Wpisz i kliknij enter

Fink – Wheels Turn Beneath My Feet

Oto pierwszy dwugłos na NM – jednocześnie zapowiedź naszego nowego cyklu sporów, polemik, dyskusji i konfliktów 😉 O koncertowej płycie Finka rozmawiają Daniel Barnaś i Kamila Szeniawska.

Więcej tekstów Daniela »
Więcej tekstów Kamili »

Końcem roku 2012 ukazał się pierwszy album koncertowy grupy Fink, której przewodzi Fin Greenall. 13 utworów, 14 krajów i 20,000 sprzedanych biletów należy uznać za sukces, gdy mówimy o występach głównie klubowych. Zamiast zwykłej recenzji „Wheels Turn Beneath My Feet” proponujemy zapis dialogu ścierający dwie opinie na temat tego wydawnictwa.

Daniel Barnaś: Kamilo! Na pewno zgodzisz się ze mną, iż otwierający całość „Biscuits” zagrany został wzorcowo – zespół zna i gra ten utwór nie od dziś, a jest to przecież jeden z bardziej znanych w repertuarze grupy. Dlatego mądrze został wystawiony na przód. Co jednak nie podoba mi się kompletnie, to nowe „stadionowe” aranżacje „Blueberry Pancakes„, czy „Sort of Revolution”. Potrafię zrozumieć nową gitarę elektroakustyczną i delay pod nogą, ale Fink nigdy w rockowe turbulencje nie wchodził, co było decyzją słuszną. Teraz pachnie mi to sztucznym robieniem „szoł” i niepotrzebnym przedłużaniem koncertu.

„Pretty Little Thing” ze studyjnych 5 minut do koncertowych 7 zostało pomyślane cudnie, z klimatem! Aranżacja „Trouble’s What You’re In” także potrafi zachwycić. Nie mogę się jednak oprzeć myśli, iż pierwszy album koncertowy Finka mógł wybrzmieć lepiej.

Kamila Szeniawska: Zacznę od tego, iż pomimo szczerych chęci jeszcze ani razu nie dane mi było obejrzeć występu Finka na żywo, tym bardziej cieszyłam się na koncertowe wydawnictwo. Zdecydowanym minusem albumu jest jego cena i dostępność (w polskich sklepach często na „specjalne zamówienie”). Nie byłabym jednak tak mocno krytyczna wobec brzmienia koncertowych aranżacji. Na pewno zgodzę się z Tobą Danielu, że „Biscuits” na wejście to strzał w dziesiątkę. Choć „Pretty Little Thing” byłoby równie na miejscu (to jedna z moich ulubionych kompozycji, zawsze próbuję wyobrazić sobie tę piękność o której śpiewa Fin). Cieszę się, że nie postawili na coś z ostatniego, studyjnego albumu – jestem do niego najmniej przekonana. Co do „Sort of Revolution” czy nie sądzisz, że w tym wydaniu brzmi nieco w stylu kolaboracji world music Petera Gabriela? Chciałabym, by był to nieśmiały początek przyszłych duetów, jakiś kobiecy głos świetnie pasowałby do historii opowiadanych przez Fina.

Daniel Barnaś: Fakt, Fink to nie zespół z empikowej półki, ale zawsze pozostaje zamówienie bezpośrednio z Ninja Tune. Zebrać paru znajomych, każdy nadrobi braki w domowej dyskografii, a paczka wyjdzie taniej .

Przekrojowy materiał z pewnością podyktowany został tym, iż to pierwszy oficjalny album koncertowy, choć słyszalny jest tutaj poważny dysonans – 7 utworów z „Perfect Darkness” i 6 z płyt pozostałych. I choć największą zmienną w jego muzyce jest według mnie nastrój i przekaz, bo dźwięki pozostają te same, to faktycznie ostatni krążek nie jest moim ulubionym. Być może to ta powszechnie dostrzegalna psychologiczna rysa – najbardziej podobają nam się albumy, którymi poznaliśmy danego artystę? Te najbardziej sentymentalne, wiążące? W przypadku Finka brak ryzykownych eksperymentów to zaleta – gwarancja świetnych piosenek i melodii. Dobór utworów mógł być jednak nieco inny.

Co do kobiecych duetów, to stawiam twarde veto . Dla mnie Fink to po prostu facet z gitarą na scenie. A mając na tyle głęboki i charakterystyczny głos nie potrzeba mu według mnie duetów. Fink to nie Bonobo – milczący producent, mastermind za konsolą, który potrzebuje głosów wypełniających jego utwory.

A samo wykonanie „Sort of Revolution” budzi we mnie spory niepokój – minimalistyczne, z przedłużonym nad wyraz transowym basem sprawdziło się z pewnością na koncercie – w danej chwili i o danym czasie. Dobry podkład, by nawiązać krótki kontakt z publicznością. Przeniesione na płytę już tak dobrze nie wygląda – Fink zapewne nie będzie jej słuchał często, ale my, jako fani, ile razy możemy słuchać tej samej pogadanki? Faktycznie słychać tu jakieś podrygujące echa World Music, ale zabawa wah wah i delayem znowu drażni – ta muzyka to nie jest dobry grunt na tego typu zabawy. A posłuchaj, jak ładnie mógł to zagrać:

No chyba że od „Perfect Darkness” ruszy w kierunku Alice In Chains, wtedy proszę bardzo – krótkie zadziorne solówki mile widziane. A tak – niszczy własnoręcznie zbudowane, niewybrakowane dzieło.

Kamila Szeniawska: Transowy bas jest akurat tym, co bardzo mi odpowiada. Masz jednak rację co do pogadanki – psuje klimat. Mam wrażenie, jakbym słuchała pokątnie zgranego bootlega. To oczywiście kwestia gustu, często takie gadki mogą dodać odsłuchowi smaku. Jednak w przypadku tak pięknej kompozycji jak „Sort Of Revolution” rzeczywiście męczą. Wersja, którą proponujesz jest zdecydowanie bliższa oryginałowi – tu znów odbiór zależy od gustu. Ja nie przepadam za mocnymi zmianami w aranżu koncertowym i nie doszukałam się ich wiele w rzeczonym kawałku. Ma więc moją akceptację. Gdyby jeszcze ten duet…To nie musi być od razu coś pierwszoplanowego, Fin może pozostać „facetem z gitarą na scenie”, kobiecy wokal mógłby być tu dodatkowym głosem opowiadanej historii. Taki muzyczny dialog – może coś namiętnego w stylu Gainsbourga i Bardot?

Wracając do wyboru utworów – brakuje mi kilku, na pewno „Kamlyn”, „Little Blue Mailbox”, „Q&A” i „Maker”. Odrzuciłabym choćby „Honesty”, „Wheels” i „Berlin Sunrise” – brakuje mi tu emocji.

Daniel Barnaś: Nie mówię, że mi nie odpowiada. Po prostu nagrany i wydany koncert Finka to nie czas i miejsce na ładny, transowy bas w takich ilościach .
Fin nie wydaje mi się też typem kolesia, który odprawi namiętny duet z jakąś ślicznotką na scenie. Zwłaszcza przy ostatnio utrzymywanym wizerunku, z którego najbardziej w pamięci zapada pokaźnych rozmiarów broda nadająca mu rys dworcowego menela. Ale czas pokaże, może akurat miałby na to pomysł owocujący zaskakująco dobrym wykonaniem?

Z podanej przez Ciebie listy najgoręcej wyczekiwałbym utworu „Maker” – przeszedł on niemałą transformację, gdy posłucha się wersji studyjnej. Oficjalnie nigdy chyba wydany w formie koncertowej świeciłby jasno na każdej setliście! Fin potrafi zagrać go za każdym razem trochę inaczej mając także szeroki wachlarz smaczków, jakie potrafi przemycić palcami podczas grania. Z odrzuceniem trzech kawałków pochodzących z „Perfect Darkness” zgodzę się całkowicie. To one duszą tę płytę.

Fink zapewne nieprędko wyda kolejny album koncertowy. Sporą osłodą są sesje radiowe krążące po internecie oraz takie diamenty jak wspomniana przeze mnie wyżej wersja „Makera”.

Kamila Szeniawska: Ależ Danielu mamy tu przykład nieśmiałego duetu, czemu nie widzisz więc większych szans na dalszy rozwój tego typu kolaboracji? Jeśli nie w wersji „ze ślicznotką” to może z jakąś ostrzejszą babką, weźmy choćby Alison Mosshart. Swoją drogą dla tego, jak go nazwałeś, „dworcowego menela” sama bardzo chętnie zaśpiewam (a raczej, z moimi umiejętnościami, wymruczę) chórki.

A tak na serio słyszę, że wolisz bluesową stronę Finka. W tym wypadku i tak nie ma co rozprawiać nad wersjami „Maker” – musimy pogodzić się z faktem, że żadna z nich nie zmieściła się na „Wheels Turn Beneath My Feet”. Widziałam jakiś czas temu koncertową zajawkę i szczerze mówiąc spodziewałam się, że na albumie znajdzie się choć jeden utwór z akompaniamentem orkiestry.

To niesamowite, że jeden skromny człowiek z gitarą może nadal błyszczeć w tak eleganckim, muzycznie doskonałym towarzystwie.

Daniel Barnaś: Oj tam, żartuje przecież. I nie nazwałem go dworcowym menelem, tylko zasugerowałem podobieństwo. Z resztą nie jestem z tą myślą osamotniony bo sprawę niegdyś przegadałem z kolegą .

Fink nagrał już niemało i jedyny zarejestrowany featuring, jaki przychodzi mi do głowy to utwór „Hush„.
Skoro nie jest to chleb powszedni dla Fina to widać taki stan rzeczy mu odpowiada. Kolaboracjom nie mówię nie, ale może nie pod banderą Fink. Może on powinien wystąpić w końcu w charakterze gościa?

Jedna wersja symfoniczna pasowałaby tutaj jak pięść do nosa, taki klimat musi być zamknięty na osobnym albumie. Ten przecież dokumentuje pewien fragment w życiu grupy, konkretną trasę koncertową.

Jaką notę wystawiłabyś więc wydawnictwu „Wheels Turn Beneath My Feet”?

Kamila Szeniawska:
Mam więc ochotę na symfoniczny album Finka, obowiązkowo z „Maker”. A z featuringów jest jeszcze „If You Stayed Over” – tylko że tu to Fin podzielił się swym głosem z Bonobo (album „Days To Come”). Swoją drogą uwielbiam połączenie tych artystów – miało miejsce choćby z okazji XX-lecia Ninja Tune.

W mojej opinii „Wheels Turn Beneath My Feet” to pomysł dobry, choć album będzie raczej dopełnieniem „finkowej” kolekcji. Gratka dla fanów i kolekcjonerów (ta książeczka!). Ogólna nota: dobry minus. Wniosek: przy najbliższej możliwej okazji wybrać się w końcu na występ Fina.

Daniel Barnaś:
Jak dla mnie – 3/5. Kąsek dla kolekcjonerów i pamiątka dla tych, którzy na tej trasie Finka zobaczyli.

Więcej tekstów Daniela »
Więcej tekstów Kamili »







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
Aleksandra
Aleksandra
11 lat temu

nagrywał też z Prof Greenem.

Polecamy