Jeżeli ktoś raz usłyszał nagranie Markusa Suckuta – nie pomyli go już nigdy z żadnym innym producentem.
Choć zainteresował się elektroniką już prawie piętnaście lat temu, przez długi czas oddawał się wyłącznie didżejowaniu. Kiedy o jego epickich setach zaczęło być coraz głośniej, spróbował w końcu swoich sił w produkcji. Zadebiutował w 2010 roku – i jego nagrania od razu znalazły się w centrum nowej fali ciężkiego techno. Do tej pory Suckut tworzy głównie dla dwóch wytwórni – własnej SCKT i prowadzonej przez Lena Fakiego – Figure. I właśnie nakładem tej drugiej ukazuje się jego debiutancki album – „DNA”.
Tytuł tej płyty jest jak najbardziej adekwatny do jej zawartości. Niemiecki producent odziera bowiem techno niemal z wszelkich ozdobników – redukując je do podstawowych dźwięków. Oczywiście, aby stworzyć takie kompozycje trzeba potrafić oddzielać potrzebne od niepotrzebnego – i Markus Suckut jest w tym obecnie bezkonkurencyjny.
Muzyka z albumu rozpędza się powoli – bo otwiera go masywne nagranie o spowolnionym metrum, łączące lekko podłamany puls z mroczną elektroniką („Path”). Dopiero chwilę później berliński twórca sięga po typowe dla siebie wytłumione i zbasowane bity – nakładając na ten rytmiczny szkielet oszczędnie dozowane kwaśne loopy („Dissociation” i „Dust”). Słychać tu szkołę mistrza tego typu grania z Detroit – Roberta Hooda.
„Rigid” i „Shatter” przywołują ducha betonowych brzmień z Tresora. To mordercze hard techno wypełnione szeleszczącymi hi-hatami i mechanicznym clappingiem. Podobne dźwięki powracają potem dopiero pod koniec zestawu – w skoncentrowanej na piłującym motywie kompozycji „Vibrant”. „Romains” to z kolei ukłon w stronę klasyki z Basic Channel – rozpisany na falujące blachy i melodyjny bas.
Wraz z mocno ciosanymi bitami o tektonicznym tonie przenosimy się do Berghain. To dwa utwory – „Stranger” i „Mirage” zrealizowane według metod opatentowanych przez producentów związanych z Ostgut Ton. Suckut dodaje jednak coś od siebie – choćby acidowe loopy. Echa dubstepowych wariacji rodem z berlińskiego klubu słychać natomiast w „Doomed” i „Places”. Rytmika obu nagrań jest bowiem spowolniona i wycofana, a na pierwszym planie wiją się mroczne pasaże skorodowanych klawiszy.
Jeżeli ktoś raz usłyszał nagranie Markusa Suckuta – nie pomyli go już nigdy z żadnym innym producentem. Ten charakterystyczny styl niemieckiego twórcy został w pełni zachowany na jego debiutanckim albumie. A nawet więcej – pomysłowo rozwinięty i wpisany w tradycję gatunku. Minimalistyczne techno ma więc w jego osobie godnego kontynuatora.
Figure 2013
Zaskoczyłeś mnie Pawle, ja z kolei nie mogę zdzierżyć produkcji Markusa. Niestety, odbieram jego muzykę (i kilku innych producentów z tych rejonów) jako cholernie wtórną i pozbawioną jaj, przede wszystkim zaś – nudną. Słyszę tu przede wszystkim powielanie schematów, w których inni byli i są znacznie lepsi.
Oczywiście – recenzja jak zawsze pierwsza klasa. Tylko z treścią (chyba po raz pierwszy) zgodzić się nie potrafię 😉
Mnie za pierwszym przesłuchaniem też ta płyta nieco zaskoczyła swą monotonią. Ale za kolejnymi podejściami okazało się, że brzmi coraz lepiej. To szkoła Roberta Hooda – a ja akurat lubię (również) taką wizję techno.
Jestem olbrzymim miłośnikiem szkoły Hooda (zwłaszcza tej z okresu 94-00, „Moveable Parts”, „Red Passion”) – ale jej śladów się u MS nie mogę doszukać 😉 Ale to jest piękne w muzyce, że każdy z nas słyszy ją inaczej 🙂
Niedługo premiera Floorplan – i tym razem chyba będziemy zgodni w ocenie. 😉
świetna płyta. dominuje tutaj minimal i to on dyktuje warunki w budowie kompozycji. cała płyta stworzona z wyczuciem i dbałością o każdy detal. większość numerów opiera się na tym samym brzmieniu stopy; można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że są to głównie wariacje wokół tego samego motywu rytmicznego. ale co najważniejsze nie ma nudy!