Wpisz i kliknij enter

Peter Prautzsch – Schwere See

Wszechocean potrafi być niewyczerpanym źródłem inspiracji. Peter Prautzsch obserwował ten żywioł przez mocno zadymiony bulaj – jego muzyka jest mroczna, często tonie w minorowych wirach. Zafascynowany rytmem fal oraz historią człowieka-marynarza nagrał album niełatwy w odbiorze. Tę muzykę jednak naprawdę warto zgłębić, gdyż jest to aktualnie jedna z ciekawszych, tegorocznych produkcji.

„Schwere See” najwygodniej określić jako elektroakustyczny ambient. Gdy album chyli się ku końcowi free-jazzowa nieprzewidywalność, brutalnie łamana faktura kompozycji oraz wszechogarniające uczucie klaustrofobii ustępują na rzecz gęstej sieci field recordingu i szacunku do ciszy. Jednak pietyzm, z jakim Prautzsch potrafi traktować pojedyńczą nutę, nie nudzi – fortepianowe melodie dryfując po chaotycznie niespokojnym tle okazują się równie zajmujące i ciekawe, co kontrabas cicho zawodzący wśród pulsacyjnych, elektronicznych drgań. Paleta brzmień oraz odcieni wykorzystana przez Prautzscha składa się na frapujący, wielowymiarowy obraz.

Trywialny wniosek, iż „Schwere See” ukazaje łagodną i drapieżną naturę oceanów powinien pójść w zapomnienie po pierwszym kontakcie z płytą – mistrzowsko poprowadzony przez kalejdoskop nastrojów „Skagerrak” nakreśla zarówno mistycyzm, potęgę, jak i niewypowiedzianą dramaturgię miejsca, jakiemu poświęcony jest utwór. Otwierający całość „Beaufort” można natomiast śmiało odczytać jako przestrogę przed, wydawałoby się, poskromionym i poznanym przez człowieka żywiołem. Bo przecież to nie my decydujemy, na którym stopniu tak naprawdę kończy się skala Beauforta. Fabularyzacja poszczególnych kompozycji, do której zachęcają tytuły utworów, jest z resztą tylko jednym ze sposobów eksploracji „Schwere See”.

Muzyka Prautzscha w jednej chwili potrafi przywołać na myśl błogobojny soundtrack Martineza do filmu „Drive”, by zaraz musnąć aurę przerdzewiałych, falloutowskich kompozycji Marka Morgana. Mimo tego „Schwere See” to przede wszystkim kolejny autorytarny, jasno świecący punkt na ambientowym firmamencie. Zainteresuje błyskotliwymi patentami brzmieniowymi oraz aurą miejsc, w które przenoszą słuchacza kolejne utwory – zamglona wioska rybacka, potężny sztorm, czy uśpiona, zlewająca się z horyzontem tafla oceanu. Świat, który, jak dobrze się zastanowić, bezpiecznie jest poznawać czytając „Moby Dicka” w domowych kapciach. Lub z prądami wyobraźni wraz z muzyką Prautzscha. Ambient morską pianą pisany.

Neo Ouija | 03.2012

4/5







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
trackback

[…] odnalazł optymizm w komiksach Granta Morrisona Daniel Barnaś zanurzył się w ambientach Petera Prautzscha Łukasz Halicki z chęcią pominął dylematy wokół debiutu Niechęci Marcin Bochenek odwiedził […]

Polecamy