Wpisz i kliknij enter

Rozmowa z Panem Fiszem

[wide][/wide]

Swoim „bla bla bla” zarabia na czynsz, nagrań więcej ma niż CBA – Pan Fisz Hrabia Miód Cud Unikat jak numer PESEL rozmawiał z nami na chwilę przed zeszłotygodniowym koncertem w sopockim klubie Sfinks.

„Zwierzę bez nogi” buszuje po świecie od lekko ponad tygodnia. Jak wielkie zamieszanie udało się mu już wywołać?

Dość długo pracowaliśmy nad  płytą – prawie rok. Od momentu, gdy oddaliśmy ją do tłoczenia, sprawami promocyjnymi zajmuje się już ktoś inny. Obecnie skupiamy się nad tym, co lubimy najbardziej, czyli na koncertach. Mam nadzieję, że „Zwierzę bez nogi” wybuchnie koncertowo i tym samym otworzy nowy rozdział.

Macie za sobą już trzy koncerty z nowym materiałem. Czy reakcje publiczności są równie żywe, jak w przypadku Waszych dotychczasowych występów?

Tak, jest bardzo energetycznie tym bardziej, że graliśmy dwa koncerty – w Warszawie i Krakowie – gdzie płyta nie była jeszcze kompletnie znana, ludzie słuchali materiału, z którym nie mieli okazji wcześniej się zapoznać. Zawsze podczas grania rzeczy, które są zupełnie nieznane nasuwa się pytanie, w jaki sposób zostaną przyjęte.  Na szczęście  bardzo dobrze wspominam te dwa, a właściwie trzy koncerty, bo graliśmy też w Słupsku. To był pierwszy koncert gdzie widziałem, że publiczność znała materiał.

Czy któryś z nowych utworów darzycie szczególnym sentymentem? Dość duże emocje wzbudza „Dziecko we mgle” – czy ten utwór ma szansę stać się numerem jeden?

Staram się rzadko wracać do nagranego materiału. Proces tworzenia płyty jest dość męczący – to ciągłe odsłuchiwanie, miksowanie. Długo pracowaliśmy nad albumem i w momencie, w którym się w końcu ukazał mieliśmy go totalnie dosyć. „Dziecko we mgle” – lubię ten utwór. Jest napisany na podstawie książki, którą przeczytałem już kilka lat temu – „Naiwny, super”. Zawsze chciałem do tej książki nawiązać – jest napisana dosyć prostym, troszkę infantylnym, naiwnym właśnie językiem. To bardzo prosta opowieść, nieprzeintelektualizowana, niepretensjonalna, bardzo pasującą do mnie – tak mi się zawsze wydawało. Wreszcie wykorzystałem ten motyw, który miałem w głowie przez kilka lat. To dobrze, że ten utwór się podoba.

Nie chcieliście obchodzić hucznego jubileuszu dziesięciolecia pracy artystycznej a jednak w tekstach na nowym albumie podsumowujecie minioną dekadę. W jaki sposób wyobrażenia z początków Waszej działalności konfrontują się z rzeczywistością?

Jesteśmy szczęściarzami. Robimy to, co lubimy, możemy grać swoje własne, samodzielne koncerty, nauczyliśmy się występować. Mamy dobry skład, który co prawda się zmieniał, ale od trzech lat jest stały. Już od czasu naszych pierwszych występów chcieliśmy, żeby każdy koncert był od początku do końca przygotowany, zaaranżowany ale też z miejscem na improwizację. Cieszymy się muzykowaniem na scenie i myślę, że to widać. A przez te 10 lat trochę eksperymentowaliśmy – zrobiliśmy płytę jako Tworzywo – „Wielki Ciężki Słoń”, gdzie zaprosiliśmy całą plejadę muzyków. Ja współpracowałem z Envee’m, Piotrek z Ostrym, mamy cały czas skład Kim Nowak. Myślę, że płyty „Zwierzę bez nogi” nie byłoby bez tych wszystkich doświadczeń, które mamy za sobą.

Prawdę mówiąc swój pierwszy album – „Opowieści z podwórkowej ławki” wydaliście w Asfalcie jako RHX Skład już pod koniec lat 90-tych. Dlaczego to właśnie tej daty nie traktujecie jako swój fonograficzny debiut?

Dlatego, że RHX Skład to była grupa różnych ludzi, to nie był projekt autorski. W momencie, kiedy Tytus (Marcin „Tytus” Grabski – założyciel wytwórni Asfalt, przyp. red.) usłyszał nasze demo – bo „Opowieści z podwórkowej ławki” to tak naprawdę było demo, które potem nagraliśmy jeszcze raz – zainteresował się tym, co robimy. To był zbiór rzeczy, które robiliśmy gdzieś tam w domach, zbiór różnych pomysłów, bardzo różnych ludzi. Płyta, która się wtedy ukazała, wydana była  bardzo tanim sumptem. Traktowaliśmy to jako pierwszy krok. Dlatego to się nazywa Skład. A Fisz „Polepione Dźwięki” to był już mój bardzo autorski projekt. Od początku do końca wiedziałem, jak ma brzmieć muzycznie, pracowałem nad brzmieniem całej płyty razem z Piotrkiem, pracowałem nad tekstami. Tam miałem już pełną kontrolę nad całością. To jest dla mnie bardzo ważna data – pierwsza  wpełni  autorska płyta.

„Zwierzę bez nogi” nagraliście już dla Agory. Czy to oznacza, że Wasza współpraca z Asfaltem dobiegła końca?

Nie, nie do końca. Z Tytusem cały czas się lubimy, trzymamy za siebie kciuki. Jednak takie zmiany czasem dobrze robią. Nie jest też tak, że podpisaliśmy z Agorą jakiś większy kontrakt – duże wytwórnie życzą sobie kontrakty trzypłytowe. To jest trochę taki eksperyment – chcieliśmy zrobić coś na własną rękę. Płytę wydaje Agora ale na płycie widniej znak  TOWU!. To jest rzecz, którą bardzo chcemy w przyszłości rozwinąć, całe myślenie o muzyce, zarówno ze względu na produkcje Piotrka, jak i ze względu na nasze wspólne projekty czy projekty ojca. Chcemy trzymać je w garści i nimi dyrygować. Rozstanie z Tytusem było dosyć przykre, bo związaliśmy się przez te dziesięć lat. Tytus jest bardzo zalatanym człowiekiem, prowadzi wytwórnię, w której jest obecnie chyba dziesięciu artystów, do tego zajmuje się świetnie prosperującym sklepem muzycznym, chyba jednym z najlepszych sklepów internetowych w Polsce. Nie był w stanie poświęcić nam tyle czasu, ile sami jesteśmy sobie poświęcić pilnując tej sprawy. Oczywiście współpraca między nami jest cały czas i mam nadzieję, że jeszcze nie raz będziemy się spotykać przy róznych projektach.

Premiera płyty „Zwierzę bez nogi” miała miejsce podczas pierwszej edycji Europejskich Targów Muzycznych Co Jest Grane w Warszawie. Co sądzisz o tej idei, czy takie targi w Polsce są potrzebne?

Bardzo są potrzebne. Nasz rynek muzyczny kuleje. Targi miały na celu pokazanie się nie tylko między wydawcami, ale też między odbiorcami, fanami, ludźmi  którzy są ciekawi jak to wygląda od tej drugiej strony – jak dużo pracy trzeba wykonać,  żeby płytę przygotować, żeby przygotować koncert. Moim zdaniem to świetna idea. Z tego, co wiem targi się udały i będą, mam nadzieję, kontynuowane.  Okazuje się, że sami muzycy mogą nie wiedzieć o swoim istnieniu – nie miałem pojęcia, że jest tyle nowych zespołów, ciekawych projektów.

Skąd pomysł na to, by na okładce płyty wykorzystać pracę amerykańskiego artysty Michaela Velliquette?

Widziałem prace Michaela i zamarzyłem sobie, żeby nasza okładka, podobnie, jak w przypadku okładki „Heavi Metalu”, którą nam zrobił Arobal, też była taką pracą od podstaw dzierganą rękami i nożyczkami. Paweł Walicki, który się teraz nami zajmuje, wpadł na pomysł, żeby poprosić Michaela o to, żeby udostępnił nam swoje prace. Myślałem, że będzie to pomysł trudny do zrealizowania a jednak udało się. Velliquette posłuchał rzeczy, które robimy, ucieszył się i był bardzo na tak.

Miałeś okazję podziwiać jego prace na żywo?

Niestety nie, nie przyjeżdża do Europy. Śledzę to – wystawiał w Japonii, w Chinach, objechał całe Stany ale w Europie jeszcze nie był. Może właśnie teraz ktoś w Polsce zainteresuje się  jego sztuką i będzie można zobaczyć te prace w jakiejs galerii.

„Zwierzę bez nogi” jest niewątpliwie powrotem do korzeni, do truskulowego brzmienia, jednak „Tak to robimy” utrzymane jest w dubowej estetyce. Na koncertach często gracie utwory zaaranżowane w ten właśnie sposób. Czy nie myśleliście o nagraniu całego albumu w takim klimacie?

Bardzo lubimy grać muzykę dub. Będąc dużym fanem muzyki reggae, szczególnie tej z lat 70-tych, ciężko jest mi przełożyć ją na „język” polski. To jest muzyka zbuntowana, ale też religijna i przede wszystkim bardzo jamajska. Trudno w sposób wiarygodny i oryginalny odtworzyć  jej klimat. Sięgamy do niej wtedy, gdy czujemy, że klimat opowieści, tekstu, koncepcji płyty będzie pasował. Lubię mieszanki różnych gatunków. Pierwsi MC byli bardzo mocno zainspirowani tym, co się działo na Jamajce jeszcze pod koniec  lat 60-tych. Dub jako całość – nie mamy takiego pomysłu ale bardzo chętnie wykorzystujemy transowaść tej muzyki.

W „2MC” wokalnie udziela się Emade i jest to chyba jego pierwszy taki występ od czasów rapowania w RHX. Spodobało mu się?

Tak, choć on ma ten sam problem co większość wokalistów – nie lubi swojego głosu. Zresztą ja też długo się do swojego głosu przekonywałem, do tej pory nie lubię siebie słuchać. Chciałem zrobić utwór na modłę Beastie Boys, Run DMC – do tego muszą być przynajmniej dwa głosy. Namówiłem więc Piotrka i bardzo się z tego cieszę. Wyszedł  śmieszny akcent na płycie.

Jak układała się Wam współpraca z dj-em Epromem? Często podkreślasz, że najlepiej pracuje Ci się z bratem i trudno iść na kompromisy z innymi artystami.

Tak, jest to trudne. Mieliśmy takie doświadczenia na przykład z Bassisters Orchestra, gdzie każdy miał swoje pomysły, każdy mówił trochę innym językiem, trzeba było szukać kompromisu. Miały jednak miejsce bardzo inspirujące spotkania – pierwsze, gdy poznaliśmy Michała Sobolewskiego, bez którego nie powstała by grupa Kim Nowak, oraz drugie z dj-em Epromem. Zapoznał nas z nim Adam Pierończyk, światowej klasy saksofonista, z którym graliśmy trasę podczas Męskiego Grania. To było bardzo kreatywne spotkanie. Okazało się, że tęsknimy w muzyce do podobnych rzeczy. Zaczęliśmy grać w mniejszych klubach pierwsze koncerty jako trio. Piotrek i Eprom próbowali różnych rzeczy, improwizowali na samplerach dokładając do tego adaptery. Szybko okazało się, że Eprom jest bardzo inspirującą  postacią – sam zbiera sprzęt z tamtej epoki, ma wszystkie samplery, na których były robione płyty, przede wszystkim hiphopowe ,z lat 90-tych. Był takim dobrym duchem tej płyty, bez niego na pewno by tak nie brzmiała. Współpraca z Epromem była szczera i spontaniczna, nie wymagała żadnych kompromisów.

Ty sam też kiedyś zajmowałeś się dj-ką. Wracasz jeszcze do tego, masz jakieś plany z tym związane?

Lubiłem to, gdy było w tym dużo spontaniczności. Im więcej się pojawiło takich ofert, to zaczęło mnie już trochę nudzić. Stwierdziłem, że to nie ma sensu, że jeśli coś mi nie odpowiada to nie ma takiej potrzeby, by to robić. Także na razie zrobiłem sobie przerwę, ale jak będzie jakieś fajne miejsce, fajny czas to czemu nie. Nie chcę być dj-em ale zbieram płyty, więc jeśli jest możliwość podzielenia się muzyką, której słucham to albo robię to w audycji, którą prowadzę, albo jako dj. Ale nic na siłę.

Z czego czerpiesz inspirację przy pisaniu tekstów? Mam wrażenie, że potrafisz pisać dosłownie o wszystkim. Czy to jest tak, że masz w głowie milion pomysłów?

Fajnie by było, gdyby w głowie roiło się milion pomysłów ale tak naprawdę pisanie to jest ciężki etap pracy. Zawsze lubiłem muzykę z tekstem, może nie przepadam za takim nurtem, jak piosenka poetycka, ale zawsze tekst był sprawą na tyle intymną, że było można bardzo szybko się zorientować, czy mamy do czynienia z jakimś kłamstwem. Hip hop jest bardzo ciekawą formą, bardzo rozgadaną, zupełnie inaczej traktującą język polski. W tym, co piszę jest bardzo dużo dystansu, poczucia humoru ale lubię język polski, mimo że traktuję go dość brutalnie. Są różne metody pisania – utwór hiphopowy jest inną formą niż teksty na Waglewski Fisz Emade czy Kim Nowak. Wbrew pozorom wydaje mi się, że pisanie tekstów hiphopowych jest jednak najtrudniejsze. One nie mogą być przemądrzałe, nie mogą pouczać, z drugiej strony nie mogą być też totalnie głupkowate, za bardzo wulgarne ani też za bardzo ugłaskane. Język polski jest dosyć trudny – jest w nim dużo wielosylabowych wyrazów, nie jest tak giętki jak angielski. Jest jednak bardzo melodyjny, w tej melodii zbliżony do francuskiego. Pisanie daje mi dużo radości ale jest to ciężka praca. Wszystkie te teksty są trochę takim popkulturowym śmietnikiem. W tych opowieściach pojawiają się postacie z gazet, filmów starych i nowych, z polityki, to wszystko jest mocno wymieszane a pomagają mi w tym gazety, Internet i książki, które lubię.

Skąd pomysł aż na trzy wersje teledysku do singla „Zwierzę bez nogi” w dobie, gdy  mają one coraz mniejsze znaczenie?

Tak, teledyski mają coraz mniejsze znaczenie, natomiast jest gdzie taki videoclip. zaprezentować. Kiedyś mieliśmy ogromny problem –  teledysk znikał, był prezentowany po 22, telewizje muzyczne zaczęły się zajmować serialami. Zastanawiałem się czy to my się starzejemy, czy telewizje są coraz bardziej infantylne i na siłę młodzieżowe. Jest jednak Internet, który pozwala dotrzeć do zainteresowanych, bez jakichś próśb o playlisty. Pojawia się szansa, że ktoś ten teledysk wreszcie zobaczy. Technika idzie naprzód, pojawiły się aparaty cyfrowe, które robią filmy na wysokim poziomie. Postawiliśmy na młodych ludzi – to jest Projekt Borsuk. Kuba wystąpił w teledysku „Heavi Metal”, był fanem, który przychodził na większość koncertów, które graliśmy w Bydgoszczy, znał nasz repertuar. Studiuje w Łodzi, jest operatorem. Pokazał nam, czym się zajmuje i zaproponował, że fajnie byłoby coś takiego zrobić. Więc zrobiliśmy to a entuzjazm tak się nam udzielił, że pozwoliliśmy sobie na trzy wersje teledysku. Pierwszy raz mieliśmy taką swobodę i dostęp do wszystkich materiałów. Wiedzieliśmy, że mamy kontrolę nad jakimś produktem, którego efekt końcowy jest taki, jaki chcemy zaakceptować.

Macie chrapkę na Yacha?

To w ogóle Yach jeszcze istnieje? W tym właśnie jest problem. Bardzo fajnie, że ktoś coś takiego robi, natomiast nie wiem czy ktoś poważnie, w sensie medialnym, się tym interesuje. Niestety to bardzo źle bo młodzi ludzie, którzy zajmują się robieniem teledysków mieliby jakąś motywację, szansę na to, że poradzą sobie w dalszej  pracy, szansę na nowe zlecenia, szansę na to, że otworzą się dla nich jakieś drzwi. Ten rynek niestety trochę kuleje więc widzisz, nawet nie wiem czy w ogóle taka nagroda jak Yach jeszcze istnieje.

Czy za kilkadziesiąt lat będziecie takimi właśnie wyluzowanymi dziadkami jak w teledysku? Tak wyobrażacie sobie starość?

Jak miałem lekko ponad dwadzieścia lat, często bardzo chciałem, w taki trochę egzaltowany sposób, zająć się czymś poważnym. Myślisz o tym, że to już nie wypada chodzić w krótkich spodenkach, rapować o mikrofonach itd. Natomiast teraz jesteśmy na takim etapie, że nie musimy nikomu nic udowadniać – większość z nas ma rodzinę, dzieci – okazuje się, że jest bardzo dużo miejsca na to, żeby się  powygłupiać, mieć energię zupełnie nie pozowaną, naturalną. Więc myślę, że tak, tak siebie widzę. Poza tym, jak słucham zespołów, które bardzo konsekwentnie robią to, co zawsze robiły, grają cały czas to samo mimo, że mają już po 50 lat – czy to jest Beastie Boys, Primus czy nawet Rolling Stonesi – to ma to swój urok pod warunkiem, że nie ma w tym oszustwa, że nikt nie próbuje wmówić, że ma cały czas lat 18 i przebiera sie w różowe dresiki. Na mojej półce płyty Bacha, Mozarta czy Góreckiego stoją obok A Tribe Called Quest i Sonic Youth.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
Adam
12 lat temu

Kurcze, płyta jest naprawdę świetna, zresztą wywiad też. Zajebiście, że książka Naiwny.Super zrobiła jeszcze na kimś wrażenie i bardzo mi miło było upewnić się w tym wywiadzie, że rzeczywiście do tego opowiadanka ten utwór nawiązuje. Książkę czytałem jeszcze w liceum, będzie pewnie jakieś dziesięć lat temu. Coś niesamowitego, odkryć ją ponownie po tak długim czasie, na tak dobrej płycie. To w takich drobnych zbiegach okoliczności odkrywam, że życie jest całkiem znośne:)

Moje nry 1 jest póki co dubowy Tak To Robimy!i Jesteś tam?

Polecamy