Stephena Hitchella i Roda Modella – dostajemy teraz płytę z niezwykłym eksperymentem. Obaj twórcy, pracując nad singlem „Seconds To Forever”, oprócz trzech jego podstawowych miksów, które znalazły się na winylowej dwunastocalówce, zrealizowali również rozszerzoną wersję nagrania, które trwając ponad 76 minut zmieściło się idealnie na kompaktowej płycie. I właśnie ta kompozycja wypełnia krążek, który w limitowanej edycji opublikowała niedawno własna wytwórnia Stephena Hitchella – Echospace.

Utwór zaczyna się od wolno plumkających akordów podwodnych klawiszy, które podszywają majestatyczne uderzenia głębokiego basu. Ta oniryczna sekwencja rozkłada się z czasem w nakładające się na siebie fale spienionego szumu, tworząc najbardziej ambientowy segment nagrania. Dopiero w jego połowie z dalekiego tła wyłania się dudniący podkład rytmiczny – masywne bity techno niosą ze sobą skorodowane pasaże rdzawych syntezatorów, kumulując je w gęstą chmurę kanalizacyjnych pogłosów. Po tym najbardziej tanecznym fragmencie, amerykańscy producenci znów wracają do ambientu. Z przemysłowego syku wyłania się kaskada pulsujących akordów o blaszanym brzmieniu. Mimo swej surowości układają się one w piękną melodię, która przenika do głębi serca jakimś przedziwnym światłem. Ktoś wydaje się mówić: „Wszystko będzie dobrze. Nie musisz się już o nic martwić. Możesz teraz zasnąć”.

Wysłuchanie „Seconds To Forever” na odpowiednim poziomie głośności robi niesamowite wrażenie – czujemy się wręcz zanurzeni w te jakby wyjęte poza czas i przestrzeń dźwięki. To nie tylko zasługa Hitchella i Modella, ale również Rona Murphy`ego, odpowiedzialnego za mastering płyty. Ten niedawno zmarły inżynier dźwięku to legenda techno z Detroit: jako jeden z pierwszych realizatorów odkrył fenomen muzyki Juana Atkinsa czy Derricka Maya, a potem wiernie wspomagał artystów z Motor City swą wiedzą i umiejętnościami przez kolejne dekady. „Seconds To Forever” to jego ostatnie dzieło – jakby testament mistrza, który dociera do nas w pełni swej dźwiękowej glorii.

Echospace 2011

www.echospacedetroit.com

www.myspace.com/echospacedetroit







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
dr_gorasul
dr_gorasul
12 lat temu

Pierwsze 30 minut to totalna kondensacja dźwięków tła charakterystycznych dla produkcji z Detroit. Mniej więcej w połowie utworu następuje niezwykle szybkie rozprężenie nagromadzonej energii i start, następuje przyjemny i dość intensywny lot przez kolejne warstwy atmosfery by w końcu wyzwolić się z sił grawitacji i już tylko spokojnie dryfować w przestrzeni gdzie dochodzą już tylko opóźnione akordy i dub z dalekiego świata. Takie obrazy właśnie wyłaniają się w czasie słuchania tej ambientowej suity, wątpię by było to możliwe gdyby podzielić ja na trzy odrębne utwory z pauzami

Ps. Wsłuchawszy się intensywnie w pierwszą 30 minutowa cześć suity zapomniałem o włączonym czajniku z gotującą się wodą, gdzie szum wydostającej się pary wkomponował się w soniczny aerozol wydostający się z głośników 😀

Polecamy