Choć od premiery albumu starych wyjadaczy z duetu Tosca minął miesiąc, nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy jestem za, czy przeciw.
Jak panowie sami przyznają, najnowsze kompozycje charakteryzuje pełnia kontrastów zupełnie taka, jaka unosi się nad austriacką stolicą. Mi Tosca kojarzy się przede wszystkim z wydanym w 2000 r. „Suzuki” i czegoś w podobnym klimacie spodziewałam się po „Odeonie” – kojących, bezpretensjonalnych dźwięków, odskoczni dla tych wszystkich pokręconych wynalazków współczesności. Wszak początki Tosci sięgają jeszcze ubiegłego stulecia, czym więc taka ”wiekowa kapela” może zainteresować elektro młodziaków? Być może z szacunku do starszyzny pozostała w sprawdzonych klimatach? Cóż, z pewnością zachowało się charkterystyczne brzmienie zespołu – porównajcie choćby pierwsze sekundy tytułowego „Suzuki” z nowiutkim „Heatwave” (który, nawiasem mówiąc, przynosi na myśl dokonania Faithless). Przetrwała także koncepcja pracy z wokalistami. Niech jednak nie zwiedzie nikogo tak, jak zwiodło mnie, liryczne „What If” z wokalem młodziutkiej Belgijki Sarah Carlier.
Nie ma co liczyć na więcej – oprócz niej dalej śpiewają już tylko panowie. Za to w różnych językach. Jest i portugalska bossa nova („Stuttgart”) i niemiecko-angielski połamaniec „In My Brain Prinz Eugen”, który to miał być chyba srogi, choć mnie raczej bawi. Maniera wokalisty przypomina nieco zmarłego śmiercią tragiczną Falco – może to wiedeńska szkoła śpiewu? Może ukłon w stronę mistrza? Język angielski reprezentuje dubowy, zmysłowy, zagrany w starym, dobrym stylu „Meixner”. Zatytułowany po francusku, instrumentalny „Bonjour” przekornie zamyka album.
http://soundcloud.com/k7-records/tosca-bonjour-from-odeon-out
Na singiel promujący „Odeon” wybrano najmroczniejszy „Jayjay” i nie będzie nic odkrywczego w stwierdzeniu, że momentami przypomina smęty w stylu Depeche Mode. W tym wypadku jednak wokal należy do Pana, którego postać zdobi odeonową okładkę.
Nowej Tosce brak fajerwerków i innowacji, słychać w niej zaś wiele inspiracji tym, co znane nie tylko z dotychczasowych dokonań duetu. Nie jest więc to płyta „must have” – nie zapisze się wielkimi literami w kronice dokonań grupy. Niemniej jednak, jeśli ktoś ma chęć przypomnieć sobie „czilautowy” początek XXI wieku – proszę bardzo, z pewnością odsłuch mu nie zaszkodzi. Czasem warto sięgnąć do lamusa.
Strona zespołu »
Profil na Facebooku »
Profil na YouTube »
!K7 | 2013
Ciekawe opinie, bo mi sie ten album podoba. Myślę że spokojnie na 3,5-4 mógłbym go ocenić. Jest kilka wyróżniających się utworów, a pozostałe na dobrym poziomie.
Sporo czasu minęło odkąd ostatni raz słucham Toski. W tym przypadku już sama okłada odpycha. A za doznania dźwiękowe wrzuciłem na discogs.com 1/5. „Brakuje fajerwerków” to mało powiedziane – brakuje tutaj przede wszystkim fabryki fajerwerków.
Dostali ode mnie taką samą ocenę. Ale tylko dlatego, że nie można przyznawać wartości 0/5.
No cóż, ja — w przeciwieństwie do Pani recenzentki, która starała się być dla tego albumu łaskawa — jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić: jestem przeciw. Jestem bardzo przeciw. Huber i Dorfmeister zdziadzieli. Stracili świeżość i pazur. Pozostało im już najwyraźniej jedynie to, co Davidowi Hasselhoffowi: śpiewanie na małych, zamkniętych koncercikach dla Niemek, których młodość przeminęła bardzo, bardzo dawno temu.