Jeżeli tęsknicie za klasycznym ambientem z pierwszej połowy lat 90. – ta płyta na pewno przypadnie Wam do gustu.
Pochodzący ze Szkocji producent Vince Watson jest obecny na klubowej scenie już prawie dwie dekady. W tym czasie wyrobił sobie własny styl, którego głównym wyznacznikiem jest eleganckie i wyrafinowane brzmienie. Czy bierze się on za house, czy za techno – za każdym razem nasyca wybrany gatunek zarówno głęboką melodyka, jak i stonowaną motoryką, sprawiając, że jego muzyka ma niemal filmowy klimat.
Nic w tym dziwnego – Watson odebrał bowiem staranne wykształcenie klasyczne w Royal Academy For Art, Music And Drama w Glasgow. Zanim więc zaczął tworzyć klubowe killery, spędził wiele lat nad fortepianem. Stąd krytycy znajdowali w jego kompozycjach liczne wpływy muzyki współczesnej – choćby Steve’a Reicha czy Philipa Glassa. W końcu echa dawnych fascynacji odbiły się w jego twórczości pełniejszym echem – a dowodem tego pierwszy album Watsona w stylu ambient opublikowany pod pełnym imieniem i nazwiskiem.
Pierwsza część zestawu jest dedykowana tej wizji gatunku, jaką zapamiętaliśmy z połowy lat 90. Podstawę poszczególnych nagrań stanowią szeroko odmalowane tła, na które szkocki producent nakłada rozwibrowane arpeggia perlistych klawiszy. Tak dzieje się w otwierającym płytę „Hidden Behind The Eyes” oraz następujących tuż potem „Placid” i „Sagitaria”. Stosując te pastelowe dźwięki, Watson tworzy bajkowy klimat przyjemnego rozmarzenia, jaki zapamiętaliśmy choćby z urokliwych albumów Further czy Global Communication.
Pierwszym odstępstwem od tych onirycznych brzmień okazuje się być „Re-Contact”. Tym razem angielski twórca sięga do ambientowych dokonań Basic Channel – bo świdrujący dron oplatają tutaj skorodowane akordy zdubowanych syntezatorów, nadając całości bardziej niepokojący ton. Echa klasycznych płyt Biosphere rozbrzmiewają z kolei w dwóch „arktycznych” kompozycjach – „Out Of Reach” i „Abyss”. Watson sięga tu po przestrzenne efekty, zanurzając je w lodowatych odmętach chłodnych klawiszy.
Centrum albumu stanowią jednak zupełnie inne utwory. „Serene” i „Celtic Beauty” objawiają bowiem ewidentny talent Watsona do tworzenia sugestywnych soundtracków. W pierwszym nagraniu wprowadza on bowiem nastrojową wariację na fortepianie, a w drugiej – podniosłe dźwięki prog-rockowych syntezatorów, tworząc z tych obu motywów mocno oddziałujące na wyobraźnię kompozycje. Mniej jest to wyraźne w „Continuum” – bo choć i tutaj główny wątek stanowi partia piano, to ma ona na tyle rozwichrzony charakter, że odsyła nas raczej do eksperymentów Clustera z wplataniem klasyki w kosmische musik z końca lat 70.
Całość kończy jedno z najlepszych nagrań w zestawie. „Open Your Eyes” przenosi nas bowiem do Detroit – ale choć szkocki producent sięga tu po typowe dla Carla Craiga połączenie połamanych struktur rytmicznych z pejzażową elektroniką utrzymaną w nocnym klimacie, unika tanecznej ekspresji, nadając całości mocno melancholijny charakter. Wyjątkowe nasycenie emocjami sprawia, że kompozycję można postawić w jednym rzędzie z dawnymi utworami mistrzów tego typu grania – As One czy Johna Beltrama.
W czasach, kiedy do ambientu zalicza się cyfrowe preparacje z wytwórni 12k czy minimalistyczne eksperymenty z Raster Noton, album Watsona przypomina czym był ten gatunek w latach swego największego rozkwitu. Szkoda, że w dzisiejszych klubach nie ma już chill-out roomów – „Serene” byłby idealnym soundtrackiem dla odpoczynku po tanecznych szaleństwach. Szkocki producent na pewno pamięta tamte czasy – ale czy jest jeszcze tylu podobnych mu „kosmicznych kowbojów”, że świat zwróci uwagę na jego album?
Pyramids Of Mars 2013
Uwielbiam jego utwory w klimatach techno czy tech-house. Ma niepowtarzalne brzmienie. Podobny klimat muzyczny tworzy chyba tylko Aril Brikha. Nie sądziłem że odsłuchy tego albumu tak mi się spodobają. Genialny.
Vince Watson to virtuoso gatunku. Jestem calkiem zaskoczony tym wydaniem, brzmi ono niesamowicie! Juz wcigam ten album do najlepszych plyt 2013.