Wpisz i kliknij enter

Mr. Oizo – Stade 2

Śmierć pułkownika.

 

1999. Zaczyna się. „Analog Worms Attack”. A na nim kultowy utwór „Flat Beat”, w roli głównej żółta maskotka Flat Eric, która stała się symbolem dla imprezowiczów na całym świecie, reklamowała 501 Levisa i rozgościła się w popkulturze. A Oizo, jako producent, przykrył wszystko świdrującym electro, zmieszanym z techno, breakbeatem, pogiętym disco i nie wiadomo jeszcze czym. Tak zostaje się księciem klubowego świata – serwując taką muzykę i prowadząc się niczym rockman z czasów Stonesów i The Clash. Chlał, ćpał i zadziwiał. Mimo tego niepedagogicznego stylu życia, jest niejako ojcem chrzestnym dla wielu francuskich DJów, generacji Ed Bangera, których kolonia i dotyk do tej pory mocno się trzyma…

Teraz jest 2011. Coś się kończy, przez czwarty album w karierze nazwany „Stade 2”.

„This im me again. I just recorded some new stuff. I don’t know what it is excatly. But I love it”.

Tak na samym początku przedstawia płytę Mr. Oizo,  tradycyjnie zmutowanym kobiecym głosem. Hm, niestety, złe otwarcie. Prorocze – bo nie wiadomo w ogóle co i po co to jest, tak samo nie znany jest sposób, jak to pokochać.

Wytrwanie do końca płyty to sukces. Zewsząd bije nieład, i to nawet nie artystyczny. Trzynaście kawałków a wśród nich kilka minutowych skitów, to masa przećpanych i kakofonicznych bitów, niewiele mających się do wcześniejszych dokonań Dupieuxa. Chyba definitywnie pociął wizerunek Flata Erica, jak było ukazane na okładce ostatniej (o niebo lepszej) płyty „Lambs Anger”, zanurzając się w infantylne i bzdetne bombardowanie uszu wszystkim co wychodzi z komputera.

Nigdy nie był romantykiem, nigdy nie przesadzał z melodiami i pieszczotami dla uszu słuchaczy. Wręcz przeciwnie – było brudno i ciężko, pełno dzikości  i fantazji. Nie tak dawno zagościł w Polsce (7 edycja FreeForm) i na koncercie zaprezentował się żywiołowo, kwaśno i tak, że para skraplała się na ścianach.  Ale gdy siadasz na łóżku w ciepłym domu, nakładasz słuchawki, uśmiecha się do ciebie okładka z przerobionego pop-artu Hockneya, a potem czujesz się jak pośrodku wycinki lasu, coś nie gra.

Podpierając się właśnie płytą „Lambs Anger”, z 2007 roku, zdecydowanie najlepszą z wszystkich czterech – tam jest stylowo, a skroił go na wielu kontrastach, dźwiękowym szoku, trochę obrazoburczej miejscami prostocie, gwałtownych basowych wkrętach, gwiżdżących syntezatorach, wiksujących czasem. Bo wiadomo – klub, kwasy, chlanie, dupy – musi być głośno, a nie elegancko. „Stade 2” to niestety cienie, skróty, odrzuty, miałkie kawałki, które nawet tego nie zapewniają w maciupkiej ilości: wyróżnia się „Ska”, z rytmicznym basem, coś okołomuzycznego dzieje się w „Cheeree”. A tak, pozostałe kawałki to podróbki, czasem nawet niewyraźnie widać metkę Oizo…

Słuchać – nie słuchać? Nie słuchać.

Ed Banger Records, 2011

1/5







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
5 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Dominik
Dominik
12 lat temu

Ależ zapowiada! Dla fana na pewno! Oizo ze swoimi poglądami na styl i powstające trendy (wyznawca zasady „no reason” – cała twórczość jest rzeczywiście bzdurna i pozbawiona głębszego sensu) idealnie kontynuuje misję.

A że w domu na słuchawkach nie posłuchasz nic dziwnego – muzyka dziwna, ale pitna!
Bzdeta, ułuda, mrzonka, nie wiadomo co. Stary dobry Oizo. Bezcelowe poszukiwania? Tak! I o to chodzi 😉

Maciej
Maciej
12 lat temu

Totalnie nie zgadzam się z powyższą recenzją. Porównywanie nowych płyt do starego, kiluletniego dorobku nie ma żadnego sensu. Jak dla mnie – po prostu kolejny ‚zawiedziony’ słuchacz gdyż nie znalazł tam czegoś na miarę kultowego „Flat beat”. Szkoda słów… Moim zdaniem – bardzo dobra płyta idealnie wpadająca w klimat Oizo i całego EBR. Pozdrawiam

Dalailama
Dalailama
12 lat temu

Płytę dosyc łatwo przesłuchać do końca bo trwa tylko troche ponad 30 minut 😉
imo najlepszy z płyty to utwór France7. A Osobiście (jako ze bylem na FFF gdzie Oizo przyćmił reszte występujących zespołów) czekam az znowu przyjedzie do Polski i zagra kawałek Druide, oj to by była zabawa…
Reasumując płyta tylko dla fanów Oizo, innym raczej na pewno się nie spodoba.

Arab
Arab
12 lat temu

Recenzja surowa ale sprawiedliwa. O jejku pamiętam jak włączyłem pierwsze kawałki. Tylko skip, skip i tak do końca. Coś cię kończy a coś zaczyna. Młodzi przejmują pałeczkę po takich starych dziadach jak Mr. Oizo. 😉 I o to chodzi.

Sonia
12 lat temu

Oj, naprawdę jest tak źle? Właśnie szukam gdzieś tego materiału do przesłuchania, zachęcona rewelacyjnym setem na FreeFormie a tu taka recenzja…Nie zapowiada się dobrze.

Polecamy